Gdyby Fernando Alonso w ostatnich latach dysponował samochodem choć trochę zbliżonym parametrami do aut konkurencji, już dawno miałby w kieszeni trzy tytuły mistrza świata. Przynajmniej trzy…

Rok temu Alonso chlapnął nieopatrznie, że na urodziny życzyłby sobie najlepszego samochodu (w domyśle Red Bulla), nie na żarty podpadając Luce di Montezemolo. Tym razem jest ostrożniejszy z wyrażaniem swoich pragnień, choć w głębi serca nic się nie zmieniło – można zakładać w ciemno, że Fernando niezmiennie marzy o aucie, którym mógłby powalczyć o swoją trzecią koronę mistrza świata Formuły 1. Bo póki co nadal pozostaje mu powtarzanie wyświechtanych kwestii w rodzaju tej, którą usłyszeliśmy w minioną niedzielę na Hungaroringu: – Drugie miejsce smakuje jak zwycięstwo.

Pytanie, czy śmiać się, czy płakać, dawno już się zdezaktualizowało, ponieważ Hiszpan zdecydował się na czerwony kombinezon Ferrari, licząc na serię sukcesów, podobną do tej, która dekadę wcześniej stała się udziałem Michaela Schumachera. Sęk jednak w tym, że od tamtej pory F1 mocno się zmieniła i Scuderia nie jest już potęgą na miarę tej, której trzon tworzył kwartet złożony z Jeana Todta, Rossa Brawna, Rory’ego Byrne’a i „Schumiego”, a inne zespoły nie stanowią tła dla jej popisów. Jest wręcz odwrotnie. W ostatnich latach to Włosi znajdują się w cieniu swoich konkurentów – najpierw Red Bulla, a obecnie Mercedesa.

Szacunek to za mało
Każdy doskonale wie, jak świetnym kierowcą jest Fernando Alonso. Można powtarzać, że potrafi wyczarować coś z niczego, że wygrywa wyścigi, których nikt innych nie byłby w stanie zwyciężyć, że za kierownicą zmienia się w zimnokrwistego zabójcę, że jest niezrównany jeśli chodzi o wyczucie samochodu, jazdę w zmiennych warunkach czy walkę koło w koło, że poza kokpitem jest politykiem równie wytrawnym jak Alain Prost – w przypadku Alonso to zwyczajne truizmy. Wszyscy w F1 mają świadomość tego, że Hiszpan należy do wirtuozów kierownicy w rodzaju Juana Manuela Fangio, Jima Clarka, Ayrtona Senny i Michaela Schumachera. Zresztą przepustkę do tego grona Fernando uzyskał pokonując w bezpośredniej walce tego ostatniego. Teraz, gdy pozwala mu na to samochód, przypomina nam tylko, że w te klocki ciągle pozostaje numerem 1. I tak od lat.

Czy Alonso nie jest tym już znudzony? Jasne, że tak. Mało tego, on jest sfrustrowany, bo jak długo można czekać na zwycięskie auto? Stąd jego wypowiedź w sprawie urodzinowego prezentu, a ostatnio ta o szacunku ze strony innych kierowców, szefów zespołów oraz kibiców zakończona krótką, aczkolwiek dobitną konstatacją. – Zamiast zdobywać respekt, wolałbym zdobywać więcej trofeów – przyznał bez ogródek.

Zmarnowany potencjał
Dla Hiszpana to piąty sezon startów w barwach Ferrari. I w sumie chyba najbardziej rozczarowujący, gdyż po zmianach w ekipie, poważnych inwestycjach m.in. w tunel aerodynamiczny, a przede wszystkim wprowadzeniu ograniczeń związanych z aerodynamiką (Luca di Montezemolo nawoływał wręcz do korekt regulaminu w tym duchu, podkreślając, że jego firma buduje samochody, a nie samoloty) Włosi wiele sobie obiecywali. I co? I nic. Okazało się bowiem, że aerodynamiczną supremację Red Bulla zastąpiła nie tylko silnikowa dominacja Mercedesa. Ciekawe, jaką retorykę usłyszymy teraz z ust pana prezesa?

W sumie najbliższy prawdy był James Allison, który po przejściu do Ferrari podkreślał, że jego nowy zespół będzie się musiał ostro napocić, żeby znowu walczyć o mistrzowskie laury w F1 – i na pewno nie stanie się to z dnia na dzień. Tyle tylko, że pewnie nie przypuszczał, że główną słabością modelu F14T okaże się nowa jednostka napędowa. Nie licząc już nawet innych niedociągnięć konstrukcyjnych tegorocznej „czerwonej bogini”, szacowana na 50 KM strata do Mercedesa to jednak trochę za dużo nawet dla takiego geniusza jak Alonso. W rezultacie Nico Rosberg i Lewis Hamilton zwyciężają jak chcą, podczas gdy Hiszpanowi pozostaje tradycyjna już dla niego walka o tytuł najlepszego z całej reszty. Doprawdy, trudno nie odnieść wrażenia, że Ferrari zwyczajnie marnuje potencjał swojego asa.

Ślepy los
Wydaje się, że głównym, a zarazem najtrudniejszym zadaniem Marco Mattiacciego, nowego szefa stajni z Maranello, będzie zatrzymanie Alonso w składzie. Jak go przekonać, że w sezonie 2015 Włosi będą dysponować autem na miarę talentu swojego asa (takiej gwarancji nikt mu zresztą w F1 nie udzieli)? Nie będzie to proste, nie tylko dlatego, że Ferrari od lat zawodzi. Co prawda parę lat temu Fernando zarzekał się, że zakończy swoją karierę we włoskiej ekipie, ale rozczarowania ostatnich lat zaowocowały kryzysem we włosko-hiszpańskim małżeństwie, który ostatecznie może doprowadzić do rozwodu. Jest to tym bardziej realne, że na horyzoncie nie brakuje chętnych do zatrudnienia najlepszego kierowcy w F1. Zatem, kto wie?

Z mojej strony w dniu 33. urodzin Fernando życzę mu, aby wreszcie wyciągnął właściwy los na loterii i osiągnął przynajmniej tyle, ile założył sobie kilka lat temu. Bez względu na to, co wybierze. – Mój pułap to trzy tytuły. Tyle miał Ayrton Senna – powiedział kiedyś Hiszpan, pytany o swoje aspiracje. A zatem – najlepszego Fernando!

Fernando Alonso w pigułce (statystyki: Forix)
Urodzony: 29 lipca 1981 roku w Oviedo
Debiut: GP Australii 2001
Starty w Grand Prix: 226
Zespoły: Minardi (2001), Renault (2002 jako kierowca testowy, 2003-2006), McLaren (2007), Renault (2008-2009), Ferrari (2010-2014)
Zwycięstwa: 32
Pole position: 22
Najszybsze okrążenia: 21
Podia: 97
Punkty: 1721
Kilometry na prowadzeniu: 8640
Mistrz świata: 2005, 2006

Alonso (drugi od prawej…) zadebiutował w Formule 1 w sezonie 2001, jeżdżąc w zamykającej stawkę ekipie Minardi. Razem z nim w Grand Prix debiutowali Kimi Räikkönen, Juan Pablo Montoya i Enrique Bernoldi.

Nawet za kierownicą najsłabszego samochodu w stawce Hiszpan zwracał na siebie uwagę fachowców.

Najwspanialszym momentem sezonu [2006 – przyp. red.] były otwierające kołka na Węgrzech, w deszczu. Fernando dał popis nasuwający skojarzenia z tym, co zrobił Senna w 1993 roku na Donintgon. On był po prostu na innej planecie! – komplementował Hiszpana Denis Chevrier, odpowiedzialny kiedyś w Renault za silniki.

To trochę tak, jakby wygrać z Lance’em Armstrongiem Tour de France – powiedział Hiszpan po pokonaniu Michaela Schumachera w 2006 roku. Po latach wyznanie Fernando brzmi nieco niefortunnie, ale wtedy było jak najbardziej zasadne.

Mroczna strona mistrza
Afera singapurska

Najbardziej kontrowersyjnym zwycięstwem Alonso jest wygrana w Singapurze (2008), w efekcie celowego rozbicia samochodu przez jego zespołowego kolegę z ekipy Renault, Nelsinho Piqueta.

Wojna z Lewisem
Jego wojna z Lewisem Hamiltonem w czasach wspólnych startów w McLarenie pokazała, że Hiszpan potrafi być bezwzględny.

Upokorzenie Massy
Od czasu wyścigu na Hockenheim w 2010 roku furorę zrobił tekst Roba Smedleya do Felipe Massy: „Fernando jest od ciebie szybszy”.

W czasie przygody z Ferrari Alonso dwukrotnie otarł się o mistrzostwo świata. W 2010 roku za jego przegraną z Vettelem stała strategiczna wpadka zespołu, w wyniku której Hiszpan utknął za Witalijem Pietrowem.

Dwa lata później kierowca Ferrari znowu był bliski sukcesu. I znowu tytuł sprzątnął mu sprzed nosa dysponujący znacznie lepszym samochodem Vettel.

Tak naprawdę nie walczę z Sebastianem Vettelem, tylko z Adrianem Neweyem – mówił Hiszpan, podkreślając przewagę sprzętową rywala z Red Bulla.

Zamiast zdobywać respekt, wolałbym zdobywać więcej trofeów – przyznał niedawno Hiszpan, wyraźnie poirytowany swoimi szansami na walkę o tytuły.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here