Vettel w dwóch wyścigach poprawił osiągnięcia Ferrari z całego sezonu 2014, dzięki podium w Australii i wygranej w Malezji.

Nie można było sobie wyobrazić lepszego scenariusza. Uśpiony bezwzględną dominacją Mercedes doświadczył pierwszej od ponad roku porażki w równej walce. Zwycięstwa nie wydarł im ani defekt w wyścigu (jak w Kanadzie) albo kwalifikacjach (Lewis Hamilton na Węgrzech), ani kolizja między kierowcami (jak w Belgii). Potknęli się na strategii, a okazję do błędu stworzyła im neutralizacja po szkolnym błędzie Marcusa Ericssona.

Pół biedy, gdyby na torze pozostał tylko Sebastian Vettel, którego Ferrari bardzo łagodnie obchodzi się z ogumieniem (to taki znak firmowy Jamesa Allisona). Niestety dla Mercedesa, Hamilton wyjechał na szóstej pozycji, niemal uderzając w zjeżdżającego na stanowisko przed nim Daniela Ricciardo, a Nico Rosberg, czekający na obsłużenie samochodu zespołowego partnera, spadł aż na dziewiąte miejsce.

Do tego obaj dostali twarde ogumienie: średnio sprytna zagrywka, bo reszta stawki w oczekiwaniu na ewentualny deszcz jechała jak najdłużej na szybszych, pośrednich oponach. Taki dobór mieszanki utrudnił też przebijanie się przez stawkę i zanim Lewis poradził sobie kolejno z Sergio Pérezem, Carlosem Sainzem, Romainem Grosjeanem i Nico Hülkenbergiem, Vettel oddalił się już na dziesięć sekund. Wyprzedzanie i jazda w brudnym powietrzu nie pomogły też jego oponom. To były kluczowe okrążenia, tych sekund nie udało się już odzyskać.

W jeszcze gorszej sytuacji był Rosberg, który miał większe problemy z odzyskaniem strat po zjeździe podczas neutralizacji. Nie po raz pierwszy radził sobie gorzej niż zespołowy partner, ale miał też trochę trudniejsze zadanie: miał przed sobą Daniela Ricciardo i Felipe Massę, na świeżych pośrednich oponach. Straty z alei serwisowej tłumaczył nie tylko oczekiwaniem na obsłużenie Lewisa: – Aleja serwisowa jest tu szeroka i myśleliśmy, że przy wyjeżdżaniu będzie można przejechać kawałek bok w bok z innym samochodem, ale ostatecznie musiałem czekać na odjazd, bo na stanowisko przed nami zjechały oba Red Bulle, jeden za drugim.

Później obóz Nico tradycyjnie próbował coś wyczarować z odmienną strategią i podczas drugiego pit stopu założono mu kolejny komplet twardych opon – podczas gdy Hamilton dostał pośrednie. Jeśli zespół miał nadzieję na poprzestanie na dwóch postojach, to srodze się zawiódł, a tempo Rosberga na twardszej mieszance skłoniło Mercedesa do wypuszczenia Lewisa na ostatni przejazd także na „pomarańczowych” Pirelli. Lewis pytał przez radio, czy to na pewno dobry pomysł, ale ekipa tłumaczyła, że nie było już w zapasie świeżutkich pośrednich opon i postawiono na twarde. Cóż, do przejechania było już tylko 17 okrążeń lekkim samochodem i może trzeba było spróbować szczęścia z szybszą mieszanką?

Vettelowi trochę pomogły okoliczności, ale nie można przeoczyć doskonałego tempa Ferrari i łagodnego obchodzenia się z oponami w koszmarnym upale, przy temperaturze szorstkiego asfaltu sięgającej 60 stopni Celsjusza. Czterokrotny mistrz świata co najmniej dwukrotnie potrafił doskonale zachować się w starciach z Rosbergiem: tuż po starcie i w pierwszych dwóch zakrętach oraz po powrocie na tor po swoim drugim pit stopie.

Formę Scuderii w gorących warunkach potwierdziła też postawa Kimiego Räikkönena. Całe okrążenie na feldze po przecięciu opony przez Felipe Nasra zepchnęło go na szary koniec, neutralizacja pomogła dogonić stawkę, ale i tak przebicie się na czwartą lokatę zasługuje na uznanie. Poprawki w jednostce napędowej oraz lepsze nadwozie dają nadzieję na kolejne niezłe występy, a Mercedes musi wziąć się w garść. Może skończy się wolność u mistrzów świata, bo jeśli Lewis poczuje na karku oddech Vettela, to Nico będzie musiał współpracować.

Po słabych kwalifikacjach w deszczu duet Williamsa pojechał trochę anonimowy wyścig, urozmaicony tradycyjnymi problemami w czasie pit stopów. Za ich plecami na uznanie kolejny raz zasłużyli chłopcy z Toro Rosso: Max Verstappen po nieudanym początku (problemy z hamulcami) dojechał siódmy i o grubo ponad dwa lata pobił rekord Daniiła Kwiata, zostając najmłodszym w historii zdobywcą punktów (17 lat i niespełna sześć miesięcy). Pewnie już na zawsze, bo od sezonu 2016 kierowcy w wieku poniżej 18 lat nie będą uprawnieni do uzyskania Superlicencji.

Max i Carlos Sainz pogrążyli „dorosły” zespół Red Bulla: Kwiat i Ricciardo zmagali się z przegrzewającymi się hamulcami i zamknęli pierwszą dziesiątkę.

Wypada docenić Roberto Merhiego, który doprowadził Manora do mety, ze stratą trzech okrążeń. Ta sztuka nie udała się McLarenowi: Fernando Alonso zjechał z toru z przegrzewającym się ERS, a w samochodzie Jensona Buttona wystąpiły problemy z turbosprężarką. Początek sezonu jest ciężki, ale postęp w porównaniu z Australią był widoczny – i nie piszę tego z ironią. Za dwa tygodnie w Chinach wielkiej poprawy jeszcze nie będzie, ale najpóźniej w połowie sezonu będzie można myśleć o punktach.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here