Śmierć Bianchiego wstrząsnęła kolegami z toru.

Nierówna walka niestety zakończyła się dziewięć miesięcy po absurdalnym wypadku w tamto ponure popołudnie na torze Suzuka. Jules Bianchi przegrał ostatni wyścig w swoim życiu. „Walczył do końca, tak jak zawsze to robił, ale jego walka dobiegła końca” – napisała w oświadczeniu rodzina kierowcy. Jego ojciec w ostatnich wywiadach przyznawał, że nadziei jest coraz mniej, bo postępy się zatrzymały. Teraz zgasł ostatni promyk i Bianchi dołączył do grona wielkich postaci motorsportu, którzy za miłość swojego życia zapłacili najwyższą cenę.

Gdy w 1994 roku śmierć zabierała Rolanda Ratzenbergera i Ayrtona Sennę, wyścigi znałem tylko z książek, prasy i telewizji. Każdy kierowca był mi bliski, ale w inny sposób: na odległość, jak idol pełnego pasji kibica. Teraz mam to szczęście, że dzięki tej pasji poznałem sport od środka, także jego głównych bohaterów. W takich chwilach to bardziej przekleństwo niż błogosławieństwo. Trzeba się pogodzić z tym, że już nigdy nie zobaczymy tego spokojnego, często uśmiechniętego i czasami jakby zamyślonego chłopaka.

Jules żył po to, żeby się ścigać. Miał to w genach: przed wojną jego pradziadek był mechanikiem w  fabrycznym zespole Alfy Romeo. Dziadek, Mauro Bianchi, startował w 24h Le Mans i odnosił sukcesy w wyścigach GT. Brat dziadka, Lucien Bianchi, zaliczył 17 startów w Formule 1 i za kierownicą Coopera BRM zajął trzecie miejsce w Grand Prix Monako 1968. W marcu 1969 roku podczas testów przed 24h Le Mans z powodu usterki mechanicznej jego Alfa Romeo wypadła z toru na prostej Mulsanne i uderzyła w słup telegraficzny. Lucien zginął na miejscu, a ponieważ rok wcześniej Mauro cudem przeżył wypadek i pożar samochodu Alpine na tym samym torze, rodzina Bianchich wzięła rozbrat z wyścigami. Philippe, ojciec Jules’a, pasję realizował biernie: prowadził tor kartingowy w Antibes na Lazurowym Wybrzeżu i tam młody Jules stawiał pierwsze kroki za kierownicą.

Kariera w wyścigach była dla niego czymś naturalnym. Nie interesowała go związana z tym sława, pieniądze i status gwiazdy. Najlepiej bawił się za kierownicą, o czym sam się przekonałem trzy lata temu w Niemczech, kiedy przewiózł mnie Mercedesem C63 AMG po Hockenheim. Wożenie innych pasjonatów po torze dawało mu prawdziwą frajdę, a gdy dziś czytam relację z tamtego dnia (link), żałuję jeszcze bardziej, że Jules nie zdążył udowodnić swoich nieprzeciętnych umiejętności.

Wtedy był kierowcą testowym Force India, „wypożyczonym” przez Ferrari. Scuderia wiedziała, kogo wciągnąć do swojego juniorskiego programu i gdy tylko nadarzyła się okazja, zapewniła mu wyścigowy fotel w Marussi na sezon 2013 – w ostatniej chwili, bo zakontraktowany już Brazylijczyk Luiz Razia brał nawet udział w pierwszych zimowych testach, ale jego sponsorzy nie wywiązali się z zobowiązań.

Jules jeździł w najsłabszym zespole w stawce, ale wiedział, że to przystanek przed czymś większym. Ograniczenia budżetowe i sprzętowe Marussi zdawały się zresztą mu nie przeszkadzać: ponad rok temu w Monako, gdzie jego wuj zaliczył jedyne podium w F1, Jules zajął ósme miejsce. Po doliczeniu 5 sekund kary za start ze złego pola spadł co prawda na dziewiątą lokatę, ale i tak był to ogromny sukces: pierwsze punkty w dziejach jego ekipy pozwoliły zająć 9. miejsce w klasyfikacji konstruktorów, a gdyby nie wizja odbioru premii finansowych za tamten sezon, to pewnie nikomu nie chciałoby się ratować ekipy – startującej obecnie pod nazwą Manor.

Kontrakt na starty w Sauberze w sezonie 2015 był już gotowy: miał to być kolejny szczebel drabinki, która ostatecznie doprowadziłaby go do fotela w Maranello.

Niestety, los chciał inaczej. Najpierw ten straszliwie głupi, tragiczny zbieg okoliczności na Suzuce. Potem oczekiwanie, coraz bardziej pesymistyczne wiadomości z Francji. Niepewność: czy po 21 latach spokoju lista śmiertelnych ofiar weekendów Grand Prix wydłuży się o kolejny talent, który nie zdążył w pełni rozbłysnąć? Jak François Cevert, Roger Williamson, Tom Pryce, Gilles Villeneuve… Cud się nie wydarzył. Żegnaj, Jules.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here