Sebastian Vettel rozpoczyna kolejny pokaz dominacji w niedzielne popołudnie. W niedzielę pobił rekord liczby okrążeń na prowadzeniu w sezonie, ustanowiony w 1992 roku przez Nigela Mansella.

Karun Chandhok miał rację, pisząc niedawno na łamach „F1 Racing”, że Formuła 1 doświadczy w jego ojczyźnie czegoś, czego nie sposób przeżyć w już zadomowionych w kalendarzu krajach. Co prawda psy próbujące z bliska obejrzeć wyścig bez płacenia za bilety mieliśmy już przed trzema laty w Turcji, ale przerwy w dostawie prądu i zatykająca się kanalizacja w padoku, szczurze zwłoki, budki komentatorskie bez okien (cele – jak określił je na Twitterze Martin Brundle, przepraszając jednocześnie za potencjalne obniżenie jakości komentarza ze względu na ograniczone pole widzenia…), kilku pracowników McLarena przykutych do sedesów (oby z działającym odpływem!) za sprawą problemów żołądkowych, wreszcie zamieszki i rzucanie krzesłami w ochroniarzy oraz telebimy po przełożonym z powodów bezpieczeństwa koncercie Metalliki – takie rzeczy tylko w Indiach! Swoją drogą dobrze, że w niedzielę występowała mająca spokojniejszych fanów Lady Gaga, a w piątek na tor wtargnęły psy, a nie krowy. Przepędzenie świętych w tym kraju zwierząt mogłoby wywołać konflikt na tle religijnym.

Przejdźmy jednak do wydarzeń bezpośrednio związanych z wyścigiem. Miałem cichą nadzieję, że moja wczorajsza przepowiednia o Sebastianie Vettelu odjeżdżającym w siną dal się nie sprawdzi, ale oczywiście było tak jak zwykle. Mistrz świata jeździ w tym sezonie po prostu w innej lidze. Nie jest to już taka dominacja jak na początku roku, ale i tak rywale wciąż nie mogą znaleźć na niego recepty. Wszelkiego rodzaju dywagacje na temat pomocy Markowi Webberowi w zdobyciu wicemistrzowskiego tytułu nie miały sensu, bo Australijczyk nie jest w stanie wypracować sobie sytuacji, w której mógłby skorzystać z gestu zespołowego kolegi.

Bolączki Webbera
Kierowca, który w zeszłym sezonie był w stanie włączyć się do walki o tytuł, w tym roku często nie jest w stanie wjechać najszybszym samochodem w stawce na podium. Nieco przewrotnie można stwierdzić, że w zeszłym roku Vettel za bardzo nie błyszczał, skoro Webber prezentował podobną do niego szybkość… Ale w Formule 1 jesteś tak dobry, jak twój ostatni wyścig, więc zapomnijmy już o sezonie 2010.

Czy Vettel po zdobyciu tytułu tak bardzo okrzepł i nabrał przekładającej się na czystą szybkość pewności siebie? Czy jest w stanie lepiej wykorzystywać opony Pirelli? Większy wpływ ma to drugie. – W tym roku jest tak, że po prostu brakuje mi szybkości pod koniec stintów – przyznał Webber. Przez to stracił trzecią lokatę w Indiach, bo musiał zjechać po twardsze opony o dwa okrążenia wcześniej niż Fernando Alonso. Różnica w szybkości obu mieszanek sprawiła, że tym razem, wbrew tegorocznej tradycji, korzyść przy przesiadce z miękkich Pirelli na twarde przyniósł późniejszy zjazd.

Ponadto Ferrari wykonało wcześniej taką zmianę w samochodzie Felipe Massy i choć Brazylijczyk niedługo potem odpadł z wyścigu, można było ocenić formę „srebrnych” Pirelli na okrążeniu wyjazdowym i założyć, że trzeba Webbera „wziąć na przeczekanie”. Nie sprawdziły się za to przewidywania co do słabszego tempa Ferrari na twardszej mieszance i Alonso zabrał do domu puchar za trzecie miejsce. Dzięki temu ma już w kolekcji trofeum z każdego toru w kalendarzu poza Abu Zabi – ale za dwa tygodnie może uzupełnić lukę na półce.

Czy sędziowie mieli rację?
Skoro już jesteśmy przy Ferrari, warto wspomnieć o uginającym się przednim skrzydle, które dostarczało tak efektownych wrażeń wizualnych w postaci sypiących się spod końcówek iskier. Za mistrzów w konstruowaniu elastycznego skrzydła, które bez problemu przechodzi testy obciążeniowe FIA, a na torze ugina się aż miło i daje lepszy docisk, uznawani są inżynierowie Red Bulla. Koledzy z „Auto Motor und Sport” wyśledzili, że zdaniem niektórych osób z padoku zgubione przez Webbera na Monzy skrzydło trafiło do Maranello… Jeśli to prawda, Massie należy się premia od zespołu, bo zdobycie tak cennej pomocy naukowej stało się możliwe po kolizji z jego udziałem.

W Indiach Brazylijczyk zaliczył kolejną przygodę, oczywiście z Lewisem Hamiltonem. To już bodaj szósty incydent z udziałem tej pary w tym sezonie i teraz dla odmiany sędziowie uznali, że zawinił Massa. Dla mnie kolizja była przypadkiem „fifty-fifty” ze wskazaniem na winę kierowcy Ferrari. Kuba Giermaziak zwrócił mi uwagę na to, że Hamilton nie za bardzo mógł w tej sytuacji coś zrobić. Zgoda, Lewis sam przyznał, że gdy zorientował się, iż Massa nie zamierza zostawić mu miejsca, próbował wycofać się z próby wyprzedzenia. Było za późno, zwłaszcza biorąc pod uwagę brudną stronę toru. Pretensji do Hamiltona żadnych nie mam, bo „wiezienie się” za rywalem bez próby wciśnięcia nosa w pojawiającą się lukę ma mało wspólnego z wyścigową rywalizacją.

Massa trochę racji też miał, próbując wykorzystać lepszą przyczepność po swojej stronie toru. Podkreślić należy, że w momencie uderzenia rywal nie miał nosa swojego samochodu w połowie wyprzedzanego auta – umownym punkcie, po minięciu którego „rację” ma atakujący zawodnik. Kompetencji sędziów nie zamierzam podważać, ale moim zdaniem można było poprzestać na upomnieniu. Kara i tak nie miała większego znaczenia, bo Massa powtórzył błąd z kwalifikacji i spotkanie z wystającą tarką zakończyło się złamaniem zawieszenia – dla odmiany z lewej strony. Przedtem Ferrari zdążyło sprawdzić formę twardych opon, więc przynajmniej z punktu widzenia Alonso jakąś korzyść dało się z całego zajścia wyciągnąć.

Toro Rosso pokazuje rogi
O bezbarwnym występie Lotus Renault ciężko cokolwiek napisać, ale czy zwróciliście uwagę na zwyżkę formy Toro Rosso? Z jednej strony Jaime Alguersuari i Sébastien Buemi boją się o swoją przyszłość, stąd zapewne nieco dodatkowej motywacji, a z drugiej dopiero od kilku wyścigów ekipa z Faenzy dysponuje właściwie działającym „dmuchanym” dyfuzorem. Może i nie ma sensu w tak późnym wdrożeniu rozwiązania, które w przyszłym sezonie będzie zakazane, ale Toro Rosso dopadło już Saubera, a do szóstego w klasyfikacji konstruktorów Force India brakuje już dziesięciu punktów. Awans o dwa miejsca może oznaczać zysk rzędu trzech-pięciu milionów dolarów przy podziale pieniędzy ze sprzedaży praw komercyjnych, więc jest o co się bić.

Warto poświęcić jeszcze kilka słów kierowcy, który niemalże cichaczem, nie pakując się w kłopoty, po raz dziesiąty w tym sezonie stanął na podium. Dla mnie tegoroczna skuteczność Jensona Buttona, który zdecydowanie nie uchodzi za najszybszego kierowcę w stawce, jest imponująca. Punktów nie zdobył dwa razy, i to nie ze swojej winy – niedokręcone koło w Wielkiej Brytanii i awaria hydrauliki w Niemczech – a tytuł wicemistrza świata, czyli pierwszego przegranego, jest już na wyciągnięcie ręki. Jego wyniki to duży kontrast w porównaniu z zespołowym partnerem, który co prawda cieszy kibiców (rywali oczywiście mniej) widowiskowymi i ryzykanckimi manewrami, ale z własnej winy pogubił w tym roku sporo punktów.

Wypada też wspomnieć o torze Buddh – zdecydowanie najlepszym „Tilkedromie” w kalendarzu. Ma to, co tygrysy lubią najbardziej: dobre miejsca do wyprzedzania, szybkie łuki, wymagające partie i różnice poziomów. Wszystkie wymienione na początku wtopy traktuję raczej w kategoriach ciekawych urozmaiceń (niech wybaczą mi poturbowani ochroniarze, właściciele zniszczonego sprzętu koncertowego i biedni pracownicy McLarena, którzy w kilka godzin zużyli miesięczny zapas papieru toaletowego). Za rok będzie spokojniej i na pewno nie mniej ciekawie. Żałuję tylko, że nie obstawiłem u bukmacherów wizyty Chandhoka na podium… Może różnica między Karunem i Vicky’m nie zostałaby zauważona.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here