Od czasu do czasu pojawiają się opinie, że ściganie w Formule 1 stało się zbyt bezpieczne. Nie mogę się z tym zgodzić. Dawno minęły już czasy, kiedy kierowcy nie wiedzieli, czy w komplecie wrócą cało i zdrowo z kolejnego startu i na wszelki wypadek zabierali ze sobą na wyścig żałobne garnitury. Nie jeździ się już pomiędzy drzewami, słupami i krawężnikami w samochodach, które składają się z fotela przymocowanego do bomby w postaci zbiornika paliwa. Gogle, koszulka polo i płócienna czapeczka to fajne gadżety retro, idealne na zlot pojazdów zabytkowych, ale nie są już obowiązującym w Formule 1 strojem. I bardzo dobrze.

Zdaję sobie sprawę z tego, że niektórzy kibice wymagają od zawodników maksymalnego poświęcenia i są zdania, że ryzyko poważnej kontuzji jest wpisane w „zawód” kierowcy. Trzeba jednak robić wszystko, aby to ryzyko zminimalizować. Tor Formuły 1 nie jest areną rzymskiego Koloseum, gdzie żądni krwi cesarze wysyłali na rzeź chrześcijan.

Pomyślcie, co czuje rodzina, najbliżsi przyjaciele czy choćby znajomi kierowcy, który przez długie chwile po poważnie wyglądającym wypadku nie porusza się w kokpicie. Te pierwsze sekundy, kiedy do roztrzaskanego wraku jeszcze nikt nie podchodzi, dłużą się w nieskończoność. Wczoraj, gdy patrzyłem na nieruchomy zielony kask Péreza, przed oczami przebiegały mi wydarzenia sprzed lat, z tego samego miejsca…

Na szczęście w porównaniu z sezonem 1994 poziom bezpieczeństwa znacząco się poprawił i Pérez nie podzielił losu Karla Wendlingera, który wówczas ledwo uszedł z życiem. W niedzielę rano z pewnym wahaniem spytałem przedstawicielkę Saubera o samopoczucie Meksykanina. Okazało się, że po dobrze przespanej nocy jest w dobrej formie, noga jest tylko posiniaczona i po dzisiejszych badaniach lekarze zadecydują, czy będzie mógł opuścić szpital. Podobno Sergio już wczoraj chciał wracać na tor i pytał, czy może wystartować w wyścigu.

Wzmocniony przed sezonem 2011 kokpit jeszcze raz pomógł Meksykaninowi – w Malezji dodane zgodnie z nowymi przepisami dodatkowe panele zabezpieczające zmieniły trajektorię tajemniczego obiektu, który uderzył w auto z taką siłą, że przebił przód nadwozia. Na szczęście ominął kokpit i kierowcę. Teraz Sergio znów miał szczęście, ale bez nieustannych starań o podniesienie poziomu bezpieczeństwa nie byłoby tak różowo.

Według mnie piękno sportu samochodowego opiera się na rywalizacji, wyciskaniu maksymalnych możliwości ze sprzętu i samego siebie. Wypadki są nieodłączną jego częścią, ale nie można w imię widowiska ryzykować zdrowia czy też życia uczestników. Nie przyjmuję żadnych argumentów opierających się na zasadzie: płacą wam miliony, to ryzykujcie. Ci ludzie robią to, co kochają robić – po prostu się ścigają. Żaden z nich nie chce wylądować w szpitalu.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here