Sądzę, że Nico Rosberg po prostu popełnił błąd. Wiem, że sędziowie zabrali już głos w tej sprawie i stwierdzili, że „po przeanalizowaniu nagrań video i danych telemetrycznych od zespołu i FIA nie znaleziono dowodów na żadne wykroczenie popełnione w Zakręcie 5”. Nie zatrzyma to jednak zwolenników spiskowych teorii dziejów – a także nie powstrzyma Lewisa Hamiltona przed wymierzeniem sprawiedliwości, jeśli uzna to za stosowne.

Lider klasyfikacji mistrzostw świata na pewno miał już wgląd w telemetrię zespołowego partnera. Mógł wyciągnąć inne wnioski niż sędziowski tercet (Paul Gutjahr, Jose Abed i Christian Calmes), którym doradza Derek Warwick – inteligentny i doświadczony były kierowca, mający na koncie prawie 150 startów w Grand Prix. Żartobliwie można napisać, że – mając w pamięci kwalifikacje do Grand Prix Belgii 2012 i wrzucenie na Twittera telemetrii jego i Jensona Buttona – jeśli doszuka się czegoś podejrzanego na wykresach, to nie omieszka poinformować o tym całego świata.

Tymczasem, spytany przez reporterów, czy relacje z Rosbergiem zaczynają przypominać to, co działo się między Alainem Prostem i Ayrtonem Senną na przełomie lat 80. i 90, odparł: – W rzeczy samej.

Dał też do zrozumienia, że po pierwsze widzi siebie w roli Senny, a po drugie – że zamierza postępować tak jak Brazylijczyk. – Nie wiem, czy Senna i Prost rozmawiali o tym [o swoich konfliktach], ale podoba mi się sposób, w jaki Senna sobie z tym radził i zamierzam wziąć z niego przykład – powiedział Hamilton.

Cóż, moim skromnym zdaniem ani Rosberg nie jest Prostem, ani Hamilton Senną. Jakie czasy, tacy bohaterowie – chciałoby się rzec… Nie zmienia to faktu, że w niedzielę – i być może do końca sezonu – czekają nas niezłe emocje. Jeśli Lewis zamierza dotrzymać słowa, to jutrzejszy wyścig wygra albo on, albo któryś kierowca Red Bulla – czy nawet Ferrari, jeśli w karambol na pierwszym okrążeniu uwikłane zostanie więcej samochodów, a nie tylko same Mercedesy. Wydaje mi się, że w takiej sytuacji Senna nie pozwoliłby partnerowi/rywalowi na ucieczkę i wszystko skończyłoby się jak GP Japonii 1990.

Zobaczymy, jak postąpi Lewis – z drugiej strony, jeśli Nico rzeczywiście zagrał nie fair (a zespół musi o tym wiedzieć, nawet jeśli udało im się zamydlić oczy sędziom), to sądzę, że w grę wchodzi jeszcze taki start Rosberga, żeby Hamilton nie miał problemów z objęciem prowadzenia. Tak czy inaczej, to Lewis prowadzi w mistrzostwach i jest w lepszej sytuacji – z jego punktu widzenia nieukończenie wyścigu przez obu kierowców Mercedesa jest lepsze niż wygrana Rosberga.

Potencjalne napięcia w tym duecie mogą stworzyć szansę innym, Daniel Ricciardo znów, już po raz piąty w sześciu startach pokonał w kwalifikacjach Sebastiana Vettela. Czterokrotny mistrz świata narzekał na szwankujący ERS, ale jeśli w wyścigu wszystko będzie działać bez zarzutu, to wypadałoby wreszcie pokonać Australijczyka…

Za Mercedesami i Red Bullami znalazł się duet Ferrari, gdzie znów pierwsze skrzypce gra pogłaskany po główce przez Lukę di Montezemolo Fernando Alonso. Chciałbym jeszcze pochwalić kierowców Toro Rosso – zwłaszcza Daniiła Kwiata, który po raz pierwszy w życiu znalazł się w Monako i potrafił się pozbierać po przygodzie na początku Q1 – a także Kevina Magnussena. Obaj kierowcy McLarena spisują się słabo (tak krawiec kraje, jak materii staje…), ale jeszcze parę takich występów jak w Australii czy w tych kwalifikacjach, i Jenson Button rozpocznie karierę w rallycrossie szybciej, niż się spodziewa – idąc w ślady nieodżałowanego ojca, Johna.

Pamiętajcie, że jutro emocje zaczynają się o 9:45 – Kuba Giermaziak startuje z pole position do wyścigu Porsche Supercup, a Robert Lukas wyruszy z siódmego pola (transmisja: Polsat Sport News). Później dwa wyścigi WTCC na Salzburgringu (10:00 i 13:45, pierwszy wyścig na żywo w Eurosporcie, retransmisja drugiego o 21:30), wyścig World Series by Renault w Monako (11:10, retransmisja o 22:30 na Eurosporcie), wreszcie na deser, o 18:00 czasu polskiego, Indianapolis 500 – i tu trzeba chyba ratować się streamami, chyba że coś podpowiecie?

Na zakończenie jeszcze rundka po historii. Myślicie, że wyczyn Rosberga to kontrowersyjny sposób na zdobycie pole position (zakładając, że trochę „pomógł” szczęściu)? Cóż, mam coś lepszego.

W latach 1973-1978, na fali popularności Ronniego Petersona (i w mniejszym stopniu Reine Wisella, później Gunnara Nilssona), odbyło się sześć wyścigów o Grand Prix Szwecji. Tor Anderstorp, zbudowany na osuszonych gruntach przy lotnisku niedaleko miejscowości Gislaved, był raczej nudnym miejscem, ale tak się składa, że z różnych względów kilka szwedzkich rund mistrzostw świata przeszło do historii.

To tutaj w sezonie 1976 kibice oglądali jedyne zwycięstwo sześciokołowego samochodu – ba, od razu dublet w wykonaniu kierowców Tyrrella: Jody Scheckter i Patrick Depailler wywalczyli dwie pierwsze pozycje swoimi modelami P34 (zobaczcie na zdjęciu poniżej, jak wyglądało to auto…). Dwa lata później wygrał tu Niki Lauda, Brabhamem BT46B z wentylatorem (więcej o nim w tekście o Jacku Brabhamie i jego zespole). Z kolei w 1977 roku pierwsze zwycięstwo w karierze – i pierwsze dla ekipy Ligier – odniósł w Szwecji Jacques Laffite. Organizator nie był przygotowany na triumf Francuza i podczas dekoracji nie zagrano mu hymnu.

Tym razem zajmiemy się jednak wyścigiem – a raczej kwalifikacjami – w sezonie 1975. W ekipie March startował Vittorio Brambilla, pieszczotliwie zwany „Monza Gorilla”. Zespół kręcił się gdzieś w środku stawki, Włoch też nie należał do szczególnych wirtuozów kierownicy – przed zawodami na Anderstorp jego najlepszym wynikiem w F1 była piąta lokata w tragicznej, przerwanej przedwcześnie GP Hiszpanii na ulicznym torze Montjuich. Mimo tego w Szwecji jego pomarańczowy March startował z pole position. Jakim cudem?

Robin Herd, obok Maksa Mosleya jeden z założycieli ekipy March, wspominał po latach (cytat za książką Mike’a Lawrence’a „Four guys and a telephone – the story of March”): „Organizatorzy mierzyli czasy fotokomórką i nietrudno było się zorientować, że stanowisko przy linii startu otwiera szereg możliwości dla kogoś, kto potrafi nieszablonowo myśleć. Otrzymałem odpowiedzialne zadanie trzymania tablicy sygnalizacyjnej i trick polegał na tym, żeby machnąć nią przez promień fotokomórki, kiedy nasz samochód był jakieś 45 metrów przed linią!”

Nikt się nie zorientował i Vittorio zdobył pole position z przewagą 0,38 sekundy nad najbliższym rywalem, Patrickiem Depaillerem w Tyrrellu. Oszustwo nie zdało się na wiele, bo w wyścigu Włocha szybko dopadły problemy z przegrzewającymi się przednimi oponami, a na 39. okrążeniu zastrajkował układ przeniesienia napędu.

Sezon 1975 przyniósł Brambilli jeszcze jedno kuriozalne wydarzenie: w deszczowej Grand Prix Austrii dzielny Vittorio popisywał się doskonałym opanowaniem auta na śliskiej nawierzchni, ale tuż po półmetku zawody przerwano, ze względu na zbyt trudne warunki. Po przejechaniu mety Brambilla w geście triumfu uniósł ręce, stracił panowanie nad samochodem i rozbił przód Marcha o barierę na prostej startowej…

Wracając jeszcze do kontrowersji związanych z kwalifikacjami, wielu kibiców pamięta czasówkę w Monako w 2006 roku. Tak nieczyste zagranie w wykonaniu „Schumiego” wspomina Robert Smoczyński:
Michel Schumacher tak bardzo chciał wygrać w Monako, że podczas kwalifikacji strzelił sobie „samobója”, pozbawiając się szans na wyrównanie rekordu sześciu zwycięstw Ayrtona Senny. Zajście, które nadszarpnęło reputację siedmiokrotnego mistrza świata, miało miejsce w ostatniej minucie czasówki. Michael, posiadając najlepszy wynik, wjechał w La Rascasse, blokując przednie koła. Wyprostował kierownicę, po czym, jadąc z prędkością 16 km/h, skręcił ponownie, lecz nie zmieścił się w prawy ciasny wiraż i zatrzymał się tuż przed barierą.

Warto dodać, że jego główny rywal do walki o zwycięstwo w Monako, czyli Fernando Alonso, akurat znajdował się na szybkiej rundzie. Po dwóch sektorach Hiszpan miał zresztą 0,3 sekundy przewagi, lecz żółte flagi skutecznie go przystopowały. Przypadek? Kto chce, niech wierzy. – Zablokowałem przednie koła i nie zmieściłem się w zakręt. Chciałem wrzucić wsteczny, ale zrezygnowałem, bo zbliżali się inni kierowcy i zgasł mi silnik. Nie wiedziałem nawet, gdzie znajduje się Fernando – bronił się Schumacher.

W padoku zawrzało, a na głowę Niemca posypały się gromy. – Czy on sądzi, że wszyscy jesteśmy idiotami? – retorycznie pytał Keke Rosberg. Jego zdanie podzielali m.in. Jackie Stewart i Jacques Villeneuve. Po kilkugodzinnej analizie danych, zapisu video oraz przesłuchaniach, sędziowie wydali werdykt, odsyłając siedmiokrotnego mistrza świata na koniec pól startowych (ostatecznie ruszał z alei serwisowej).

W niedzielę Schumacher 78 razy bezbłędnie pokonał La Rascasse i osiągnął metę na piątej pozycji. Zwyciężył naturalnie Fernando Alonso, który nie zwykł marnować takich okazji.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here