Jedyny śnieżny rajd w kalendarzu mistrzostw świata zgodnie z przewidywaniami okazał się bardzo trudną przeprawą. Robert Kubica przed startem powiedział jedno znamienne zdanie: – Dojechanie do mety będzie już osiągnięciem. To akurat się udało, choć potrzebne było skorzystanie z aż trzech kół ratunkowych w postaci ofiarnych kibiców, którzy wygrzebywali Forda Fiestę WRC z śnieżnych pułapek. Każdy przejechany kilometr nowych odcinków, w nieznanych Robertowi warunkach, z pewnością zaprocentuje w przyszłości – nie tylko w innych zimowych rajdach. Lekcje wywiezione z mroźnej Skandynawii będą procentować.

Można zżymać się na błędy i stratę 25 minut, ale Robert jest wymagający przede wszystkim w stosunku do samego siebie. Co prawda rajd się już skończył, ale na pewno będzie sobie wyrzucał te błędy – choć jestem niemal pewien, że wkurzenie było większe po Monte Carlo. Tutaj od początku było wiadomo, że chodzi wyłącznie o naukę, bo na żaden liczący się wynik nie ma szans. Tam – „przy okazji” – mogły wpaść grube punkty, a może coś więcej.

Jestem pewien, że Robert bardzo chciałby zapomnieć o tym rajdzie, ale z punktu widzenia jego rozwoju to jest bezcenne doświadczenie – mówi Malcolm Wilson, szef ekipy M-Sport. – Wiem, że jest zawiedziony, ale na jego obronę można przytoczyć fakt, że był to najtrudniejszy Rajd Szwecji, jaki pamiętam. Przyjechał tutaj bez żadnego doświadczenia na śniegu i myślę, że po spokojnej analizie zda sobie sprawę, że bardzo wiele się w ten weekend nauczył.

Przed początkiem grubych kłopotów, czyli przed OS12, Kubica i Maciek Szczepaniak zajmowali ostatnie punktowane miejsce. Wokół nich w wynikach byli zawodnicy, którzy też debiutowali na śniegu – choć ogólne rajdowe doświadczenie mają większe. Kris Meeke, Elfyn Evans czy Craig Breen (jeździł na długich kolcach chociażby tydzień wcześniej na Łotwie, ale za to debiutował w aucie WRC) toczyli swoją własną walkę pod koniec pierwszej dziesiątki i na początku drugiej, zostając daleko w tyle za Finami, Norwegami, Szwedem, Estończykiem oraz mistrzem i wicemistrzem świata.

Każdy z nich coś „wywinął”: Meeke utknął na siedem minut (a tak poza tym – dla mnie rewelacja rajdu!), Breen kręcił bączki, Evans pechowo wypadł na ostatnim odcinku. Ci bardziej doświadczeni też nie mieścili się w drodze (Ogier, Neuville, Hänninen).

Wyliczanka nie ma sensu dla nikogo, kto mniej więcej rozumie, jakim sportem są rajdy. Robert popełnił trzy grube błędy – a najgorszy był ten pierwszy. Nie tylko dlatego, że według samego kierowcy stanowił powtórkę pamiętnej przygody z testów przed Rajdem Polski (też zły skok, lądowanie na skręconych kołach i złapanie „ryby” – czyli ruchów auta lewo-prawo). Sądzę, że trzeciego razu już nie będzie – ważniejsze było wytrącenie z rytmu i utrata pewności siebie. Potem drugi błąd i otwieranie trasy ostatniego dnia: też nowa nauka, ale z drugiej strony recepta na wolną jazdę i kolejne przygody.

– Udało się dotrzeć do mety i taki był nasz cel, ale niestety nie obyło się bez błędów – Robert nie owija w bawełnę i nie szuka wymówek. – Wczoraj popełniłem głupi błąd, dziwnie lądując po skoku. Potem było jeszcze trudniej. Popełniłem dwa kolejne błędy, to było trochę szalone. Jadąc powoli i ostrożnie, nie jadę tak jak powinienem i mam więcej „momentów”, popełniam więcej błędów niż przy szybkiej jeździe.

– To był naprawdę trudny rajd i zyskałem bardzo dużo doświadczeń, które w przyszłości mogą być tylko pomocne. Muszę przyznać, że chciałem ukończyć ten rajd i to się udało, choć oczywiście nie w taki sposób, jak bym tego chciał. Meta to jednak meta, doświadczenie jest takie samo.

– Kiedy jechaliśmy dobrym tempem, to sądzę, że szło nam dobrze – zwłaszcza biorąc pod uwagę warunki. Popełnialiśmy błędy, ale znam ich przyczyny, więc teraz musimy się zresetować i skupić na Meksyku.

Ponad trzysta kilometrów oesowych w Szwecji dało Robertowi więcej doświadczenia niż dwa tygodnie testów. Z każdego błędu zostaną wyciągnięte wnioski i mogę się założyć, że najgorszy pod względem ogólnego tempa rajd tego sezonu jest już za nim. Przy okazji kibice mogli się przekonać, że te całe rajdy to jednak jest trudna sprawa i wzmianki o konieczności zdobywania doświadczenia nie były tylko czczą gadką człowieka, który potem i tak wygra parę oesów i pokaże tej całej światowej czołówce, gdzie raki zimują. O nie – nie ma tak lekko. To zresztą jeden z powodów, dla których Robert walczy w rajdach: jak sam mawia, im większe wyzwanie, tym lepiej smakuje późniejszy sukces. Dziś może być wkurzony, ale jednocześnie zaciska zęby i na twardy dysk w głowie ma już nagrane wszystkie przeżycia ze Szwecji – do wykorzystania w odpowiednim czasie.

A my nie zapominajmy też o innych polskich załogach, które walczyły w Skandynawii. Michał Sołowow i Maciek Baran doprowadzili Forda Fiestę WRC do mety na 17. pozycji, choć też nie obyło się bez przygód. Hubert Ptaszek i Kamil Kozdroń w Fordzie Fiesta R2 ukończyli zmagania na 23. miejscu w generalce, drugim wśród aut napędzanych na przednią oś i pierwszym w klasie RC4 (druga załoga odpadła z rywalizacji). Wreszcie na ostatniej, 30. pozycji metę osiągnęli Łukasz Kabaciński i Szymon Gospodarczyk w Renault Clio R3, którzy w czwartek musieli skorzystać z Rally2 (drugie miejsce w klasie RC3 i trzecie w ośce). Z kronikarskiego obowiązku można jeszcze dodać, że mimo dopiero 24. lokaty w generalce zespół RK M-Sport World Rally Team zdobył pierwsze punkty w klasyfikacji zespołowej – Robert i Maciek osiągnęli metę na ósmym miejscu wśród załóg „M” (Manufacturers) oraz „T” (WRC Team). Nie trzeba chyba dodawać, że Roberta obchodzi to tyle, co zeszłoroczny śnieg 😉

Kubica i Szczepaniak dostali „ostrą reprymendę” za zdarzenie z OS14. Muszą wziąć udział w dwóch spotkaniach nt. bezpieczeństwa, organizowanych przez FIA – to swojego rodzaju „prace społeczne”.

Chodzi o sytuację, w której polscy kibice wypychali ich samochód z zaspy i jedna z osób prawie wpadła pod nadjeżdżającego Citroena Madsa Ostberga. Robert z Maćkiem zostali ukarani za niewystawienie trójkąta ostrzegawczego – choć tłumaczyli, że jedna z osób została oddelegowana do sygnalizowania niebezpieczeństwa nadjeżdżającym załogom.

Jako ciekawostkę można przypomnieć, że w ramach podobnej kary – konieczności wykonania „prac społecznych” na rzecz FIA, czyli udziału w kampanii dotyczącej bezpieczeństwa – Michael Schumacher odwiedził Polskę, za spowodowanie kolizji z Jacques’em Villeneuve’em podczas GP Europy 1997.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here