Pierwszy piątkowy trening przed Grand Prix Hiszpanii będzie symboliczny nie tylko dla wiernych polskich kibiców Roberta Kubicy. Ten kierowca – i ten człowiek – pobudza wyobraźnię i emocje fanów z całego świata, doceniających jego upór i determinację w dążeniu do celu. Minęło ponad siedem lat od wypadku, w którym jego kariera praktycznie legła w gruzach, a życie zawisło na włosku. Jeśli kiedykolwiek chcielibyście przekonać kogoś, że nie warto się poddawać, opowiedzcie mu historię Roberta. A nam Robert opowiada o odczuciach towarzyszących powrotowi i przyznaje, że głupio byłoby zejść teraz ze ścieżki, która prowadzi go z powrotem w kierunku realizacji pasji i marzeń.

Po siedmiu latach wróciłeś do padoku Formuły 1 jako trzeci kierowca Williamsa. Traktujesz to jako pełny powrót, czy jednak niedosyt pozostaje, bo marzyłeś o innej roli?
Marzyć można o wielu rzeczach, ale rzeczywistość jest taka, że wróciłem w innej roli. Daje mi możliwości jeżeli chodzi o jazdę.  W tym sezonie parę razy zasiądę za kierownicą i to jest pozytywne. Mam też możliwość spojrzenia na Formułę 1 z innej perspektywy i trochę pod innym kątem, co niekoniecznie musi być negatywne. Są momenty, w których spojrzenie z innego punktu na świat i różne sytuacje podczas weekendu wyścigowego po prostu pomaga. Z drugiej strony sto razy fajniej byłoby startować, ale patrząc na to, gdzie byłem dwanaście miesięcy temu, to obecną sytuację uważałbym bardziej za pozytywny, a nie negatywny zbieg wydarzeń.

Są momenty, w których spojrzenie z innego punktu na świat i różne sytuacje podczas weekendu wyścigowego po prostu pomaga. Z drugiej strony sto razy fajniej byłoby startować…

Mógłbyś startować, ścigać się w wielu różnych seriach, ale mimo niekorzystnej decyzji zespołu nie obraziłeś się na Formułę 1. Czy to magia F1 tak działa, czy jednak wciąż przyświeca większy cel i chcesz trzymać się cały czas tej ścieżki?
Mam za sobą długą drogę, którą pokonałem przez ostatnie dwa lata, żeby dojść do miejsca, w którym miałem możliwość testowania w Formule 1, mając przy tym pozytywne odczucia. Najważniejsze i najcenniejsze informacje z ubiegłego roku to były właśnie moje odczucia i to, jak się czułem za kierownicą. Uważam, że to byłaby duża strata i byłoby to trochę głupie, gdyby nagle o tym zapomnieć i pójść w zupełnie innym kierunku. Pozytywne też jest to, że usiądę parę razy w kokpicie. Pozwoli mi to utrzymać ten trend, w którym moje odczucia cały czas się polepszają, dostaję większej pewności, ta pewność siebie po prostu wraca. Z drugiej strony jest też wiek, który nie za bardzo pozwala na długie oczekiwanie na miejsce w samochodzie. Chciałem wykorzystać tę sytuację i uważam, że – w cudzysłowie – poświęcenie, nie ścigając się przez kolejny rok, nie jest akurat jakoś super wysoką ceną za to, żeby móc być tutaj i realizować swoją pasję – mimo że w innej roli.

Byłoby to trochę głupie, gdyby nagle o tym zapomnieć i pójść w zupełnie innym kierunku. Chciałem wykorzystać tę sytuację i uważam, że – w cudzysłowie – poświęcenie, nie ścigając się przez kolejny rok, nie jest akurat jakoś super wysoką ceną za to, żeby móc być tutaj i realizować swoją pasję.

Pierwszy dzień w kokpicie samochodu Formuły 1, w czerwcu zeszłego roku, po tak długiej przerwie i powrocie musiał być naprawdę wyjątkowy?
Tak, to był jeden z fajniejszych dni w moim życiu. Towarzyszyło temu dużo emocji, na szczęście pozytywnych. Miałem nadzieję, że będą to właśnie pozytywne emocje i że wszystko pójdzie lepiej niż sobie to przemyślałem, ale istniało też ryzyko, że tak naprawdę będzie to ostateczny werdykt i pożegnanie z nadzieją czy też z próbą powrotu do Formuły 1. Tak się nie stało i wydarzyło się to, co mogłoby się przytrafić tylko w najlepszych scenariuszach. Oczywiście zawsze można lepiej pojechać, ale tutaj bardziej chodziło o to, jak ja będę się czuł i jakie będą moje odczucia. Okazało się, że ponad sześć lat wydawało się raczej kilkumiesięczną przerwą, a nie sześcioletnią. To było najlepsze uczucie. Wtedy dotarło do mnie – może nie tak, że zdałem sobie z tego sprawę, bo wiedziałem o tym – że najlepszą możliwą rzeczą, jaką mamy w naszym ciele, jest mózg. Mózg sprawia, że wszystko, co umiało się robić, nie idzie w zapomnienie. Jest może bardziej ukryte, ale już po kilku okrążeniach wszystko wraca na swoje miejsce. Jak po dłuższym śnie.

Istniało też ryzyko, że tak naprawdę będzie to ostateczny werdykt i pożegnanie z nadzieją czy też z próbą powrotu do Formuły 1. Tak się nie stało.

Po tym, co się stało, właściwie musiałeś nauczyć się żyć zupełnie od nowa, nie tylko jako kierowca.
Dokładnie tak. Ubiegły rok to było poznawanie samego siebie. Nie jeśli chodzi o samo bycie kierowcą, ale w kwestii moich ograniczeń. Tego, co mogę robić w kokpicie tak samo jak robiłem dawniej. Tego, jak muszę sobie poradzić z utrudnieniami, nie tylko podczas testów w Formule 1. Kiedy powoli zbliżałem się do tego momentu, poprzeczkę zawieszałem sobie cały czas coraz wyżej. Chodziło o sprawdzenie, czy podołam temu wszystkiemu. Powoli budowałem swoją świadomość i pewność tego, że jestem w stanie osiągnąć zamierzony cel.

Mam widoczne gołym okiem ograniczenia. Większość uwagi innych ludzi koncentrowała się właśnie na tych ograniczeniach, na mojej ręce. Dlatego nie mogłem pozwolić sobie na żadne dziwne błędy.

Poza samą jazdą było dużo innych rzeczy, jak samo podejście do testów. Sześć lat spędziłem poza kokpitem i mam widoczne gołym okiem ograniczenia. Większość uwagi innych ludzi koncentrowała się właśnie na tych ograniczeniach, na mojej ręce. Dlatego nie mogłem pozwolić sobie na żadne dziwne błędy czy kombinacje, ponieważ od razu całej winy poszukiwano by tam, gdzie najłatwiej ją znaleźć, a nie tam, gdzie mogła leżeć w rzeczywistości. Dlatego też nie była to łatwa sytuacja. Ten okres był bardzo fajny i wyjątkowy, ale też bardzo ciężki. Nie było wcale łatwo: raz pod górę, czasami z góry, potem znowu pod górę. Wydawałoby się, że w pewnym momencie można było odczuć, iż wychodziłem już na prostą, ale robiło się znów trochę pod górę. Ogólnie przez ostatnie lata tak to wszystko wyglądało.

Sam wypadek przydarzył ci się niczym żołnierzowi, który wraca z wojny, przeżył wiele bitew, ale zostaje ranny na strzelnicy. Przetrwałeś wiele groźnych sytuacji w Formule 1, a dramat wydarzył się w czasie wolnym, podczas rajdu…
Tak naprawdę motorsport jest niebezpieczny: czy jedziesz gokartem, czy w małym rajdzie, czy w dużym rajdzie, czy w wyścigach, w rajdowych mistrzostwach świata, Formule 1 czy Formule Renault. Wiadomo, to nie jest gra w szachy i siedzenie przy biurku. Dlatego też rzeczywistość jest taka, a nie inna.

Byłoby łatwiej pogodzić się z tym, gdyby było to konsekwencją zdarzenia bezpośrednio związanego z F1?
Czy ja wiem, nie. To jest temat zamknięty.

Nie siedziałem w kokpicie przez dwa miesiące, a przez ten czas samochód trochę się zmienił. Większość ludzi będzie oczekiwać nie wiadomo czego, a ja tam jestem po to, żeby pracować.

Czy ten trudny okres bardzo cię zmienił, nauczył nowych rzeczy?
Tak, stałem się innym człowiekiem i inaczej to wszystko wygląda. Człowiek się zmienia. Sądzę, że zostaje taki… może nie odcisk i nie ślad, ale taki okres, w którym masz dużo czasu na myślenie, powoduje, że na pewne rzeczy patrzysz zupełnie inaczej i stajesz się zupełnie inną osobą. Chyba w życiu każdego człowieka są momenty, które może nie zmieniają w stu procentach myślenia, ale w takich chwilach cię kształtują. Kreślą drogę i człowiek zaczyna więcej doceniać. Fakt jest też taki, że kiedy zaczynałem startować w Formule 1, byłem dosyć młodym człowiekiem i poświęcałem całe swoje życie tej roli. Kiedy tego brakuje, to automatycznie w życiu zmienia się dużo, ponieważ znika z niego 95% rzeczy, które były poświęcone ściganiu.

W Barcelonie po ponad siedmiu latach przerwy wsiadasz do kokpitu podczas oficjalnego weekendu Grand Prix, na pierwszy piątkowy trening. Czy te 90 minut będzie po prostu kolejnym etapem pracy, czy może twoja wyścigowa dusza poczuje coś wyjątkowego tego dnia?
Jest to wyjątkowe, bo zadanie jest super trudne i stawia mnie w bardzo niekomfortowej sytuacji. Nie siedziałem w kokpicie przez dwa miesiące, a przez ten czas samochód trochę się zmienił. Większość ludzi będzie oczekiwać nie wiadomo czego, a ja tam jestem po to, żeby pracować. Nie płacą mi za to, żeby jechać o 0,3 czy 0,5 sekundy szybciej na okrążeniu, tylko żebym wykorzystywał moją wiedzę, doświadczenie oraz odczucia w kokpicie. To będzie bardzo ważne, a dużo ważniejsze będą testy po Barcelonie, gdzie w środę spędzę za kierownicą cały dzień. Mamy poważny plan i chcemy lepiej poznać nasze – niestety – słabe strony.

3 KOMENTARZE

    • Bo to konkretny człowiek, z dużą wiedzą która jest dla nas ciekawa i chęcią podzielenia się nią z fanami. Wielu kierowców częstuje fanów pijarową papką, która jest tak naprawdę gadaniem o niczym byle coś powiedzieć.

Skomentuj krrr Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here