Owiany legendą tor w Parku Królewskim, założonym na początku XIX wieku, przyspiesza bicie serca wszystkich kibiców Scuderii Ferrari, nie tylko włoskich. W tym miejscu wszystko jest bardziej intensywne, a echa dawnych wyścigów i kierowców, którzy ścigali się na Monzy, można poczuć dosłownie na każdym kroku. Autodromo Nazionale od lat fascynuje, wywołując dreszczyk emocji, ale skłania również do refleksji. Monza to magia w czystej postaci.

Zakręceni tifosi
Piątek, godzina 7:00. Zbliżamy się do toru, w kierunku którego wędrują tłumy kibiców, w zdecydowanej części ubranych na czerwono. Liczą na to, że przy jednej z bram wjazdowych uda im się spotkać któregoś z idoli, zatrzymać na chwilę, zamienić kilka słów, zrobić zdjęcie lub dostać autograf. Owszem, takie obrazki można spotkać na wielu torach wyścigowych świata, ale nie w takiej skali i nie o tej porze! Monza jest w tej kwestii bezkonkurencyjna i wyprzedza inne obiekty co najmniej o dwie długości. Kierowcy z reguły nie mają nic przeciwko temu. Jedni zatrzymują się na dłużej, wyjątkowo swobodnie czując się wśród fanów, inni maja nieco mniej cierpliwości i szybko oddalają się do swoich zajęć.

Podjeżdża samochód z Danielem Ricciardo. Kibice natychmiast skandują jego imię: „Daniel, Daniel, Daniel!”. Australijczyk wyskakuje z auta i podchodzi do fanów, racząc ich swoim spektakularnym uśmiechem. Nikomu nie odmawia fotki, cierpliwie rozdaje autografy. Od razu widać, że czuje się jak ryba w wodzie. Kibice go kochają, zresztą z wzajemnością.

– Tifosi są totalnie zakręceni. Tifosi, jeśli ktoś mieszka w jaskini, to włoscy kibice. Mam włoskie nazwisko, więc trochę mnie kochają. Może odrobinę bardziej niż innych, chociaż pewnie nie tak, jak kierowców Ferrari, no ale jest to w pełni zrozumiałe – wyjaśnia Dan, poproszony o wyjaśnienie fenomenu Autodromo Nazionale.

Sebastian chce wiedzieć
Na ołtarzach świątyni Ferrari najwyższe miejsca zajmują kierowcy stajni z Maranello. Otacza ich swego rodzaju kult, zwłaszcza Sebastiana Vettela, który z racji swojej inteligencji i wrodzonej łatwości do nawiązywania kontaktów (nie, żeby Kimiemu brakowało inteligencji) złapał z fanami Ferrari niesamowity kontakt. Chemia w tym przypadku widoczna jest gołym okiem. Niemiec zajął w sercach tifosi miejsce należące niegdyś do jego wielkiego rodaka – Michaela Schumachera.

W tym roku Sebastian po raz pierwszy miał okazję zjawić się w mateczniku Ferrari jako lider mistrzostw świata. Z tego powodu jego akcje wśród tifosi stoją najwyżej w historii. – Monza to magiczne miejsce, w moim przypadku również sentymentalne – mówi czterokrotny mistrz świata, mając na myśli swoje pierwsze pole position i zwycięstwo w F1, odniesione w deszczowy weekend w 2008 roku. – Gdy wsiadam do samochodu i widzę kibiców, czuję ekscytację. To coś niesamowitego. W naszym przypadku jest to najbardziej wyjątkowy weekend w sezonie, jeśli chodzi o wsparcie kibiców, pasję ludzi na trybunach, czy tych, którzy odwiedzają tor – kontynuuje.

Podpytywany w czwartek, czy wolałby zdobyć jeden tytuł z Ferrari czy dwa z innym zespołem, dyplomatycznie odpowiada: – Sukces jest jak narkotyk. Ciągle chcesz do tego wracać, znowu to poczuć. Z każdym zespołem jest trochę inaczej. Nie wiem, jak to smakuje z Ferrari, ale chcę się dowiedzieć.

Zbiorowa pamięć
Tifosi nigdy nie zapominają o byłych kierowcach Ferrari. Alberto Ascari, Juan Manuel Fangio, Michael Schumacher – te nazwiska nie schodzą z ust fanów stajni z Maranello. Szczególną estymą wśród kibiców Ferrari cieszy się Gilles Villeneuve, który w 1982 roku zmarł wskutek obrażeń odniesionych w kraksie czerwonego samochodu na torze Zolder. Kanadyjczyk był uwielbiany przez tifosi za nieprzeciętny talent, odwagę i oddanie dla włoskiej stajni.

W sercach włoskich fanów znajduje się także Felipe Massa. Brazylijski weteran, obecnie ścigający się dla Williamsa, był związany z ekipą Ferrari przez osiem lat, dzieląc z nią zarówno triumfy, jak i porażki. Ścigając się w barwach włoskiej stajni Felipe przeżył także najtrudniejsze chwile w swojej karierze, gdy w 2009 roku na Hungaroringu otarł się o śmierć. – Od kiedy zacząłem startować w Ferrari, zawsze czułem tę wyjątkowość. Nawet po przejściu do Williamsa cieszyłem się wsparciem włoskich kibiców. To szczególne miejsce, uwielbiam tu przyjeżdżać i ścigać się. Tor jest niesamowity. Niski poziom docisku, długie proste. To zdecydowanie inny obiekt niż pozostałe – wyznaje Felipe, poproszony o kilka słów na temat Autodromo Nazionale.

Komplementy dla Lewisa
Włoscy kibice potrafią docenić klasę kierowcy, nawet jeśli jest to ktoś, kto jeździ w konkurencyjnej ekipie. Książkowym przykładem jest Lewis Hamilton, w poprzednich sezonach seryjnie ogrywający zawodników stajni z Maranello. Pomimo tego tifosi chcieliby go kiedyś zobaczyć w czerwonej maszynie z logo czarnego konia.

– Dawniej czułem się tutaj jak w jaskini wroga, ale w ostatnich pięciu-sześciu latach fani Ferrari zawsze przyjmowali mnie bardzo ciepło. Uwielbiam tę atmosferę. Kiedy przyjeżdżasz na tor, widzisz przy bramie tłumy kibiców, krzyczących „Forza Ferrari”, albo „przyjdź do nas” – odpowiada Anglik pytany o to, dlaczego Monza jest jego zdaniem wyjątkowym miejscem na mapie F1. Co robi z tą ostatnią prośbą? – Dziękuję im za komplement – zaznacza.

Najlepszy wyścig świata
Atmosferę Monzy najpełniej można poczuć na jej trybunach, wśród tłumu kibiców włoskiej stajni. Wszechobecna czerwień, olbrzymie flagi z emblematami Ferrari, cała masa transparentów z pisemnymi deklaracjami oddania dla kierowców i zespołu spod znaku czarnego konia. Chóralne okrzyki, skandowanie imion Vettela i Räikkönena. Prawdziwe szaleństwo, może nawet zbiorowa histeria.

I nawet w biurze prasowym widać, że Monza to zjawisko socjologiczne. Tutaj przyjeżdża bowiem najwięcej dziennikarzy z całego świata. Wszyscy chcą tu być. – To jest najwspanialszy wyścig w roku – argumentuje Matteo Bonciani, odpowiedzialny z ramienia FIA za stronę medialną F1, pytany przez nasze młodsze koleżanki zza wschodniej granicy, skąd te tłumy.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here