Szczęśliwy (?) duet BMW Sauber po dublecie w Kanadzie. Heidfeld utrzymuje, że przepuścił Kubicę, Polak na takie dictum dziwnie się uśmiecha...

Wspomnienie jedynego jak dotąd zwycięstwa Roberta Kubicy w Grand Prix wypada rozpocząć od słów, które usłyszałem kilka miesięcy po pamiętnym wyścigu w Kanadzie. W niezobowiązującej atmosferze jednego z singapurskich pubów miła rozmowa z grupką pracowników BMW Sauber zeszła na wydarzenia z Montrealu i zachowanie Nicka Heidfelda, który po wywalczeniu drugiego miejsca radości raczej nie okazywał.

Od osoby blisko współpracującej z Niemcem usłyszałem, że głównym powodem niezadowolenia Nicka nie była konieczność przepuszczenia Kubicy na polecenie zespołu czy też fakt, że to Polak – a nie on – został autorem historycznego triumfu dla BMW Sauber. Frustracja Heidfelda wzięła się otóż przede wszystkim stąd, iż nigdy wcześniej (ani, co pokazała historia, nigdy potem) nie był tak blisko odniesienia zwycięstwa w Grand Prix. Tejże frustracji dawał upust w późniejszych wywiadach, często i gęsto przypominając o tym, że Kubica swoją wygraną zawdzięcza – poza karygodną nieuwagą Lewisa Hamiltona – także jemu.

Heidfeld nie omieszkał wrócić do wydarzeń z Montrealu także przed niedawnym wyścigiem o Grand Prix Niemiec. W nawiązaniu do wydarzeń z Silverstone, gdzie Mark Webber nie posłuchał poleceń zespołu i próbował atakować Sebastiana Vettela, Nick przypomniał w rozmowie z dziennikarzem „Der Spiegel” i swoim przyjacielem Ralfem Bachem sytuację z Kanady.

– Raz miałem zwycięstwo na wyciągnięcie ręki i zrezygnowałem z niego dla dobra zespołu – mówił obecny kierowca Renault. – W Kanadzie jechałem przed Robertem, który miał inną strategię i musiał jeszcze raz zjechać po nowe opony, a ja nie. Aby mógł skorzystać na swojej taktyce, przepuściłem go. Zespół wyliczył, że albo zdobędziemy pierwsze miejsce dla mnie i czwarte dla Roberta, albo pomogę w zdobyciu dubletu.

Do dalszej części wynurzeń Heidfelda jeszcze wrócimy, na razie skupmy się na samej Kanadzie 2008. Gwoli przypomnienia: podczas neutralizacji po wypadku Adriana Sutila na pierwsze tankowanie i zmianę opon zjechało na 19. okrążeniu dziesięciu kierowców. Wyjechało tylko ośmiu, bo Kimi Räikkönen został staranowany przez Hamiltona, który nie zauważył czerwonego światła na końcu pasa serwisowego i wpadł na stojące Ferrari. Prowadzenie wśród kierowców, którzy mieli na koncie tankowanie, objął Kubica – na torze był dziesiąty, a przed nim jechali wyłącznie zawodnicy, którzy nie zdecydowali się na zjazd. Liderował Heidfeld, który przed neutralizacją jechał na ósmej pozycji, a zespół podjął rozsądną decyzję o zmianie strategii i wykonaniu tylko jednego tankowania.

Niemiec zjechał na swój jedyny postój na 29. okrążeniu. Nad wstrzymującym grupkę kilku kierowców Rubensem Barrichello miał w tym momencie 14 sekund przewagi, a wciąż dziesiąty Kubica tracił do lidera 26 sekund i od zakończenia neutralizacji (po 21. okrążeniu) podążał jak cień tuż za tylnym skrzydłem Toro Rosso Sebastiana Vettela. Heidfeld wrócił na tor pomiędzy Vettelem i Kubicą, za którym z kolei jechał Fernando Alonso (Hiszpan także jechał na dwa tankowania).

Na 31. okrążeniu doszło do słynnego manewru – w pierwszym zakręcie Kubica wyprzedził Heidfelda. Niemiec do dziś utrzymuje, że przepuścił zespołowego kolegę, a krakowianin na wspomnienie tego tematu dziwnie się uśmiecha…

Osobiście zakładam – i jest to tylko i wyłącznie moja interpretacja, do której w imię wolności słowa mam prawo – że Heidfeld nie docenił możliwości Kubicy. Oddał pozycję (być może na polecenie zespołu – tego nie wykluczam) z przekonaniem, że i tak nie odbierze mu to zwycięstwa. Powinien był wiedzieć, że Polak musiał na dystansie 20 okrążeń – w obrębie kierowców tego samego zespołu uzyskanie informacji co do momentu tankowania kolegi z pewnością nie jest problemem – zyskać niemal 25 sekund przewagi. W dodatku Kubica wciąż miał przed sobą sześciu rywali jadących na jedno tankowanie: Vettela, Timo Glocka, Jarno Trullego, Davida Coultharda, Kazukiego Nakajimę oraz prowadzącego w tej chwili Barrichello. Żadnego z nich nie wyprzedził w bezpośredniej walce na torze, a swoim tempem, z czystym torem przed sobą, zaczął jechać dopiero po zjeździe Glocka, który nastąpił na 42. okrążeniu. Kubica miał w tym momencie 11,5 sekundy przewagi nad zespołowym kolegą i siedem kółek do swojego drugiego i ostatniego tankowania.

Nie zamierzam spierać się z tymi z Was, którzy uważają, że kanadyjski triumf Kubicy był owocem kuriozalnego błędu Hamiltona. Jednak nawet po incydencie w alei serwisowej na zwycięstwo trzeba było sobie zapracować i dowodem na to jest kolejnych dziewięć okrążeń w wykonaniu Polaka. Na 43. kółku był szybszy od zespołowego kolegi o 2,1 sekundy (biorąc pod uwagę różnicę w obciążeniu paliwem powinien oczywiście być szybszy, ale nie o tyle – zużycie paliwa i wpływ wagi na czasy okrążeń dla toru w Montrealu dają wynik 1,4 sekundy, a do tego Heidfeld miał mniej zużyte ogumienie). Na kolejnych odpowiednio o 2,1 s, 1,4 s (dublowanie Giancarlo Fisichelli), 3,4 s, 2,4s i 2,0 s, wreszcie na 49. okrążeniu nastąpił zjazd na tankowanie. Zapas po powrocie na tor? Ponad cztery sekundy po okrążeniu wyjazdowym. Teraz obciążenie paliwem było podobne, ale Kubica miał przewagę świeżych opon i przez pozostałe do mety 21 okrążeń przewaga wzrosła do szesnastu sekund.

Moim zdaniem Heidfeld i stratedzy BMW Sauber nie założyli, że Polak będzie w stanie jechać takim tempem. Bezpiecznie było przyjąć, że nawet po przepuszczeniu Kubicy nie zdoła on aż tak odskoczyć od zespołowego kolegi – przede wszystkim za sprawą innych kierowców jadących na jedno tankowanie, spośród których wielu zakładało taką strategię już przed startem, a więc zatrzymywali się na półmetku wyścigu lub później.

Jeśli bowiem zaskakująco szybkie tempo Kubicy było przez zespół przewidziane, można było zastosować inną sztuczkę, która niekoniecznie musiała oznaczać ograbienie Heidfelda z wygranej. Wystarczyło, aby Niemiec wstrzymał się z przepuszczeniem przez kilka kolejnych okrążeń. Przewaga zbudowana przez niego nad pozostałymi kierowcami jadącymi na jedno tankowanie była w miarę bezpieczna i umożliwiała odczekanie jeszcze kilku kółek. Porównując jego czasy z czasami tych, którzy pozostawali na torze, a także znając moment tankowania Kubicy (cudów nie ma, paliwo w baku się nie mnoży), można było wyliczyć odpowiedni do przepuszczenia moment.

Można być mądrym po szkodzie (czytaj: po wyścigu) i znając czasy poszczególnych okrążeń precyzyjnie wyliczyć scenariusz, który dałby zwycięstwo Heidfeldowi i jednocześnie wymarzony dublet BMW Sauber. Czemu tak bardzo się czepiam poszukiwania takiej taktyki, która przyniosłaby odwrócenie pozycji zespołowych kolegów na mecie? Skłaniają mnie do tego nie tylko wypowiedzi Nicka, któremu nigdy przez gardło nie przeszło stwierdzenie, że tego dnia w Montrealu Kubica był po prostu od niego dużo szybszy, ale też zachowanie zespołu w innych sytuacjach, o których wspomnę za chwilkę. We wspomnianym wyżej wywiadzie dla „Der Spiegel” Niemiec na pytanie, czy żałuje przepuszczenia Roberta w Kanadzie, odparł: – Ujmijmy to w ten sposób: jeśli skończę karierę bez wygranej w wyścigu, to tak. Wiem jednak, że niektórzy kierowcy ignorowali polecenia wydawane przez zespół.

Ciekawe, kogo miał na myśli? W Grand Prix Japonii 2006 nie posłuchał instrukcji zespołu, nakazującej mu przepuszczenie Kubicy, który jechał lepszym tempem i miał szansę zagrozić kierowcom Toyoty. W sezonie 2007 przynajmniej dwukrotnie dochodziło do sytuacji, w których w końcówce wyścigu to Polakowi polecono przepuszczenie zespołowego kolegi – choć zespół nic na tym nie zyskiwał, Heidfeld także, bo w grę wchodziły drobne punkty za dalsze pozycje. Co ciekawe, Kubica raz posłuchał, a raz nie. Może to o ten przypadek chodziło Heidfeldowi?

O dwóch innych sytuacjach swojej opinii wyrażał nie będę, ale Wam proponuję prześledzić zachowanie mechaników zespołu podczas pierwszego tankowania auta Kubicy w GP Malezji 2007 i drugiego w GP Belgii 2008. W pierwszym przypadku ktoś „zapomniał” podnieść tył samochodu Polaka, w drugim człowiek z lizakiem wypuścił kierowcę ze stanowiska dobre kilka sekund po zakończeniu tankowania, zmiany kół i jakiejkolwiek aktywności przy samochodzie. Te kilka sekund wystarczyło, aby na torze duet BMW Sauber zamienił się miejscami. Przypadki? Błędy mechaników? Dwukrotnie tak, zapewne…

Wróćmy jednak do tematu przewodniego i przejdźmy do wniosków. Przede wszystkim zastosowanie poleceń zespołowych było w tej sytuacji w pełni uzasadnione, bo to Kubica był zdecydowanie wyżej w klasyfikacji mistrzowskiej (choć wiemy już, że na tytule ekipie BMW Sauber wcale nie zależało). Czy Heidfeld przepuścił Kubicę i podarował mu wygraną? Moim zdaniem nie przepuścił, tylko po prostu niespecjalnie starał się bronić swojej pozycji w przekonaniu, że Polak i tak nie znajdzie się w wynikach wyścigu przed nim. Czy podarował mu wygraną? Nie. Wygrana była po części podarunkiem ze strony Hamiltona, po części owocem znakomitej jazdy Kubicy i dziewięciu okrążeń przed drugim tankowaniem, pokonanym w stylu kwalifikacyjnym na zużytych oponach. Prezent od Heidfelda polegał na tym, że nie starał się – bądź też nie był w stanie – utrudniać mu zadania.

Wracając jeszcze do pogaduszek z singapurskiego pubu: wszystko wskazuje na to, że druga taka szansa na wygranie Grand Prix już się w karierze Nicka nie powtórzy i dlatego rozumiem jego frustrację. Ktoś z Was pamięta nazwisko wicemistrza świata z 1982 roku? No właśnie, o przegranych nie pamięta nikt – niezależnie nawet od stylu, w jakim zostało wywalczone zwycięstwo…

1 KOMENTARZ

  1. Bardzo cieszą mnie takie artykuły. Mówią one bowiem w sposób inteligenty i rzeczowy prawdę o kulisach F1. Nic dodać nic ująć. Jedynie może to, że bliższa ciału koszula i na pewno Niemiec, niemieckiej ekipie niż Polak.. Wielokrotnie RK zaskakiwał a jego szanse na tytuł wręcz zaszokowały fachowców od F1 jak i sam zespół. BMW Suber F1 Team nie był przygotowany do takiego scenariusza? Na pewno nie był gotowy na to aby to Polski kierowca zdobył tytuł. Pan (Nikt) Heidfeld musi dbać o swój PR 🙂 tak bym podsumował wypowiedzi Nicka w barowych opowieściach przy piwie.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here