Mercedes tym razem przed Ferrari: tak powinno pozostać do końca weekendu na przedmieściach Szanghaju.

Piątkowe treningi pod Szanghajem wskazują na to, że malezyjska porażka Mercedesa była tylko wypadkiem przy pracy – zgodnie z przewidywaniami Lewisa Hamiltona. Rywale z Ferrari mogą upatrywać swoich szans tylko w lepszym tempie na twardszej mieszance, ale wszystko wskazuje na to, że podstawowym ogumieniem na wyścig będą miękkie Pirelli – przy zakładanej taktyce dwóch pit stopów.

Przewaga mistrzów świata na pojedynczym okrążeniu nie podlega dyskusji. Słabszy czas Nico Rosberga był tylko i wyłącznie zasługą błędu w ostatnim zakręcie na szybkim kółku w drugiej sesji i śmiało można zakładać, że jutro pole position zdobędzie jeden z kierowców „Srebrnych Strzał”. – Sprawdzałem inną linię i nie udało się, więc jutro będę już wiedział – tłumaczył się Niemiec.

Pocieszeniem dla kibiców Ferrari powinno być wyraźne umocnienie się Scuderii na pozycji drugiej siły w stawce. Kto wie, może pod naciskiem znów pojawi się nieznaczna rysa na srebrnej zbroi, ale jeśli tym razem Mercedes nie popełni żadnego błędu, to pod względem tempa nikt nie powinien im zagrozić. Lewis i Nico twierdzą, że konkurenci są tak samo blisko jak przed dwoma tygodniami, ale zdrowy rozsądek nakazuje zgodzić się z reprezentantami Scuderii, którzy liczą przede wszystkim na to, że będą wystarczająco blisko rywali, niekoniecznie przed nimi.

Za plecami dwóch czołowych ekip szykuje się walka Red Bulla i Williamsa. Obie ekipy miały w piątek problemy. Felipe Massa nie wykonał długiego przejazdu, bo pracę w drugiej sesji zakończył na jej półmetku. Tuż po zamknięciu DRS pod koniec najdłuższej prostej tylne skrzydło w jego FW37 „zablokowało się” – niczym za czasów kanału F, struga powietrza nie wykonała swojego zadania i pozbawiony docisku tylnej osi samochód wyleciał z toru.

Z kolei Red Bull po malezyjskich problemach z przegrzewającymi się hamulcami zmienił materiał Hitco na Brembo. Jak na ironię, właśnie przez hamulce Daniił Kwiat wylądował w barierach pod koniec drugiej sesji. Zaczęło się od przegrzania lewego tylnego zacisku, który uszkodził pompę i doprowadził do wycieku płynu hamulcowego. Zespół zakomunikował, że przyczyną była konstrukcja tylnej piasty, a nie zastosowany przez ekipę materiał. Przynajmniej w tym przypadku nie zwalili winy na Renault…

Osobliwą ciekawostką podczas drugiego treningu było wtargnięcie chińskiego kibica na tor. Posiadacz biletu na główną trybunę przebiegł w poprzek prostej startowej, przeskoczył do alei serwisowej i próbował dostać się do garażu Ferrari. Ochrona oddała go w ręce policji, której w języku mandaryńskim wyjaśnił, że chciał przejechać się jednym z samochodów. Okazało się, że wbrew pierwszym przypuszczeniom nie był to Giedo van der Garde…

To pierwszy przypadek wtargnięcia na tor od Grand Prix Wielkiej Brytanii 2003, kiedy na prostej Hangar pojawił się znany z podobnych akcji w czasie innych imprez sportowych szalony irlandzki ksiądz Cornelius „Neil” Horan, późniejszy uczestnik brytyjskiego „Mam talent”. Wymachiwał transparentami zachęcającymi do czytania Biblii, a za swój wybryk dostał dwa miesiące odsiadki.

Trzy lata wcześniej podczas Grand Prix Niemiec na tor wbiegł były pracownik Mercedesa, protestujący w ten sposób przeciwko zwolnieniu go przez niemiecką firmę. Można powiedzieć, że przyniósł pecha dawnemu pracodawcy: korzystający z niemieckich silników kierowcy McLarena, Mika Häkkinen i David Coulthard, zostali pokonani przez Rubensa Barrichello – dla ówczesnego kierowcy Ferrari był to pierwszy triumf w Formule 1. Co ciekawe, urozmaiconą przez księdza Horana GP Wielkiej Brytanii też wygrał Barrichello.

Na koniec przypomnę jeszcze tragiczny w skutkach przykład wtargnięcia na tor. Podczas Grand Prix Południowej Afryki 1977 dwaj porządkowi przebiegali przez prostą startową, by pomóc w gaszeniu niegroźnego pożaru samochodu Renzo Zorziego. Jeden z nich biegł wolniej, bo niósł gaśnicę. Hans-Joachim Stuck w ostatniej chwili ominął porządkowych, ale pędzący tuż za nim Tom Pryce nie miał tyle szczęścia. Biegnący wolniej porządkowy zginął na miejscu, podobnie jak walijski kierowca – trafiony w głowę niesioną przez niego gaśnicą.

Na szczęście dzisiaj możemy się tylko uśmiechnąć na myśl o chińskim kibicu, który po prostu chciał sobie pojeździć wyścigówką Ferrari.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here