Wakacyjna przerwa dobiegła końca i kierowcy Formuły 1 z nowymi siłami wracają do walki. Finisz europejskiej części sezonu odbędzie się na dwóch klasycznych torach – najpierw na wijącym się w Ardenach Spa-Francorchamps, gdzie wydarzenia często reżyseruje pogoda, a w następnym tygodniu na zlokalizowanym w Parku Królewskim torze Monza.

Słynąca z czekoladek, frytek i gofrów Belgia posiada prawdziwą perłę w koronie F1 – jeden z najwspanialszych i najbardziej malowniczych obiektów wyścigowych świata. Eau Rouge, Raidillon, Pouhon czy Blanchimont – w nazwach tych zakrętów kryje się coś magnetycznego. Coś co sprawia, że na samą myśl o przejażdżce nitką toru pełną zjazdów i podjazdów serce wyścigowego kierowcy zaczyna szybciej tłoczyć krew, organy wewnętrzne zmieniają swoje położenie, a do głowy uderzają kosmiczne dawki adrenaliny. Wprawdzie we współczesnych samochodach belgijski tor nie jest już tak wymagający jak wtedy, gdy zbyt małe odjęcie gazu oznaczało gigantyczne kłopoty, lecz mimo to nadal stanowi wyzwanie, zwłaszcza gdy spadnie deszcz. Warto ponadto pamiętać o tym, że pętla jest tak rozległa, iż jedna część nitki toru może być sucha, a inna mokra, co dodatkowo komplikuje sprawę. Podobnie jak kompromis związany z ustawieniami, polegający na znalezieniu złotego środka pomiędzy wystarczającą siłą docisku w zakrętach i jak najmniejszymi oporami na długich prostych. Najszybsza kolejka górska świata rusza w piątek i będzie krążyć do niedzieli. Pozostaje jeszcze tylko pytanie, kto najlepiej zniesie jej szalony pęd?

Embed from Getty Images

Trójkąt ardeński
Wróćmy jednak to tematu, czyli wyścigów samochodowych w kraju frytek i gofrów. Wyścigowa pętla łącząca trójkąt dróg pomiędzy Malmedy, Stavelot i Francorchamps została zaprojektowana w 1920 roku. Pierwszy wyścig na blisko 15-kilometrowej pętli odbył się dwa lata później, w 1925 roku zorganizowano natomiast pierwszy wyścig cyklu Grand Prix. Po II wojnie światowej tor skurczył się do 14,1 km i w tej wersji wszedł w 1950 roku (jako jedna z siedmiu rund) do kalendarza inauguracyjnego sezonu Formuły 1. W takiej wersji obiekt był wykorzystywany przez dwie dekady.

W 1972 i 1974 roku wyścig przeniesiono na tor Nivelles, lecz były to jedyne wizyty królowej sportów motorowych na obiekcie pod Brukselą.

Dziesięciokrotnie w użyciu była także pętla Zolder. To właśnie tam w 1982 roku śmiertelne obrażenia odniósł niezapomniany Gilles Villeneuve. W kolejnym sezonie F1 wróciła na przebudowany i skrócony do 6,9-kilometra tor pod Spa, choć w 1984 roku po raz ostatni skorzystano z Zolder. Od następnego sezonu Walonia (z niewielkimi przerwami) – ku uciesze kierowców i kibiców – stale gości w kalendarzu mistrzostw świata. Obecna pętla, z nową odsłoną szykany Bus Stop i przebudowanym kompleksem w alei serwisowej, funkcjonuje od dziesięciu lat.

Na początek Fangio
Gwiazdą pierwszej edycji wyścigu F1 w Belgii okrzyknięto Raymonda Sommera. 43-letni Francuz przez kilka okrążeń nawet prowadził, ale ducha wyzionął silnik w jego Talbocie i wygrała wpadła w ręce wielkiego Juana Manuela Fangio (startowało jedynie 14 samochodów), który triumfował w Ardenach jeszcze dwukrotnie – w 1954 i 1955 roku. W tym ostatnim przypadku z ekipą Mercedesa, która zdominowała weekend, sięgając po dublet (na drugiej pozycji finiszował Stirling Moss).

Na starcie zabrakło dwukrotnego zwycięzcy wyścigu na belgijskim torze i jednocześnie lidera ekipy Lancii – Alberto Ascariego. Kilka dni wcześniej Włoch zginął bowiem podczas testów sportowego Ferrari na torze Monza.

Embed from Getty Images

Niesamowici Szkoci
W latach 60. niepodzielnym władcą dróg łączących Spa, Francorchamps i Stavelot był Jim Clark. Szkocki geniusz zwyciężał tutaj przez cztery lata z rzędu (1962-65), co ciekawe, do żadnego z tych wyścigów nie startując z pole position. W 1964 roku Clarkowi dopisało mnóstwo szczęścia, ponieważ do mety nie dotarło kilku jego rywali. Cztery okrążenia przed metą kierowca Lotusa jechał na czwartej pozycji. Prowadzącemu Danowi Gurneyowi wkrótce zabrakło jednak paliwa, następnie na listę pechowców wpisali się Graham Hill (pompa paliwa) oraz Bruce McLaren, w którego samochodzie silnik stracił moc przed nawrotem La Source, prowadzącym na starą prostą start/meta. Dzięki temu Jim na ostatnich metrach wyprzedził wolno toczącego się w dół Coopera.

Przy okazji Clarka warto jeszcze wspomnieć jego występ w 1967 roku. Dwa tygodnie po debiucie napędzanego Cosworthem DFV Lotusa 49 Szkot zjawił się w Ardenach w roli faworyta. Potwierdził to w kwalifikacjach, sięgając po pierwszą pozycję startową z przewagą 3,1 sekundy nad Gurneyem. Do 12 okrążenia prowadził, w trakcie wizyty w alei serwisowej konieczna okazała się jednak wymiana świec. Zajęło to mnóstwo czasu i Jim stracił szansę na zwycięstwo, ostatecznie sięgając po szóstą lokatę. Wygrana przypadła w udziale Gurneyowi, który w ten sposób zapewnił ekipie Eagle jedyny triumf w F1. Na drugiej pozycji finiszował niesamowity Jackie Stewart. Szkot stracił szansę na zwycięstwo za sprawą problemów technicznych, wykazał się jednak nie lada heroizmem – od pewnego momentu trzymał kierownicę swojego BRM P83 tylko jedną ręką, drugą musiał bowiem przytrzymywać wyskakującą dźwignię zmiany biegów. To były czasy!

Embed from Getty Images

Za szybko, zbyt niebezpiecznie
W 1970 roku kierowcy F1 po raz ostatni ścigali się na 14-kilometrowej pętli. Coraz wyższe prędkości sprawiły, że obiekt stał się po prostu zbyt niebezpieczny. Na pożegnanie wygrana powędrowała do Pedro Rodrigueza, który osiągnął średnią prędkość na poziomie 241,308 km/h. Do dziś jest to siódmy najszybszy wyścig w dziejach mistrzostw świata – większą średnią osiągano jedynie w świątyni szybkości, czyli na Monzy (kolejno od najszybszego: 2003, 2005, 2006, 2004, 1971, 2002).

W 1982 roku Grand Prix Belgii gościła na torze Zolder. Finał czasówki przyniósł koszmarny wypadek Gilles’a Villeneuve’a. Pod koniec sesji Kanadyjczyk próbował poprawić rezultat swojego zespołowego kolegi, Didiera Pironiego, który dwa tygodnie wcześniej na Imoli złamał dżentelmeńską umowę, odbierając Gilles’owi zwycięstwo. W krytycznej chwili Villeneuve znalazł się za wolno jadącym Marchem Jochena Massa i postanowił go wyprzedzić z prawej strony. Niemiec także zjechał na prawo i doszło do kolizji, w wyniku której Ferrari wzbiło się w powietrze i kilkakrotnie przekoziołkowało. Gilles został wyrwany z kokpitu i wpadł w siatki ochronne. Lekarze zastosowali masaż serca. Następnie Kanadyjczyk został przewieziony do szpitala w Louvien, ale wieczorem okazało się, że na jego ocalenie nie ma żadnych szans…

Embed from Getty Images

Królowie Ardenów
Kolejne wielkie nazwisko na liście zwycięzców wyścigów w Spa-Francorchamps to oczywiście Ayrton Senna. W sumie Brazylijczyk wygrywał w Ardenach pięciokrotnie – w tym cztery razy z rzędu (1988-1991). Wyjątkowej urody było pierwsze z jego zwycięstw. Rozegrany w zmiennych warunkach wyścig z 1985 roku stanowił prawdziwy popis wyjątkowych umiejętności przyszłego „króla Ardenów”.

Ostatnia belgijska wygrana Ayrtona (1991) zbiegła się z debiutem Michaela Schumachera. Młodziutki Niemiec dostał szansę startu w ekipie Jordana dzięki temu, że pełniący obowiązki jednego z podstawowych kierowców Bertrand Gachot wylądował w więzieniu. Kompletnie nie znając belgijskiego toru, „Schumi” błysnął już w kwalifikacjach, sięgając po siódmy czas. Z wyścigiem pożegnał się jednak chwilę po starcie, ponieważ sprzęgło w Jordanie odmówiło współpracy. Pomimo tej przykrej przygody, Michael z miejsca stał się obiektem westchnień Flavio Briatore, który sprowadził go do Benettona.

Rok później Schumacher sięgnął zresztą w Belgii po swoje pierwsze zwycięstwo w F1. W następnych latach triumfował na Spa-Francorchamps jeszcze pięciokrotnie, bijąc tym samym rekord Senny.

Embed from Getty Images

Za wszelką cenę
Niezapomniany był jego występ z 1995 roku. Zmienne warunki w trakcie czasówki zaowocowały dopiero szesnastą pozycją startową – szanse „Schumiego” na wygraną wyglądały mizernie, lecz tylko do czasu. Po starcie przebił się na czwarte miejsce. Kiedy awaria przekładni wyeliminowała prowadzącego Davida Coultharda, a Damon Hill i Gerhard Berger zjawili się w alei serwisowej, Niemiec został liderem.

Jak to w Ardenach – niebawem zaczęło padać, w związku z czym Hill zjechał po deszczówki. „Schumi” zaryzykował, pozostając na slickach. Anglik błyskawicznie znalazł się za swoim rywalem, ale jakoś nie mógł znaleźć recepty na agresywnie broniącego się Niemca (kilka dosyć kontrowersyjnych sytuacji). Ostatecznie Hill wyszedł na prowadzenie, gdy Michael zaliczył wypad w plener, tyle tylko, że tor zaczął wysychać i Niemiec wrócił do gry. Bez trudu odzyskał prowadzenie, jadąc o 10 sekund szybciej na okrążeniu.

Za sprawą neutralizacji w drugiej połowie wyścigu kibice liczyli na ciąg dalszy tego pojedynku. Nic z tego, za przekroczenie prędkości w alei serwisowej sędziowie wlepili bowiem Hillowi karny postój. W tej sytuacji „Schumi” mógł otwierać szampana.

Embed from Getty Images

Bijatyka wisiała w powietrzu
Na wspomnienie, bez wątpienia, zasługuje także wyścig z 1998 roku, podczas którego panowały koszmarne warunki atmosferyczne. Pomimo tego zdecydowano się na normalny start. To nie mogło się dobrze skończyć. Za La Source David Coulthard stracił panowanie nad swoim McLarenem, który odbił się od ściany naprzeciwko starych boksów, po czym wrócił tuż przed nosy nadjeżdżających rywali. Zainicjowana w ten sposób reakcje łańcuchowa pochłonęła kilkanaście aut. Szczęśliwie, nikomu nic się nie stało, wyścig został natomiast przerwany.

Drugi start okazał się dużo spokojniejszy, aczkolwiek nie obyło się bez starcia pomiędzy Michaelem Schumacherem a Miką Häkkinenem. Na wyjściu z La Source pomiędzy panami doszło do kontaktu, w efekcie którego McLaren Fina obrócił się i otrzymał uderzenie od Johnny’ego Herberta, kończąc w ten sposób jazdę. „Schumi” miał znacznie więcej szczęścia, ponieważ wyszedł z opresji obronną ręką, spadając jedynie za Damona Hilla.

Zmiana lidera stanowiła jedynie kwestię czasu. Michael błyskawicznie zaczął budować przewagę, oddalając się na 39 sekund. Wydawało się, że karty są już rozdane, gdy na jego drodze pojawił się dublowany Coulthard. W gęstym wodnym pióropuszu rozpylanym przez McLarena „Schumi” nie zauważył, że Szkot zdjął nogę z gazu. Najechał na rywala, tracąc przód auta i prawe przednie koło. Niemiec potoczył się do alei serwisowej, po czym ruszył do garażu McLarena, wymierzyć Davidowi sprawiedliwość. Niewiele brakowało, żeby doszło do rękoczynów, całe szczęście, że sytuację opanowali członkowie obu ekip.

Kto wygrał ten szalony wyścig? Damon Hill. Anglik zapewnił tym samym ekipie Jordana pierwszy triumf w F1 – podwójny zresztą, gdyż tuż za Hillem metę przeciął Ralf Schumacher.

Raz, a dobrze
Mika Häkkinen zwyciężył w Belgii tylko raz, ale w drodze po niego Fin popisał się manewrem wyprzedzenia, stanowiącym kwintesencję walki w F1 w czystej postaci. Pięć okrążeń przed metą odrabiający straty po piruecie na Stavelot Häkkinen przypuścił na prostej Kemmel atak na prowadzącego Schumachera. Niemiec bezceremonialnie zamknął drzwi. Na kolejnej rundzie, za Eau Rouge i Raidillon, Mika ponownie znalazł się za tylnym skrzydłem Ferrari Michaela. Obaj na pełnej prędkości, pędząc jakieś 320 km/h, zbliżyli się na Kemmel do dublowanego Ricardo Zonty. „Schumi” ominął Brazylijczyka z lewej, natomiast Mika z prawej, wyprzedzając jednocześnie kierowcę Ferrari.

– Prawdopodobnie i tak byłem wystarczająco blisko, żeby wyprzedzić, ale dzięki Ricardo zyskał jeszcze trochę rozrzedzonego powietrza i znalazłem się na prowadzeniu – odparł Häkkinen, pytany o akcję, która do dziś rozpala wyobraźnię kibiców F1. Oklaskom nie było końca!

4 razy Räikkönen
W nieco nowszych czasach na eksperta Spa-Francorchamps wyrósł niejaki Kimi Räikkönen, który wygrał w Ardenach aż cztery wyścigi. W 2004 roku Fin popsuł święto Michaela Schumachera, który zamierzał przypieczętować swój siódmy tytuł triumfem w Belgii, musiał się tymczasem zadowolić drugą lokatą.

W kolejnym sezonie „Iceman” powtórzył swój wyczyn. Jak się okazało, było to jego przedostatnie zwycięstwo w barwach McLarena. Dwa lata później Kimi zgarnął swoją trzecia wygraną w Ardenach (już z ekipą Ferrari), natomiast w 2009 uzupełnił kolekcję triumfem numer cztery. Fin startował wtedy co prawda dopiero z szóstej pozycji, ale po atomowym starcie z KERS błyskawicznie zyskał trzy lokaty, za Raidillon zostawił za sobą Roberta Kubicę, a po restarcie wyprzedził Giancarlo Fisichellę (sensacyjnego zdobywcę jedynego pole position w dziejach Force India), przejmując prowadzenie. Na mecie zameldował się niespełna sekundę przed „Fisico”. Kolejne miejsca zajęli Sebastian Vettel i Robert Kubica.

Embed from Getty Images

Gdzie dwóch się bije
Pozostając jeszcze przez chwilę przy Kimim Räikkönenie, warto wrócić do wyścigu w Belgii w 2008 roku. Trzy rundy przed metą Fin był jego liderem, wtedy jednak zaczął kropić deszcz. Opony w Ferrari szybko stygły i jadący za „Icemanem” Lewis Hamilton natychmiast poczuł krew. Anglik zaatakował po zewnętrznej ostatniej szykany. Fin nie zostawił mu jednak miejsca i Lewis pojechał na skróty. Oddał Räikkönenowi pozycję, aczkolwiek zrobił to bardzo sprytnie. – Lekko przyspieszyłem, a kiedy Kimi znalazł się przede mną, wcisnąłem gaz do dechy, chowając się za nim, a następnie nurkując do wewnętrznej La Source – opowiadał później.

Embed from Getty Images

Kimi nie miał zamiaru się poddawać i rzucił się w pogoń za rywalem z McLarena. Pouhon pokonał bokiem, ale podczas dublowania Nico Rosberga w Fagnes to Hamilton wpadł w tarapaty. Być może Kimi poczuł się zbyt pewnie, gdyż zbyt mocno otworzył przepustnicę i jego Ferrari zaliczyło piruet. Liderem znowu był Anglik. Szarżę Fina ostatecznie zakończył poślizg na Blanchimont, po którym mistrz świata wpadł w barierę.

Pozbawiony rywala Hamilton pomknął po zwycięstwo. Jakież było jednak jego zdziwienie, gdy okazało się, że za jazdę na skróty doliczono mu na mecie 25 sekund. W tej sytuacji Lewis spadł na trzecie miejsce, natomiast wygrana wpadła w ręce zaskoczonego Felipe Massy.

Na swoje pierwsze zwycięstwo w Ardenach Hamilton musiał poczekać do 2010 roku. Pogoda znowu dorzuciła swoje pięć groszy, lecz tym razem wygrana była jego. Na drugiej pozycji finiszował Mark Webber, z kolei trzecie miejsce wywalczył rewelacyjny Robert Kubica.

Kontrowersje
W 2011 i 2013 roku Spa było areną triumfów Sebastiana Vettela. Pierwsze z nich miało dosyć kontrowersyjny charakter, gdyż Red Bull zastosował niezgodne z zaleceniami Pirelli kąty pochylenia przednich kół – wszystko w celu poprawy osiągów w kwalifikacjach. Zrobiło się nieco nerwowo, gdyż sędziowie nie zezwolili na wymianę pokrytych pęcherzami opon, ale mimo tego, jak również konieczności szybkiej wizyty w alei serwisowej, kierowcy Christiana Hornera bez problemu zainkasowali dublet.

Przed pięcioma laty w Belgii wygrał Jenson Button. Początek wyścigu stanął pod znakiem kraksy spowodowanej przed Romaina Grosjeana. Ofiarami Francuza padli Fernando Alonso, Lewis Hamilton i Sergio Perez. Sędziowie nie mieli wątpliwości co do winy Francuza i postanowili, że we Włoszech powinien sobie odpocząć do F1.

Pod znakiem Srebrnych Strzał
W 2014 roku także doszło do kolizji. Tym razem w rolach głównych wystąpili Lewis Hamilton i Nico Rosberg. Na końcu prostej Kemmel Niemiec przypuścił atak po zewnętrznej. Lewis pozostawał prawie pół samochodu z przodu. W zakręcie prawa krawędź przedniego skrzydła Srebrnej Strzały #6 przecięła jednak lewą tylną oponę bliźniaczego pojazdu Anglika i w ten sposób Mercedes pożegnał się z szansami na zwycięstwo. Z potknięcia ekipy Toto Wolffa skorzystał Daniel Ricciardo, który minął metę przed Rosbergiem i Bottasem.

W poprzednich dwóch sezonach Srebrne Strzały nie dały sobie już odebrać wygranej. W 2015 roku zwycięstwo (drugie w Belgii) powędrowało do Hamiltona (Nico był drugi), natomiast przed rokiem do Rosberga, któremu zadanie ułatwiła seryjna (i celowa zresztą) wymiana podzespołów jednostki napędowej w samochodzie Lewisa. Warto jednak dodać, że Anglik po starcie z 21. pozycji finiszował na trzecim miejscu – za Ricciardo.

Czy Mercedes przedłuży swoją belgijską passę? Na papierze Lewis Hamilton wygląda na głównego kandydata do zwycięstwa. Srebrne Strzały wydają się idealnie skrojone pod rojącą się od szybkich łuków pętlę Spa-Francorchamps. Trzykrotny mistrz świata ma w swoim ręku wiele argumentów, z drugiej jednak strony nie zapominajmy o tym, że problem z oponami w Mercedesie nadal istnieje, nie mówiąc już o tym, że w Ardenach często karty rozdaje pogoda, a weekend ma być w kratkę. W takiej sytuacji po prostu zapraszamy do kolejki…

3 KOMENTARZE

Skomentuj Marek Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here