Czwartek, 20 czerwca 2013 roku może przejść do historii Formuły 1. Rankiem w Paryżu rusza pierwsze w historii posiedzenie Międzynarodowego Trybunału FIA. Utworzony w 2010 roku organ, rozpatrzy sprawę testów Mercedesa i Pirelli. Zadanie składu orzekającego jest jedno: ustalić, czy doszło do złamania przepisów poprzez testowanie samochodem z sezonu 2013. Niby łatwizna, ale w Formule 1 rzadko kiedy coś jest po prostu czarno-białe.

Zacznijmy od Mercedesa. Trudno sobie wyobrazić, aby ktokolwiek przy zdrowych zmysłach złamał świadomie regulamin – i nie mówię tutaj o skrzydle uginającym się o dziesięć milimetrów za dużo przy prędkości powyżej 200 km/h. Nie mówię tu o konstrukcyjnych detalach, które wychodzą na jaw dopiero po rozebraniu, zmierzeniu i sprawdzeniu połowy samochodu. Mówię o trzech dniach jeżdżenia głośnym samochodem Formuły 1 po torze, który nie mieści się w afrykańskim buszu albo na bezludnej wyspie pośrodku Pacyfiku.

Nie wyobrażam sobie scenariusza, w którym ekipa, reprezentująca w Formule 1 poważny koncern samochodowy, ot tak postanowiłaby zagrać wszystkim na nosie. Mam nadzieję, że po czwartkowym posiedzeniu Trybunału wyjdą na jaw ustalenia, do których musiało dojść na linii Mercedes-FIA. Jeśli gazetowe plotki o wysłanej e-mailem zgodzie się potwierdzą, to Mercedes jest czysty jak łza.

Podobnie Pirelli – włoski producent nie wymagał zastosowania samochodu z sezonu 2013, a w kontrakcie z FIA ma zagwarantowane testy przy użyciu „reprezentatywnego” auta. W przypadku jazd z Ferrari, także na Circuit de Catalunya, korzystano z konstrukcji sprzed dwóch lat i Federacja nie skierowała tej sprawy do Trybunału. Tutaj linia obrony powinna być prosta: sporna sprawa leżała w gestii zespołu i FIA, a dostawcy opon nic do tego.

Ważne jest podkreślenie, że zapis kontraktowy pomiędzy dostawcą i władzami sportu nie powinien usuwać w cień postanowień regulaminu. Nie można się jednak czepiać Pirelli, a wystąpienie ich przedstawicieli przed Trybunałem powinno mieć wyłącznie charakter uzupełniający.

Najważniejszą kwestią, poza domniemaną zgodą FIA na skorzystanie z tegorocznego samochodu, jest natomiast przejrzystość całej sprawy. Kontrakt Pirelli przewiduje, że w imię równości każdy zespół powinien otrzymać propozycję wzięcia udziału w testach. Zadaniem Trybunału będzie ustalenie, czy tak faktycznie było – Lotus, Force India oraz Sauber utrzymują, że nie otrzymali takowej propozycji, chociaż Bob Fernley z Force India powiedział, że nie przypomina sobie bezpośrednio złożonej ekipie propozycji, natomiast nie jest wykluczone, że cała sprawa potencjalnych testów była dyskutowana podczas spotkań FOTA (oczywiście to nie rozwiązuje do końca kwestii, bo nie wszystkie ekipy są członkami tego stowarzyszenia).

Z kolei Christian Horner przyznał, że Red Bull takową propozycję otrzymał, ale została odrzucona, bo zdaniem zespołu naruszała regulamin sportowy. Tyle, że w przypadku Ferrari jakoś udało się wszystko zorganizować zgodnie z literą prawa.

Kluczem w sprawie będzie z pewnością korespondencja pomiędzy Mercedesem i FIA oraz zeznania przedstawicieli Pirelli w kwestii składania takich propozycji wszystkim ekipom. Wiadomo, że włoski producent od dawna starał się wywalczyć możliwość odpowiedniego testowania ogumienia, które wszak jest modyfikowane z sezonu na sezon. Nie jest wykluczone, że nawet jeśli przedstawiciele mniejszych ekip nie przypominają sobie tegorocznych rozmów na ten temat, to być może do spełnienia kontraktowego warunku równości wystarczą wcześniejsze odmowy. Pamiętajmy też, że takiego testu nie organizuje się z dnia na dzień, a swoją drogą trudno wymagać od dostawcy ogumienia, aby regularnie nękał ekipy i błagał o udostępnienie samochodu wraz z kierowcą i obsługą.

Rola Pirelli w tej sprawie jest mocno niewdzięczna. Przyznaję, że spodobała mi się opinia Berniego Ecclestone’a, który zdaje się dobrze rozumieć pozycję włoskiego producenta. Opony są przygotowywane zgodnie z wytycznymi ze strony zespołów i władz sportu, co roku (a nawet częściej, jeśli zachodzi taka potrzeba) poddawane są modyfikacjom, a okazji do testowania jest jak na lekarstwo. Łatwo jest ciskać gromy na dostawcę, ale trzeba też się zastanowić nad skalą stojącego przed producentem wyzwania – realizowanego tylko po to, żeby spotkać się z falą krytyki.

Pozycja włoskiej firmy jest też bardzo delikatna. Obecny kontrakt na dostawy opon kończy się z końcem tego sezonu. Firma ma już zawarte umowy – przede wszystkim komercyjną z Ecclestone’em na umieszczanie swoich logotypów wokół torów – a czasu do rozpoczęcia kolejnego sezonu jest coraz mniej. W przypadku drastycznego dla Pirelli werdyktu Trybunału należałoby się liczyć z koniecznością błyskawicznego poszukiwania nowego dostawcy.

Pojawiają się pogłoski, że za kulisami trwają już przygotowania ze strony Michelina – faworyta prezesa FIA Jeana Todta, który jednak przy poprzednim przetargu musiał uznać wyższość forsowanej przez Ecclestone’a propozycji Pirelli. Warto jednak pamiętać, że wówczas istotny dla Francuzów był projekt zwiększenia średnicy obręczy w Formule 1 z 13 do 18 cali i wprowadzenia opon niskoprofilowych, które ich zdaniem w większym stopniu odpowiadałyby technologii stosowanej na drogach. Jak dotąd średnicy nie zmieniono i ogumienie nadal ma wysoki profil – należy wykluczyć zmianę na sezon 2014 (wymagałoby to wbrew pozorom sporej ingerencji w projekty samochodów, oczywiście przede wszystkim zawieszenia). Nie wiadomo, czy tym razem Michelin też forsuje taki projekt – no i oczywiście czy w ogóle jest coś na rzeczy w przypadku ewentualnego powrotu francuskiej firmy do Formuły 1.

Trochę to przypomina obchodzenie się ze świętą krową: dalsze rozdrażnienie Pirelli nie jest idealnym rozwiązaniem. Tak samo zresztą jak drażnienie Mercedesa w obliczu braku Porozumienia Concorde, regulującego podział władzy w sporcie i zobowiązania poszczególnych stron. Nie zdziwię się specjalnie, jeśli winą za całe zamieszanie zostaną obciążone jednostki – jak na przykład Ross Brawn z Mercedesa czy Charlie Whiting z FIA. W tym pierwszym przypadku to idealny sposób na doprowadzenie do końca planu zastąpienia go przez Paddy’ego Lowe’a, który dziwnym zbiegiem okoliczności został już zwolniony przez McLarena i od początku czerwca pracuje w Brackley. W pewnych kręgach krążą już pogłoski o tym, że Whiting, który mógł wydać zgodę na sporny test, miałby zostać zastąpiony przez Giorgio Ascanellego, byłego dyrektora technicznego Toro Rosso. Do tego można dorzucić trzy dni testów z Pirelli dla wszystkich ekip poza Mercedesem i wszyscy, poza dwoma kozłami ofiarnymi, byliby zadowoleni.

Oczywiście niezbadane są wyroki FIA i jej sądowych macek, zatem nie zdziwię się też, jeśli obu stronom zostaną wlepione horrendalne (lub symboliczne) kary finansowe, po których zarząd Daimlera ponownie przemyśli sens uczestnictwa w Formule 1, a sport zostanie bez sprawdzonego dostawcy opon na pół roku przed rozpoczęciem testów przed sezonem 2014. Będzie się działo…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here