Sezon tradycyjnie ruszy w Australii.

Organizatorzy Grand Prix Australii poinformowali, że przyszłoroczny wyścig odbędzie się 3 kwietnia. Zawody w Melbourne mają otwierać sezon 2016, więc czeka nas dłuższa przerwa zimowa. Początek zmagań ma być przesunięty o dwa tygodnie, a do tego liczba przedsezonowych sesji testowych zostanie w myśl przepisów zmniejszona z trzech do dwóch.

Trzeba od razu podkreślić, że nie ma żadnego oczywistego uzasadnienia dla zmiany terminu rozgrywania GP Australii. W 2006 roku, kiedy wyścig także odbył się w pierwszy weekend kwietnia, przyczyną były organizowane w Melbourne Igrzyska Wspólnoty Narodów, które trwały od 15 do 26 marca. Jednak wtedy zawody w Albert Park były trzecią rundą mistrzostw świata, a teraz mają otwierać kalendarz.

Warto pamiętać, że oficjalny kształt kalendarza nie jest jeszcze zatwierdzony. Rozmowy nad harmonogramem mają odbywać się 14 maja podczas najbliższego posiedzenia Grupy Strategicznej F1, a następnie propozycje przygotowane przez to ciało muszą zostać zatwierdzone na kolejnych szczeblach władzy. Doskonale wiemy, że ostateczne zatwierdzenie kalendarzy odbywa się z reguły późną jesienią czy nawet w grudniu, więc wiele wskazuje na to, że propozycja przeniesienia startu sezonu na późniejszy termin jest elementem długofalowej strategii ze strony FOM, której ostatecznym celem może być zmuszenie zespołów do wyrażenia zgody na wydłużenie mistrzostw ponad ujęte w regulaminie 20 rund – np. w zamian za powrót do wcześniejszego rozpoczęcia sezonu.

Przepisy narzucają też sierpniową przerwę wakacyjną i określają, że w tym miesiącu odstęp pomiędzy dwoma kolejnymi weekendami Grand Prix musi wynosić co najmniej 24 dni. Celem promotora F1 może być zatem częstsze rozgrywanie wyścigów i uniknięcie dłuższych przerw (jak trwające aktualnie trzy tygodnie odstępu między Bahrajnem i Hiszpanią).

Zagęszczenie kalendarza z jednej strony wprowadza większe obciążenie dla pracowników zespołów (krótsze przerwy między weekendami), ale w rzeczywistości może pomóc w zmniejszeniu wydatków. Rozgrywane tydzień po tygodniu wyścigi poza Europą oznaczają, że nie trzeba wracać na Stary Kontynent i oszczędza się na kosztach podróży.

Wystarczy popatrzeć na początek sezonu 2015: wyprawa do Australii i z powrotem, po weekendzie przerwy wyprawa do Malezji i z powrotem, następnie znowu weekend przerwy i „jednorazowy” wypad do Chin oraz Bahrajnu. Plan na przyszły rok zakłada połączenie Australii i Chin w jedną parę, co od razu pozwala zaoszczędzić na dwóch podróżach – niby niewiele, ale koniec końców zawsze ułatwia to życie wszystkim członkom społeczności F1.

Niewykluczone też, iż mimo obowiązującego kontraktu Australia może stracić przywilej otwarcia sezonu. Promotor wyścigu co prawda twierdzi, że „nie ma wątpliwości” co do tego, że jego zawody będą inauguracją mistrzostw w 2016 roku, ale w tym świecie nic nie jest pewne – zwłaszcza, gdy za każdym rogiem czają się potrząsający sakiewką petrodolarów Arabowie.

Na razie nie trzeba jeszcze przywiązywać się do wizji przedłużonej zimowej przerwy, bo upłynie jeszcze dużo czasu, zanim poznamy oficjalny kształt przyszłorocznego kalendarza. Można natomiast rzucić okiem wstecz i przypomnieć sobie parę ciekawostek, związanych z inauguracyjnymi wyścigami w różnych sezonach.

• Po raz ostatni sezon rozpoczynał się tak późno – także 3 kwietnia – w 1988 roku, od GP Brazylii na torze Jacarepagua pod Rio de Janeiro
• Najpóźniej sezon rozpoczynał się w 1951 roku: GP Szwajcarii na torze Bremgarten rozegrano 27 maja
• W inauguracyjnym sezonie rozgrywania mistrzostw świata, czyli w 1950 roku, zawody o GP Wielkiej Brytanii (Europy) na Silverstone odbyły się 13 maja – w sobotę
• Dwa razy w historii mistrzostw świata sezon rozpoczynał się 1 stycznia, od GP Południowej Afryki (w 1965 roku na torze East London – w piątek; w 1968 roku na Kyalami – w poniedziałek)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here