W trzech poprzednich wyścigach Hamilton zdobył tylko cztery punkty, ale po dojrzałej jeździe na Węgrzech znów liczy się w walce o mistrzowski tytuł.

Jak na tegoroczne standardy, wyścig o Grand Prix Węgier nie był pasjonującym widowiskiem. Sztuczny wynalazek o nazwie DRS przegrał z konfiguracją Hungaroringu – nawet otwierane skrzydło nie wpłynęło na znaczące zwiększenie liczby manewrów wyprzedzania, wyłączając oczywiście „ataki” Michaela Schumachera czy Kamuiego Kobayashiego na rywali z ogona stawki.

Warto jednak dostrzec i docenić postawę trzech kierowców, którzy przerwę wakacyjną rozpoczęli w bardzo dobrych nastrojach. Lewis Hamilton odniósł swoje trzecie zwycięstwo na Hungaroringu – jednocześnie piąte dla McLarena w sześciu ostatnich występach na tym torze, Kimi Räikkönen po raz piąty po powrocie do F1 stanął na podium, a Fernando Alonso po raz 23. z rzędu finiszował w punktowanej dziesiątce i umocnił się na prowadzeniu w mistrzostwach świata. To trzej z pięciu zawodników – obok duetu Red Bulla, który na Węgrzech spisał się poniżej oczekiwań – którzy w drugiej części sezonu rozegrają między sobą pasjonującą walkę o mistrzowski tytuł.

Po trzech słabszych wyścigach wygrana na Hungaroringu doda Hamiltonowi pewności siebie. Na papierze jego 19. w karierze triumf wyglądał na łatwy – kierowca McLarena świetnie wykorzystał poprawione przez projektantów auto do zdobycia pole position, a w wyścigu oddawał prowadzenie tylko podczas zjazdów na zmianę opon. Jednak gdyby nie siódma w tym sezonie kwalifikacyjna porażka Räikkönena z zespołowym partnerem Romainem Grosjeanem, Fin nie musiałby odrabiać strat powstałych po starcie z piątego pola.

Z pomocą Hamiltonowi pospieszył także Michael Schumacher – Niemiec po okrążeniu rozgrzewkowym zatrzymał się za swoim wyznaczonym polem startowym, co doprowadziło do przerwania procedury. Zgodnie z regulaminem wysłano kierowców na kolejne okrążenie, rujnując starannie przygotowania samochodów do ruszenia spod świateł. W samochodzie Räikkönena posłuszeństwa odmówił KERS, a obaj kierowcy Ferrari narzekali na kiepsko spisujące się sprzęgła – we wszystkich przypadkach przyczyną było prawdopodobnie przegrzanie podczas dodatkowego kółka, pokonywanego tempem znacznie wolniejszym od wyścigowego.

Zawodnik Lotusa nie mógł na pierwszym okrążeniu bronić się KERS-em, spadł za Alonso i chociaż później system zaczął znów działać, szkoda została wyrządzona: gdy kierowca Ferrari na siedemnastym okrążeniu zjechał na pierwszą zmianę opon, Räikkönen tracił do Hamiltona 14,932 sekundy. To rzadkość w tym sezonie, ale lider punktacji nie wykorzystał przewagi świeżego ogumienia: jadący na zużytych Pirelli Fin popisał się na tyle dobrym tempem, że po swoim zjeździe – trzy okrążenia po Hiszpanie – wrócił na tor przed rywalem.

W środkowej fazie wyścigu najwięcej powodów do narzekania miał Sebastian Vettel. Mistrz świata jechał za Jensonem Buttonem, w którego przypadku inżynier wyścigowy dość wcześnie podjął decyzję o zmianie planu z dwóch zjazdów na trzy. Na krętym torze kierowca Red Bulla nie mógł przeprowadzić skutecznego ataku, a podcięcie strategii Anglika też nie wchodziło w grę – odstępy czasowe pomiędzy kolejnymi kierowcami oznaczały, że po zjeździe Vettel wróciłby na tor za jednym z wolniejszych kierowców, bez szans na podkręcenie tempa. O tym, jak ważne jest właściwe wyliczenie momentu zjazdu, przekonał się zresztą Button – po drugim postoju wrócił na tor za Brunonem Senną i spędził za nim kolejne osiem okrążeń, nie mogąc wykorzystać przewagi kolejnego kompletu miękkich Pirelli. Wcześniej Vettel nawoływał przez radio, żeby „coś zrobić” jeśli chodzi o taktykę, ale opłacało się przeczekać rywala – gdy Button utknął za Senną, mistrz świata podkręcił tempo i po swoim zjeździe, cztery okrążenia później, wrócił na tor przed zawodnikiem McLarena.

Z przodu Hamilton ze wszystkich sił starał się utrzymać swoje opony w takim stanie, żeby nie trzeba było wprowadzać w życie „planu B” – czyli zmiany taktyki na trzy postoje. Wykonanie trzeciego zjazdu byłoby wywieszeniem białej flagi – duet Lotusa nawet nie rozważał innej strategii niż dwa postoje, ciesząc się niską degradacją ogumienia w swoich samochodach. Hamilton musiał zatem kontrolować tempo, co z kolei przeszkadzało Grosjeanowi i pomogło Räikkönenowi w odrobieniu dystansu do zespołowego kolegi.

Francuz nie mógł wyprzedzić strategii lidera i zjechać wcześniej po opony, bo z różnic czasowych wynikało, że wróciłby na tor za jadącym na twardszym ogumieniu Markiem Webberem. Różnica prędkości między Lotusem i McLarenem nie wystarczała do przeprowadzenia ataku i Grosjean musiał jak cień podążać za liderem, czekając do 39. okrążenia na odpowiednie zwiększenie przewagi nad Australijczykiem.

Podcięcie strategii Hamiltona i tak nie wypaliło – Anglik zareagował natychmiast i zjechał rundę później. Grosjean skarżył się, że stracił 1,5 sekundy za dublowanym Schumacherem, ale trzeba też popatrzeć na czas spędzony w alei serwisowej. Przy pierwszej zmianie problemy ze światłem sygnalizacyjnym wydłużyły pit stop Hamiltona do 4,2 sekundy, a u Grosjeana po usterce pistoletu obsługującego prawe tylne koło – który wykonał swoją robotę, ale z powodu usterki mechanik trzymający tylny podnośnik nie został o tym poinformowany i musiał sam wzrokowo się upewnić, że koła zostały dokręcone – kierowca Lotusa stał na stanowisku przez 4,9 sekundy.

Łączny czas spędzony w alei serwisowej to jednak odpowiednio 20,436 w przypadku Hamiltona i 22,151 u Grosjeana – różnica w czasie postoju spowodowana kłopotami po stronie mechaników wyniosła „tylko” 0,7 sekundy, ale pod względem czasu straconego na pasie serwisowym kierowca Lotusa stracił kolejną sekundę. Warto pamiętać o tym, że poza samym czasem obsługi przez mechaników, na czas stracony w alei serwisowej mają wpływ też takie rzeczy, jak precyzyjne zatrzymanie samochodu na stanowisku i hamowanie tak późno, jak tylko jest to możliwe.

Grosjean był pod tym względem regularnie wolniejszy od zwycięzcy GP Węgier: przy drugiej wizycie na pasie serwisowym mechanicy McLarena uwinęli się w 2,8 sekundy, ich koledzy z Lotusa w 3,3 sekundy – za to Francuz sam sobie „dołożył” kolejne 0,7 sekundy (łączny czas Hamiltona – 19,059; łączny czas Grosjeana – 20,231). Może poza skarżeniem się na Schumachera, przez którego Grosjean stracił 1,5 sekundy, kierowca Lotusa mógłby też zauważyć, że na pasie serwisowym uciekło mu dokładnie 1,687 sekundy.

Dla odmiany Räikkönen nie miał problemów z przyznaniem się do błędu – przy drugim wyjeździe z alei serwisowej Fin zbyt późno zwolnił przycisk ograniczający obroty. Powiedział, że uczynił to jakieś pięć metrów po przejechaniu linii wyznaczającej koniec ograniczenia prędkości, wynoszącego 100 km/h. Przy tej prędkości przegapienie pięciu metrów to strata około 0,15 sekundy – dziesięć razy mniej niż straty, do których nie przyznał się Grosjean.

Mistrz świata z sezonu 2007 mimo tej straty przecisnął się przed zespołowego kolegę po zaliczeniu drugiej zmiany kół. Francuz musiał na moment stracić nerwy, o czym świadczył minimalny błąd na dohamowaniu do kolejnego zakrętu. Nikt nie lubi sytuacji, w której zamiast walczyć o zwycięstwo trzeba się zadowolić trzecią pozycją, do tego za zespołowym partnerem, którego wyraźnie pokonało się w kwalifikacjach. W niedzielę Francuz nie miał jednak szans, bo wyścig w wykonaniu Räikkönena po prostu był rewelacyjny. Na każdym innym torze, dającym choć cień szansy na wyprzedzenie, Hamilton musiałby pożegnać się ze zwycięstwem. Na Hungaroringu uratowała go fenomenalna przyczepność McLarena w zakręcie wiodącym na prostą startową, a po wyścigu Anglik podkreślił, że kluczem do wygranej był start z pole position. Można się tylko domyślać, co byłby w stanie zrobić Räikkönen, gdyby nie start z piątego pola i konieczność odrobienia 15 sekund straty, powstałej po jeździe przez 17 okrążeń za Alonso.

Hiszpan zrobił w tym wyścigu wszystko, co mógł – zdobył więcej punktów od Webbera i minimalnie mniej od Vettela. Obaj kierowcy Red Bulla wykonali po trzy zjazdy do boksu i w przypadku Australijczyka było to podyktowane szwankującym dyferencjałem, skutkującym większym zużyciem tylnych opon. Vettel po uporaniu się z Buttonem i odskoczeniu od Alonso mógł zjechać po raz trzeci „za darmo”, nie tracąc pozycji na torze. W Red Bullu liczono na powtórkę z Kanady i drastyczny spadek formy ogumienia w trzech czołowych samochodach, ale dojrzała jazda Hamiltona i łagodne obchodzenie się z oponami w przypadku obu Lotusów uniemożliwiły mistrzowi świata nawiązanie walki o miejsce na podium.

Alonso uważa, że największe zagrożenie czeka go ze strony Hamiltona i Vettela, ale nie skreślałbym szans Räikkönena. Lotus szykuje na końcówkę sezonu swoją wersję podwójnego DRS, który ma dawać przewagę na szybkich torach nie tylko w kwalifikacjach, ale także w wyścigach. Pierwszy wyścig po wakacjach odbędzie się na Spa-Franorchamps, gdzie od 2004 roku Fin albo wygrywał (4 razy), albo nie dojeżdżał do mety. Jego strata do Alonso wynosi 48 punktów przy 225 do zdobycia. Pamiętacie, jak kiedyś Kimi tracił do lidera mistrzostw 17 punktów przy 20 do zdobycia, a i tak udało mu się wywalczyć tytuł?

Na kolejne rozstrzygnięcia w mistrzostwach świata musimy poczekać do pierwszego weekendu września, ale na stronie SokolimOkiem wakacji nie będzie. W najbliższych dniach zapraszam Was do lektury podsumowania postawy czołowych kierowców i zespołów w pierwszej części sezonu. Przeczytacie także o kierowcach Formuły 1, którzy brali udział w igrzyskach olimpijskich, o dwóch pozytywnie zakręconych kibicach z wyjątkową i godną uwagi pasją, a także o wizycie w garażu zespołu Caterham i przejażdżce z bardzo szybkimi, młodymi kierowcami F1 po torze Hockenheim…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here