Niektórzy kierowcy muszą się godzić na zapisy kontraktowe, które gwarantują im, że zawsze będą oglądali auto zespołowego partnera z tej perspektywy...

Red Bull przypomniał nam niedawno o istnieniu jawnych „poleceń zespołowych” w Formule 1. Wielokrotnie już powtarzałem, że to zjawisko nieodłącznie związane z rywalizacją w wyścigowych mistrzostwach świata i poniżej znajdziecie kilka przykładów takich zagrań z różnych lat.

Mark Webber z pewnością nie żałuje podjętej na Silverstone decyzji: zespołu nie skrzywdził, bo ani nie zderzył się z Sebastianem Vettelem, ani go nie wyprzedził. Sam zrobił to, co uważał za słuszne i jeszcze pomaga mu to w kreowaniu wizerunku skrzywdzonego, drugiego kierowcy, który jednak pokazuje duszę romantycznego wojownika i chce walczyć z wiatrakami. Pamiętam jednak przypadek, w którym zawodnik posłuchał zespołu i później tego żałował.

Mika Salo zastępował w drugiej połowie sezonu 1999 Michaela Schumachera, który na Silverstone złamał nogę w wypadku. Już w drugim starcie za kierownicą Ferrari, na torze Hockenheim, Fin miał szansę na odniesienie swojego pierwszego zwycięstwa w Formule 1, ale musiał ustąpić tymczasowemu liderowi Scuderii, Eddiemu Irvine’owi. Po latach Salo przyznał, że przepuścił Irvine’a bo wiedział, że jeśli nie posłucha zespołu, to w następnym wyścigu już nie pojedzie. Liczył na dłuższą współpracę z Ferrari, ale kiedy Schumacher doszedł do siebie, w ramach podziękowania i pocieszenia Mikę posadzono na jeden sezon w Sauberze i był to, pomijając sezon z Toyotą po rocznej przerwie, ostatni epizod Salo z Formułą 1. Gdyby nie posłuchał zespołu na Hockenheim, dużo gorzej pewnie by nie było, ale za to miałby na koncie zwycięstwo w wyścigu Grand Prix. Sam przyznał, że gdyby mógł jeszcze raz podjąć decyzję, dowiózłby zwycięstwo do mety.

Myślicie, że polecenia zespołowe to wynalazek „nowożytnej” F1? Cofnijmy się do sezonu 1953 i wyścigu o Grand Prix Szwajcarii. W tytanicznej walce ekip Maserati i Ferrari po defektach Juana Manuela Fangio i Onofre Marimona na placu boju o podium pozostały tylko auta spod znaku czarnego konika. Prowadził Giuseppe Farina przed Mike’em Hawthornem i Alberto Ascarim. Zespół wywiesił na prostej startowej flagę sygnalizacyjną, która w myśl ustaleń oznaczała, że kierowcy mają się nie ścigać ze sobą i w tej kolejności dojechać do mety (radia oczywiście wówczas nie było…). Ascari wyprzedził jednak obu zespołowych kolegów i wygrał wyścig, a potem tłumaczył się, że promienie słońca tak go oślepiały, że nie widział sygnału z boksów.

W 1964 roku walkę o mistrzowski tytuł w ostatniej rundzie sezonu toczyli Graham Hill (BRM), Jim Clark (Lotus) i były motocyklowy czempion John Surtees (Ferrari). Głównym aktorem widowiska był jednak inny kierowca Scuderii, Lorenzo Bandini. Włoch najpierw doprowadził do kolizji z Hillem, w wyniku której Anglik wypadł z czołówki i stracił szansę na punkty, a następnie w końcówce wyścigu oddał drugą pozycję Surteesowi. Clark miał defekt, a wobec odległej pozycji Hilla sześć punktów za drugą lokatę wystarczyło Surteesowi do zdobycia mistrzowskiego tytułu z przewagę jednego punktu.

Zrobiło się nieco „czerwono” w historycznym temacie, ale nie tylko Ferrari ma na koncie zagrania tego typu. Przed kończącą sezon 1997 Grand Prix Europy dwa brytyjskie zespoły – walczący o mistrzostwo dla Jacques’a Villeneuve’a Williams oraz coraz mocniejszy McLaren z Miką Häkkinenem i Davidem Coulthardem – zawarły wzajemne porozumienie przeciwko Scuderii. Oferta ze strony Williamsa była prosta: jeśli Michael Schumacher z Ferrari nie będzie w stanie zagrozić Villeneuve’owi w walce o tytuł, to ekipa Sir Franka odda wygraną McLarenowi.

Scenariusz się sprawdził, bo po niesławnej kolizji w zakręcie Dry Sack „Schumi” wylądował na poboczu. Villeneuve zgodnie z umową przepuścił duet McLarena, który finiszował zresztą w kolejności ustalonej wewnątrz ekipy z Woking: Häkkinen przed Coulthardem.

Ferrari też próbowało wykorzystać wszystkie dostępne środki, używając do tego ekipy, której dostarczało silniki. Norberto Fontana z Saubera dokładał wszelkich starań, aby dublujący go Villeneuve stracił za nim jak najwięcej czasu.

Na inaugurację kolejnego sezonu, w Grand Prix Australii 1998, Coulthard musiał przełknąć kolejną gorzką pigułkę. Wygrać ten wyścig mogły tylko McLareny – duet z Woking zdublował całą stawkę, ale przedtem doszło do małego nieporozumienia. Häkkinen myślał, że zespół wzywa go na pas serwisowy. Kiedy zjechał, okazało się, że mechanicy nie są gotowi. Później zespół utrzymywał, że „ktoś” włamał się na ich częstotliwość radiową i polecił Finowi zjechać na pas serwisowy. Nadprogramowy zjazd sprawił, że na czele znalazł się Coulthard. Na mecie kolejność jednak była odwrotna – sami kierowcy twierdzili, że Szkot dobrowolnie oddał pozycję w myśl zawartej przed startem dżentelmeńskiej umowy o ukończeniu wyścigu w takiej kolejności, w jakiej zawodnicy wjechali w pierwszy zakręt.

Wiele lat później, długo po odejściu z McLarena, Coulthard przyznał w jednym z wywiadów, że w ekipie z Woking czuł się trochę nieswojo. Rój inżynierów i techników zawsze otaczał Häkkinena, a David odprawy techniczne spędzał z reguły z jednym współpracownikiem…

Warto przypomnieć dwa przypadki, w których odstąpienie od poleceń zespołowych kosztowało zespół (i kierowców) utratę mistrzowskiego tytułu. W 1986 roku duet Williamsa – Nigel Mansell i Nelson Piquet – walczył jak równy z równym, ciesząc oczy widzów efektownymi pojedynkami. Jednak przy okazji odbierali sobie punkty i po kończącym sezon dramatycznym wyścigu o Grand Prix Australii mistrzowski tytuł wpadł w ręce Alaina Prosta.

Pięć lat wcześniej w tym samym zespole jeździli Carlos Reutemann i broniący mistrzowskiego tytułu Alan Jones. Już w drugim wyścigu sezonu, Grand Prix Brazylii, Williams polecił Reutemannowi oddanie prowadzenia zespołowemu koledze. Argentyńczyk nie posłuchał i wygrał wyścig, ale przez resztę sezonu nie mógł już liczyć na wsparcie ekipy. Gdyby w Grand Prix Włoch Jones oddał mu drugą pozycję, być może Reutemann nie przegrałby walki o tytuł z Piquetem różnicą jednego punktu. Wcześniej próbował się pogodzić z Jonesem i zaproponował mu „zakopanie topora wojennego”. – Tak Carlos, w twoich plecach – brzmiała odpowiedź Australijczyka.

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia – co udowodnił w 1998 roku Michael Schumacher. O jego pozycji w Ferrari napisano już wystarczająco dużo, więc pozwolę sobie oszczędzić Wam wspominków z Grand Prix Austrii 2001 czy 2002. Tym razem chciałbym przypomnieć wyścig o Grand Prix Belgii i historyczną, pierwszą wygraną ekipy Jordan w Formule 1. „Schumi”, który po kraksie z dublowanym Coulthardem najpierw chciał ręcznie wymierzyć sprawiedliwość Szkotowi, skrytykował po wyścigu Eddiego Jordana za to, że jego młodszemu braciszkowi Ralfowi nie pozwolono walczyć z Damonem Hillem o zwycięstwo.

Coś wam powiem i lepiej tego posłuchajcie – powiedział w końcówce wyścigu Hill przez radio. – Jeśli będziemy się ścigać we dwóch, możemy skończyć z niczym i to zależy od Eddiego [Jordana]. Jeśli nie będziemy się ścigać, mamy szansę na dublet. Wasz wybór.

Ralf zbliżał się co prawda do lidera zespołu, ale Eddie Jordan wolał zagrać bezpiecznie i wyraźnie nakazał Niemcowi zachowanie pozycji. Być może pamiętał, jak półtora roku wcześniej młodszy Schumacher jechał w Grand Prix Argentyny na trzeciej pozycji i wyrzucił z toru zespołowego kolegę Giancarlo Fisichellę, który zajmował drugą lokatę…

Wreszcie zeszłoroczny wyścig w Turcji, i wcale nie mam tu na myśli popisów Red Bulla. Po niesławnej kolizji prawie pewne zwycięstwo miał w rękach McLaren. Warto posłuchać wystraszonego Lewisa Hamiltona, któremu przez radio powiedziano, aby oszczędzał paliwo i że tak samo robią obaj kierowcy zespołu. – Chłopaki, ale Jenson się do mnie zbliża – meldował Hamilton. – Czy jak odpuszczę, on mnie nie wyprzedzi?

Chwilę później Hamilton, nieprzyzwyczajony do takiego traktowania w McLarenie, musiał odeprzeć atak zespołowego kolegi. – Co się do cholery dzieje? – dopytywał się podenerwowanym głosem, na co w odpowiedzi nakazano mu zachować spokój. Komunikacji pomiędzy zespołem i Buttonem nie upubliczniono, ale obrońca mistrzowskiego tytułu musiał chyba zostać „ustawiony do pionu”.

Przyglądając się tak wielu przykładom stosowania poleceń zespołowych można dojść do wniosku, że dzielą się one na kilka kategorii. Wspieranie kierowcy walczącego o mistrzowski tytuł (Ferrari w 1997 roku), wspieranie już od początku sezonu kontraktowego zawodnika numer jeden, który broni mistrzowskiego tytułu (Williams w 1981 roku czy Ferrari w Austrii 2001 i 2002), wreszcie zapobieganie walce, która może skończyć się kolizją (Jordan w Belgii 1998). Moralną ocenę tych zagrań pozostawiam Wam. Zdarzały się jeszcze przypadki stosowania poleceń zespołowych zupełnie „z kapelusza”, a w innym przypadku ten sam zespół nie zdecydował się na ich wprowadzenie, choć coś było do ugrania…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here