Legendarny tor Spa-Francorchamps zawsze stanowił szczególne miejsce dla Michaela Schumachera. To tutaj Niemiec debiutował w Formule 1, rok później odniósł swoje pierwsze zwycięstwo, a w następnych latach dorzucił do tego jeszcze pięć triumfów, zapewniając sobie miano „króla Ardenów”. Od pierwszej wygranej siedmiokrotnego mistrza świata mija właśnie 25 lat. Cofnijmy się zatem w czasie do 1992 roku i powspominajmy, jak wyglądał ten deszczowy dzień, w trakcie którego w pełnej krasie objawił się fenomen „Schumiego”.

Warto na wstępie zaznaczyć, że był to sezon absolutnej dominacji ekipy Williamsa dysponującej wyposażonym w aktywne zawieszenie modelem FW14B. Nigel Mansell kroczył od zwycięstwa do zwycięstwa, a w sukcesach towarzyszył mu Riccardo Patrese. Reszta stawki miała szanse na ugranie czegoś większego w zasadzie wyłącznie wtedy, gdy kierowcy Franka Williamsa wpadali w jakieś tarapaty lub plany rujnowała im pogoda.

Do Belgii Mansell przyleciał już jako nowy mistrz świata, żeby postawić kropkę nad i w kwestii tytułu dla zespołu. W kwalifikacjach zdobył pole position, a za jego plecami znaleźli się Ayrton Senna, Michael Schumacher i Riccardo Patrese. Gdy stawka ustawiła się na starcie, niebo nad torem przesłonięte było gęstymi chmurami, z których wkrótce miał spaść deszcz.

W La Source pierwszy wjechał Senna i początkowo to on był liderem. W trakcie drugiej rundy zaczęło padać i w Blanchimont Mansell przejął prowadzenie, po czym skierował się do alei serwisowej po deszczówki. Wkrótce w jego ślady poszli Schumacher i Patrese. Senna miał nadzieję, że opady okażą się chwilowe i postanowił zagrać w ruletkę, zostając na slickach. Tym razem przeczucie go jednak zawiodło i Brazylijczyk wypadł z gry o zwycięstwo.

Trochę szczęścia

Na czele figurowali tymczasem kierowcy Williamsa. Nawierzchnia zaczęła wysychać, więc należało się spodziewać, że kierowcy będą zjeżdżać po slicki. W pewnym momencie jadący na trzeciej pozycji Schumacher wypadł na pobocze przy zakręcie Stavelot i wrócił na tor za swoim zespołowym partnerem Martinem Brundle’em. Z miejsca dostrzegł, jak zniszczone są tylne opony w Benettonie kolegi i od razu podjął decyzję o wizycie w alei serwisowej w celu założenia slicków. To był kluczowy moment, który odwrócił losy wyścigu. Było w tym naturalnie trochę szczęścia, co w niczym nie zmienia jednak faktu, że Michael wykazał się nieprawdopodobnym wyczuciem, które potem jeszcze wielokrotnie pozwalało mu zwyciężać w wyjątkowym stylu.

„Schumi” miał nosa, którego tego dnia zabrakło jego rywalom. Zignorowanie przez nich taktycznej zagrywki 23-latka okazało się dla nich zgubne – Michael czuł się bowiem coraz pewniej, błyskawicznie redukując straty. Prowadzący Mansell zjawił się w alei serwisowej dopiero trzy okrążenia później – zdecydowanie za późno, aby utrzymać prowadzenie. Dzięki przewadze sprzętowej Anglik zaczął jednak zbliżać się do Michaela. Wydawało się, że zmiana kolejności jest tylko kwestią czasu, ale w Williamsie z czerwoną piątką pękł wydech i zagrożenie ze strony Nigela zniknęło. Zwolnił także Patrese, którego dopadły podobne kłopoty. W tej sytuacji było po zabawie. W Benettonie nastąpił wybuch radości, w powietrze strzeliły korki od szampana – Michael sięgnął po fantastyczne zwycięstwo. Pierwsze w jego niewiarygodnej kolekcji liczącej aż 91 triumfów. Odniesione we wspaniałym stylu, niemal dokładnie rok po debiucie w F1.

Mick za kółkiem

25 lat później Spa-Francorchamps wspomina Schumachera i jego pierwsze zwycięstwo. W specjalnym pawilonie zlokalizowanym w strefie dla kibiców przy Eau Rouge można obejrzeć pamiątki związane z siedmiokrotnym mistrzem świata oraz kupić gadżety i wesprzeć w ten sposób jego rehabilitację. W trakcie konferencji prasowych temat „Schumiego” żyje. Na torze obecny jest jego syn Mick, który wykonuje demonstracyjne przejazdy za kółkiem Benettona B194 – pierwszego mistrzowskiego samochodu swojego ojca. Michael, Formuła 1 pamięta, wszyscy trzymamy kciuki!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here