„Reclerc” – tak na okładce krzyczała jedna z włoskich gazet, świętując pierwszy od 2010 triumf Ferrari na Monzy. Nie jest to literówka czy nabijanie się z wad wymowy – „re” to po włosku król. Nic dodać, nic ująć.

Charles Leclerc nie kazał długo czekać na drugie zwycięstwo, zajęło mu to zaledwie siedem dni. Na gorąco, od razu po wyścigu, gdy spytałem go, czy dorzuci trzecie z rzędu, trzeźwo podkreślił, że samochód był dopasowany pod dwa ostatnie wyścigi, na torach wymagających niskiego oporu. To oczywiste, że w Singapurze nie będzie faworytem, ale kto wie, jak zakończy się batalia z udziałem nowego lidera Scuderii, Lewisa Hamiltona oraz Maksa Verstappena.

Świadomie piszę o młodzieńcu z Monako jako o nowym numerze jeden w Ferrari. Dynamika między zespołowymi partnerami zmieniła się tak zdecydowanie, że nawet szefostwo ekipy przestało wahać się przed spychaniem Vettela do roli pomocnika – jak w Belgii, gdzie użyto go w roli przynęty i ochroniarza. We Włoszech nie przydał się nawet do tego. Popełnił kolejny błąd, tym razem nawet nie w walce, tylko przy próbie utrzymania się za duetem Mercedesa. Osamotniony Leclerc wytrzymał presję najpierw ze strony Hamiltona, a później ze strony Valtteriego Bottasa – dysponującego świeższymi o siedem okrążeń oponami.

Charles pokazał kawał porządnego, twardego ścigania. Owszem, sędziowie postanowili ostrzec go biało-czarną flagą za ostrą obronę przed Roggią, ale właśnie takiej jazdy oczekujemy po mistrzach i przyszłych mistrzach. Hamilton niejednokrotnie dawał do zrozumienia, że nudzi go brak konkurencji i zaciera ręce na myśl o walkach z Leclerkiem czy Verstappenem – zatem się doczekał. Samo użycie biało-czarnej flagi (a także parę innych regulaminowych kwestii z weekendu na Monzy) wymaga napisania odrębnego tekstu – tutaj stwierdzę jedynie, że moim zdaniem słusznie się stało, iż sędziowie poprzestali na swoistym ostrzeżeniu.

Zwycięzca przyznał, że wyciągnął wnioski z przegranej z Verstappenem walki na finiszu Grand Prix Austrii. Nie po raz pierwszy w karierze – już tej dorosłej, w Formule 1 – pokazał, że potrafi bardzo szybko się uczyć. Zdecydowana obrona przed jednym z dwóch najtrudniejszych rywali w bezpośredniej stawce przyniosła mu wartościowe, drugie z rzędu zwycięstwo.

Czy także status lidera Scuderii? W tej chwili tak. Siedem wyścigów z rzędu, w których to Leclerc był szybszy w kwalifikacjach, mówi samo za siebie. Vettel i tak może mówić o szczęściu: Charles wciąż popełnia błędy. Jednak nie są to wpadki takiego kalibru, jak u czterokrotnego mistrza świata. Seb przypomina teraz bardziej kierowcę ze środka stawki, który chce za wszelką cenę zabłysnąć i próbuje jeździć szybciej niż pozwalają na to jego własne umiejętności czy możliwości samochodu.

Nie wątpię, że w sprzyjających okolicznościach się otrząśnie, bo to niemożliwe, by na przestrzeni kilkunastu miesięcy czy nawet paru lat zapomnieć, jak się jeździ. Najważniejsza walka rozgrywa się chyba w głowie Vettela. Dla kontrastu, Leclerc ma coraz większy spokój i coraz więcej pewności siebie…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here