Ayrton Senna, bożyszcze brazylijskich kibiców, w ostatnim występie przed własną publicznością.

Przed nami finał sezonu 2011 na jednym z klasycznych torów Formuły 1. Poza malowniczą trasą wśród jezior na przedmieściach São Paulo („Inter Lagos” – czyli „między jeziorami”) Grand Prix Brazylii wyróżnia się także trudną do przebicia atmosferą – dla lokalnych kibiców wyścig z udziałem najlepszych kierowców świata to powód do świętowania i przebłysk radości w nie zawsze kolorowym życiu w największej metropolii na południowej półkuli.

Wyścig o Grand Prix Brazylii to sztandarowy przykład zawodów, które trafiły do kalendarza Formuły 1 dzięki sukcesom wywodzącego się z tego kraju zawodnika. Kierowcy F1 po raz pierwszy zawitali na przedmieściach São Paulo w sezonie 1973 – pół roku po tym, jak Emerson Fittipaldi zapewnił sobie pierwszy w karierze mistrzowski tytuł. Wcześniej w zawodach Grand Prix krótkie epizody zaliczyło czterech jego rodaków, ale czy ktoś przypomina sobie takie nazwiska jak Chico Landi, Fritz d’Orey, Nano da Silva Ramos czy Gino Bianco? Dopiero Fittipaldi, który przebojem wdarł się do F1 pod koniec sezonu 1970 i godnie zastąpił w Lotusie tragicznie zmarłego Jochena Rindta, umieścił Brazylię na mapie Formuły 1.

Nader stosownie, Fittipaldi wygrał pierwszą edycję swojego „domowego” wyścigu. Pętla toru, która obecnie liczy 4,309 kilometra i jest jedną z najkrótszych w kalendarzu, liczyła wówczas aż 7,960 kilometra. Nie istniały słynne „eski”, noszące obecnie nazwisko Ayrtona Senny – po starcie kierowcy pokonywali szybki lewy łuk i wyjeżdżali na monstrualnie długą prostą. Fragment od obecnego Zakrętu 4 w połączeniu z prostą, na której w tym sezonie zlokalizowano strefę DRS, przejeżdżano w przeciwnym kierunku. Bez zmian wyglądała tylko druga połowa obecnej pętli: kilka wolniejszych zakrętów i stromy podjazd w kierunku linii mety – niestety, imponującej różnicy poziomów, którą przebija chyba tylko wzgórze Eau Rouge na Spa-Francorchamps, nie widać na ekranie telewizora.

Kolejne dwie edycje Grand Prix Brazylii także padły łupem lokalnych kierowców – w 1974 roku drugi triumf dorzucił startujący już w barwach McLarena Fittipaldi, a rok później swoje jedyne zwycięstwo w Formule 1 odniósł Carlos Pace. Brazylijczyk, którego nazwisko nosi obecnie obiekt Interlagos, zginął nieopodal swojego rodzinnego São Paulo dwa lata później, w katastrofie awionetki.

Rywalizacja pomiędzy największymi brazylijskimi miastami – São Paulo i Rio de Janeiro – przeniosła się także na grunt Formuły 1. W 1978 roku wyścig przeniesiono na tor Jacarepagua, a po dwóch kolejnych edycjach na Interlagos Grand Prix Brazylii w latach 1981-1989 nieprzerwanie odbywało się w Rio. W 1990 roku najszybszy cyrk świata wrócił na przebudowany, skrócony do obecnej długości obiekt w São Paulo. Wygrał Alain Prost, bo Ayrton Senna po kolizji z dublowanym Satoru Nakajimą (patrząc na późniejsze wyczyny Kazukiego wypadałoby stwierdzić, że niedaleko pada jabłko od jabłoni…) i wizycie na pasie serwisowym był dopiero trzeci. Jednak rok później bożyszcze lokalnych kibiców dało im wreszcie upragniony, pierwszy triumf na ojczystej ziemi. Senna przejechał ostatnie siedem okrążeń wyłącznie na szóstym biegu, a po wyścigu był tak wyczerpany, że nie był w stanie samodzielnie wysiąść z samochodu.

Genialny Brazylijczyk był dla kibiców ze swojej ojczyzny wyścigowym odpowiednikiem Pele – człowiekiem, którego sukcesy sportowe na międzynarodowej arenie ożywiają szarzyznę życia codziennego. Dla ludzi z biednych dzielnic São Paulo obecność na trybunach Interlagos była niczym udział w dorocznym karnawale w Rio. Nie szkodzi, że udział w tym wielkim święcie pochłania lwią część ich rocznych przychodów – ważne są emocje i chwila zapomnienia o troskach towarzyszących im przez pozostałe dni w roku. Atmosferę na brazylijskich trybunach świetnie oddano w filmie „Senna”. Trzykrotny mistrz świata był dla swoich rodaków prawdziwym bohaterem.

Po jego śmierci miliony fanów odprowadziły go w ostatnią drogę na cmentarz Morumbi: przypominającą niewielki park miejski łączkę w cieniu wieżowców São Paulo, gdzie zamiast okazałych grobowców tkwią w trawie niewielkie tabliczki z nazwiskami zmarłych. W miejscu wiecznego spoczynku Senny zawsze leżą kwiaty, zdjęcia i drobne pamiątki z całego świata. Szkoda, że po jego odejściu fanatyczni brazylijscy kibice już nigdy nie przeżyli takich emocji, jak przy okazji sukcesów jego autorstwa – czy też Fittipaldiego lub Nelsona Piqueta. Rubens Barrichello i Felipe Massa mimo szczerych chęci jak dotąd nie dorównali tej wielkiej trójce pod względem osiągnięć w F1.

Co ciekawe, obaj mają skrajnie różne wspomnienia z Interlagos. Rubensa prześladuje tu niesamowity pech: w osiemnastu startach aż 11 razy nie dojechał do mety, a mimo trzech zdobytych pole position jego najlepszym wynikiem pozostaje trzecia lokata z sezonu 2004. Dla odmiany Massa wygrał tu dwukrotnie, a trzy lata temu odniósł przed własną publicznością swoje ostatnie jak dotąd zwycięstwo w F1.

Sam tor nie uchodzi za bezpieczny, choć akurat w przypadku Formuły 1 na szczęście nie przytrafiały się tu poważniejsze wypadki – poza kraksą Fernando Alonso w 2003 roku, do której doszło niejako na własną prośbę kierowcy. Hiszpan nie zwolnił przy żółtych flagach po wypadku Marka Webbera w końcówce okrążenia i po najechaniu na szczątki rozbitego samochodu Australijczyka mocno uderzył w barierę. Jednak dwa śmiertelne wypadki w wyścigach samochodów turystycznych (w kwietniu tego roku w osobnych kraksach na prostej startowej zginęli Gustavo Sondermann i Paulo Kunze) stanowią poważne ostrzeżenie i w przyszłym roku tor ma zostać zmodyfikowany.

Niewiele da się natomiast zrobić z nieciekawym sąsiedztwem. Rozrastające się miasto powoli wchłania tor, ale wokół nie pojawiają się nowoczesne apartamentowce czy budynki biurowe. W drodze do bram Interlagos mija się odrapane zabudowania z surowej cegły, otoczone stertami śmieci, w których buszują dzieciaki z biednych rodzin. Wieczorem po wyjściu z padoku nie wiadomo, czy zza rogu wyjedzie roztańczony piętrowy autobus z dziewczętami zachęcającymi do odwiedzin w lokalach z pokazami samby, czy może przerdzewiały Fiat wypełniony wymachującymi bronią przedsiębiorczymi młodzieńcami.

Rok temu niemiłą przygodę przeżył na Interlagos Jenson Button, a kilka lat wcześniej do mikrobusu wiozącego mechaników Toyoty wdarło się kilku napastników, którzy grożąc pistoletami zażądali portfeli, telefonów i innych przydatnych, acz kosztownych drobiazgów. Miejscowa policja zaleca w takich sytuacjach pełną współpracę, a następnie gorące podziękowania, jeśli akcja skończy się tylko utratą dóbr materialnych. Nie na darmo od kilku lat w mieście nie obowiązuje po zmroku czerwone światło – jeśli droga jest wolna, należy odważnie jechać dalej, bo w przeciwnym razie postój na skrzyżowaniu może się zakończyć w bardzo przykry sposób.

Dla tych, którym niestraszne są podobne przygody w miejskiej dżungli São Paulo, pozostaje wyłącznie radość z nieodłącznego składnika miejscowego życia gastronomicznego w postaci wizyty w jednej ze słynnych churrascarii. Doskonały smak grillowanego mięsa można następnie wzbogacić szklaneczką lub dwiema podstępnej caipirinhi. Jednak najpierw trzeba złożyć obowiązkową wizytę na Interlagos: jednej z nielicznych legend pozostałych w kalendarzu Formuły 1, gdzie nawet bez deszczu (swoją drogą zapowiadanego na nadchodzący weekend) bywa ciekawie. I nieważne, że mistrzowski tytuł wieki temu zapewnił sobie Herr Vettel – to ostatnia szansa, żeby przed długą zimową przerwą zobaczyć Formułę 1 w akcji.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here