No dobrze, może jeszcze nie teraz, ale wszystko wskazuje na to, że Sebastian Vettel chyba powinien zacząć przyzwyczajać się do myśli, że może przegrać walkę o tytuł. Musiałaby się zdarzyć bowiem katastrofa, albo i kilka, żeby Lewis Hamilton dał sobie wydrzeć go z rąk. Ale oczywiście kto chce, niech wierzy…

Czy Vettel jest jeszcze w stanie odwrócić losy walki o tytuł mistrza świata? Dopóki istnieją matematyczne szanse, nie można go przekreślać, biorąc jednak pod uwagę ostatnie występy, aktualny układ tabeli i sił, a przede wszystkim klasę rywala, nadzieje są minimalne. Trudno mi nawet sobie wyobrazić, co musiałoby się wydarzyć, żeby czterokrotny mistrz świata sprzątnął Hamiltonowi trofeum, na którym Anglik położył już jedną rękę.

Możemy oczywiście na ten temat pofantazjować, co w niczym nie zmienia faktu, że Hamilton jeździ po wakacyjnej przerwie z zabójczą skutecznością, wykorzystując zarówno błędy, jak również kłopoty sprzętowe Sebastiana, i wygrywa, wygrywa, wygrywa… Nawet wtedy, gdy jego Srebrna Strzała „nie robi tego, czego by oczekiwał”. Cóż, w takich sytuacjach musi mu wystarczać talent przemieszany ze szczyptą szczęścia. I wystarcza. Trudno doprawdy nie zgodzić się z komplementami Toto Wolffa, który twierdzi, że „u Lewisa nie widać słabych stron”.

Pod presją
Na ewentualne podsumowania i laurki przyjdzie jeszcze czas, więc wróćmy jeszcze do występu trzykrotnego mistrza świata na Suzuce. Pierwsze pole position na torze w Prefekturze Mie otworzyło przed Anglikiem szansę na czwarty japoński triumf – tym cenniejszy, że Vettel stał na straconej pozycji jeszcze zanim zgasły czerwone światła. Mimo to Lewis musiał zapracować na zwycięstwo.

Na miękkich oponach srebrna diwa znowu bowiem kaprysiła i walczący z potężną podsterownością Hamilton czuł na plecach (przede wszystkim na ostatnich kółkach) gorący oddech czującego krew Maksa Verstappena. Możemy jedynie gdybać, czy polowanie na zmagającego się na finiszu z wibracjami (jak się okazało, jednak opon, nie silnika) Hamiltona odniosłoby skutek, gdyby panowie nie musieli się przedzierać przez tandem złożony z Fernando Alonso i Felipe Massy. Fakty są takie, że Lewis wygrał czwarty z pięciu powakacyjnych wyścigów, odjeżdżając od Vettela na 59 punktów.

Zgubiona niezawodność
Seria kataklizmów, które w ostatnim czasie spadają na ekipę Ferrari i jej lidera, zdaje się nie mieć końca. Najpierw trauma singapurska, potem kłopoty sprzętowe w Malezji (i to w przypadku obu aut), a teraz dramat Vettela na Suzuce. Darujmy już sobie nawet wyliczanki, ile to punktów przeszło mu koło nosa (nie tylko w drugiej części sezonu), bo nazbyt wyraźnie widać już krawędź przepaści, nad którą znalazł się czterokrotny mistrz świata.

Wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują na to, że marzenia o piątej koronie mistrza świata chyba trzeba będzie na razie odłożyć. Z jednej strony odpowiadają za to potknięcia samego Vettela, z drugiej mnożące się ostatnio kłopoty z niezawodnością. Ferrari niewątpliwie wykonało kawał dobrej roboty, budując szybką maszynę, świetnie dogadującą się z trudnymi w obsłudze oponami Pirelli. W wyścigu zbrojeń Włosi też nie byli gorsi od Mercedesa, wyprzedzając rywali chociażby w kwestii siły docisku. Cóż jednak z tego, skoro po drodze zgubiła się niezawodność. Trudno myśleć o pokonaniu Srebrnych Strzał, jeżeli nie dojeżdża się do mety, nie mówiąc już nawet o sytuacji, w której problemy pojawiają się jeszcze przed startem.

Zabrakło czasu
A tak to właśnie wyglądało w przypadku Kimiego Räikkönena na Sepang czy Vettela na Suzuce, gdzie Włosi wysłali swojego lidera do walki, zdając sobie sprawę, że jego samochód nie jest w pełni sprawny. Na wymianę świecy zapłonowej, produkowanej – o ironio – niecałą godzinę od Suzuki i wartej 59 euro, zabrakło bowiem przed startem czasu.

Biorąc pod uwagę, że w Ginie pracowało jedynie pięć cylindrów, Niemiec popisał się atomowym startem, ale to było wszystko, co mógł zrobić. Braku mocy niczym nie był w stanie zrekompensować i szybko zaczął spadać w rankingu. Na czwartym okrążeniu nastąpiło nieuniknione – były mistrz świata został poproszony o zjazd do alei serwisowej.

Prestiż i pietruszka
Co dalej? Po wyścigu Sebastian robił dobrą minę do złej gry, mówiąc, że „musi chronić zespół” i „nie zamierza składać broni, dopóki istnieje szansa”. I moim zdaniem to najlepiej świadczy o tym, że porażka przemknęła mu przez myśl. W połączeniu z wypowiedzią o Azerbejdżanie wygląda na to, ze Seb zaczął już robić rachunek sumienia, mając świadomość, że jego położenie stanowi pochodną problemów z niezawodnością, własnych błędów, jak również szczegółów, których zwyczajnie zabrakło, żeby kilkakrotnie postawić kropkę nad i. Lista przyczyn bezsennych nocy jest całkiem długa i poza Singapurem, Malezją, Japonią czy Azerbejdżanem obejmuje pewnie także Rosję, Austrię, a niewykluczone, że i Belgię, gdzie Lewis po mistrzowsku rozegrał sprawę restartu.

59 punktów to już na tyle duża przewaga, żeby gra o tron zakończyła się na torze w Austin. Stanie się tak jeśli Lewis wygra, a Sebastian zajmie najwyżej szóstą lokatę. Możliwy jest również scenariusz, w którym Hamilton sięga po drugie miejsce, natomiast Vettel finiszuje na dziewiątej lub gorszej pozycji. Ten drugi jest nieco mniej prawdopodobny, ale kto wie?

Z drugiej strony można rozważyć również i takie rozwiązanie, że Mercedes założy w samochodzie Lewisa nową jednostkę napędową, poświęcając rundę w Stanach Zjednoczonych na pewnego rodzaju przegrupowanie i wyprowadzenie ostatecznego ciosu w Meksyku. Dla mistrzostw świata niewątpliwie lepszy byłby ten ostatni scenariusz, choć jak już wspomniałem wyżej nie jest wykluczone, że w ostatnich wyścigach stawką będzie głównie prestiż Ferrari, zwłaszcza w obliczu szarżującego Red Bulla.

Długi finisz 
Trzeba przyznać, że deklaracja Christiana Hornera, iż celem jego ekipy w drugiej połowie sezonu jest pokonanie na punkty Ferrari, w żadnym razie nie była czczą przechwałką. W pięciu ostatnich wyścigach Daniel Ricciardo tylko we Włoszech nie wizytował podium, a Max Verstappen dorzucił do osiągnięć Australijczyka zwycięstwo w Malezji i drugą lokatę w Japonii. W sumie od Belgii obaj panowie zdobyli 119 punktów. Dla porównania dodajmy, że w tym okresie przeżywające poważne perturbacje Ferrari uzbierało o 42 oczka mniej. 92 punkty dzielące obecnie obie ekipy wydają się bezpiecznym buforem dla włoskiej ekipy, która przecież wiecznie nie będzie w dołku, ale tak czy inaczej świetne rezultaty Red Bulla stanowią dla Włochów pewien kłopot. Nie mówiąc już o tym, że ewentualna przegrana byłaby dla stajni z Maranello katastrofą, która mogłaby pociągnąć za sobą wybuch o trudnej do przewidzenia sile rażenia.

Wróćmy jednak do Red Bulla, który po zwycięstwie Verstappena i trzeciej pozycji Ricciardo w Malezji, w Japonii również ustrzelił podwójne podium, choć tym razem skończyło się na drugiej i trzeciej lokacie. W czasówce lepszy okazał się Daniel, ale po starcie Max wjechał mu pod pachę, w nawrocie wyprzedził Vettela i pomknął za prowadzącym Hamiltonem.

Zmora
20-latek znowu okazał się największą zmorą trzykrotnego mistrza świata, w dwóch momentach niewątpliwie podnosząc mu ciśnienie. Po raz pierwszy po wizycie w alei serwisowej, dzięki której Verstappen zbliżył się do lidera na sekundę. – Na miękkich oponach samochód był lepiej zbalansowany – wyjaśniał później Max. Z odsieczą przyszedł wtedy Lewisowi Valtteri Bottas, dzięki któremu sekunda przewagi zmieniła się w trzy i pół.

Jeszcze goręcej zrobiło się na finiszu. Na przedostatniej rundzie, kiedy Alonso przetrzymał za sobą lidera, przewaga Anglika stopniała do 0,3 sekundy. Korek złożony z Hiszpana i Massy dawał Maksowi nadzieję na atak, lecz strata czasu za nawrotem i w „eskach” sprawiły, że Hamilton uszedł pogoni. – Suzuka i tak jest dla mnie łaskawa, ponieważ po raz drugi z rzędu zająłem tutaj drugie miejsce – skwitował na mecie triumfator z Malezji.

Czynnik Maksa
Mimo kolejnej przegranej ze swoim młodszym kolegą, powody do zadowolenia miał także Ricciardo, który jechał na Suzuce z mniejszym dociskiem. Czy Australijczyk zdołałby powalczyć o coś więcej, gdyby nie przegrał z Maksem startu, a po wpadce w drugim zakręcie nie objechał go Esteban Ocon, skutecznie wstrzymując do drugiej neutralizacji? No cóż, sam jestem ciekaw, ale to przede wszystkim problem Daniela, który niewątpliwie góruje nad Maksem dojrzałością, spokojem i wyścigowym wyrachowaniem (w pozytywnym znaczeniu), pozwalającym mu m.in. unikać kłopotów. Verstappen wygrywa za to swoją szybkością (w przekroju sezonu jest szybszy, nie tylko w trybie kwalifikacyjnym) i bezkompromisowością, dzięki której w Japonii błyskawicznie ułożył wyścig po swojej myśli. Ricciardo musi to przeanalizować, ponieważ brak wniosków płynących z takich lekcji może w przyszłości okazać się dla niego bardzo bolesny.

Zrobił, co należało 
No to jak, Bottas wrócił do swojej dyspozycji z pierwszej części sezonu, kiedy deptał Hamiltonowi po piętach, czy też nie? Moim zdaniem nie do końca, ale nie jest też tak źle, jak się powszechnie sądzi. Sęk bowiem w tym, że Lewis jeździ obecnie w zupełnie innej lidze niż na początku, gdy mocniej odczuwał oponiarskie kaprysy Srebrnej Strzały. Poza tym Anglika zawsze uskrzydlały sukcesy. Teraz nie jest inaczej, co z pewnością podziałało na Valtteriego odrobinę deprymująco. Presję niewątpliwie spotęgowało również i to, że układ sił się zmienił. Groźne jest nie tylko Ferrari, ale i Red Bull, co zagęszcza rywalizację. Być może Fin potrzebuje trochę więcej czasu, żeby się w tym odnaleźć. Zobaczymy.

Bez względu na wszystko, w Japonii Bottas zrobił to, co do niego należało. Stracił co prawda szansę na podium, wydłużając swój przejazd (pierwszy) na miękkiej mieszance, wsparł za to Lewisa w walce z Verstappenem. Czwarta lokata nie była z pewnością tym, o czym myślał przed startem z P6 (przesunięty za wymianę skrzyni biegów), lecz jego punkty zbliżyły Mercedesa do czwartego tytułu mistrza świata z rzędu.

W Stanach Zjednoczonych Mercedes prawdopodobnie dopnie swego. Nie musi nawet wygrywać – co więcej, może sobie pozwolić na 16-punktową stratę do Ferrari. Można oczywiście wyobrazić sobie kataklizm, który przesuwa koronację, pytanie czy ktoś jeszcze wierzy, że detronizacja stajni z Brackley jest jeszcze w ogóle możliwa?

Nie!
Wygląda na to, że czwarte miejsce w klasyfikacji konstruktorów jest zarezerwowane dla Force India. Red Bull jest za mocny, natomiast Williams, Toro Rosso, Haas czy Renault zbyt słabe, żeby zagrozić stajni z Silverstone. Różowe pantery z żelazną konsekwencją gromadzą punkty. W Japonii dorzuciły do kolekcji 14 oczek i znajdują się na najlepszej drodze do poprawienia swojego zeszłorocznego rekordu (173), do którego pobicia potrzebują już tylko 27 punktów.

W Japonii Ocon błysnął po starcie, na pierwszym okrążeniu wjeżdżając przed Ricciardo. Skorzystał oczywiście również z kłopotów Vettela i do drugiego restartu podróżował na trzeciej pozycji, której pozbawił go Ricciardo. Francuz nie miał również szans, żeby powstrzymać Bottasa i Räikkönena, którzy jechali z alternatywną strategią. Finiszował natomiast przed Sergio Pérezem, który zainicjował dialog weekendu. – Czy mogę zaatakować Estebana? – dopytywał Meksykanin przez radio, słysząc w odpowiedzi krótkie „nie”.

Wzmocnieni Sainzem
Do końca będziemy się chyba za to emocjonować walką o piątą lokatę w klasyfikacji zespołowej. Walczący z degradacją obu mieszanek Massa zdobył na Suzuce jeden punkt, podnosząc tym samym dorobek Williamsa do 66 oczek. Stajnia z Grove wyprzedza w zestawieniu Toro Rosso (52), Haasa (43), który w Japonii zdobył sześć punktów i wyprzedził Renault (42). Mimo najskromniejszego dorobku, najgroźniejsza może okazać się stajnia z Enstone, wzmocniona na cztery ostatnie rundy Carlosem Sainzem, który rozstał się z Toro Rosso błędem na pierwszym okrążeniu. – Nie tak chciałem się pożegnać z Toro Rosso – zdradził Hiszpan. No cóż, szansy na poprawkę nie dostanie. W Teksasie będzie miał za to okazję w lepszym stylu rozpocząć przygodę z Renault.

23 KOMENTARZE

  1. Ciekawi mnie pojedynek Sainza z Hulkiem. Stawiam na Sainza, może nie od pierwszego wyścigu, ale w kolejnych powinien dać radę, choć nie ukrywam, że rozbawiłoby mnie to gdyby jednak to Hulk okazał się szybszy 😀

  2. Bardzo ciekawa analiza i w zasadzie oprócz tego ze się z nią zgadzam nie mam nic do dodania. 59 punktów to bardzo dużo ale nie takie „pewniaki” Hamilton już wypuszczal z rąk. Co prawda niby w swoim pierwszym sezonie startów to zrobił (a wtedy był zupełnie niedojrzałym kierowcą bez doświadczenia i nie ma co go teraz porownywac do tamtej sytuacji) i nie ma co się teraz tego spodziewać ale skreślanie ferrari może być mocno przedwczesne. Merc niby się nie psuje teraz w ogole ale im bliżej końca tym jednostki zużyte są bardziej a wiadomo, każdemu może przytrafić się wpadka. O tych wpadkach Hamilton pamięta bardzo dobrze, bo przez nie przegrał tytuł w zeszłym roku. Generalnie to jest to dużo lepszy sezon niż poprzedni jak dla mnie (pod kątem emocji) a jak się uda to kolejny może będzie jeszcze lepszy bo oprócz walki o mistrzostwo może będzie szansa pokibicować również Robertowi?

    • Jakie Lewis miał wpadki w 2016, że przegrał tytuł? Wybuch silnika w Malezji czy 3 awarie na początku sezonu, przez które nie mógł brać udziału w kwalifikacjach? I w konsekwencji wymian podzespołów musiał przyjąć kary w GP Belgii? Lewis to nie Nico, że popełnia bląd w GP USA 2015 przez co traci wygraną w wyscigu i przegrywa tytuł po czym rzuca czapeczkami mimo, że sam popełnił bład podczas jazdy.

        • Błąd w Baku był jego jedynym w tamtym roku. Około 10 fatalnych startów merc wziął na siebie tłumacząc że nie rozumie pracy sprzęgła i jego efektywność przy stracie jest przypadkowa (dziwne że Rosberg miał tylko jeden taki). Zrobiłem sobie kilka dni temu przegląd tamtego sezonu i dochodzę do wniosku że taki start Hamiltona gwarantował Mercedesowi – przy jego przewadze w 2016 – drugie, trzecie miejsce oraz pierwsze Rosberga. Eliminujące bolid awarie by ich za dużo kosztowały. Rozumiem powody, rynek wewnętrzny jest dla nich prestiżowy, dlatego wymuślili niemieckiego mistrza…

  3. Moze w tym co napisze cynizm juz przechodzi w paranoje ale na miejscu szefow Ferrari wynajalbym dobra agencje detektywistyczna i przeswietlil mechanikow, inzynierow, i wszystkich z dostepem do bolidow czy czasem nie przybyla im nagle wieksza sumka, i czy nie mieli ostatnio dziwnych kontaktow. Chocby dla spokoju ducha. Wiadomo ze nieszczescia chodza parami, ale sa jakies granice. Nie zeby we Wloszech korupcja byla naturalna czescia biznesu i sportu… 🙂

  4. Co do Sainza i Hulka, no to raczej podobny poziom. Być może z jakimiś wyskokami pojedyńczymi jednego albo drugiego, ale to zależy od formy Renault. Nie za ciekawie wygląda zarządzanie w tym zespole i stąd przypuszczam, że ten nieład może zaowocować słabymi wynikami. Dzięki Bogu, nie trafił tam Robert. Przypomina się historia z BMW Sauber, gdzie mogli zdobyć tytuł dzięki Robertowi, a wywiesili białą flagę w połowie sezonu. Była to jedna z większych kompromitacji w F1. Dla tych dużych koncernów wyniki są sprawą wtórną, czyli taką – przy okazji. Jest tak też dlatego, że zaraz po pierwszych rundach wiadomo kto jest liderem i z reguły albo ktoś goni lidera, ale częściej bywało, że już sprawa była wiadoma kto ma wygrane, a od czasu do czasu dochodziło do chwilowej równowagi przez błędy. A jak takie Renault zaczęłoby wygrywać, no to tylko poprawki do tego i już. Jak wyjdzie tak będzie. F1 powinna powrócić do tankowania bolidów podczas wyścigu. Lotos tylko na to czeka:) Oj, jakby się chciało, żeby naleli najszybszemu kierowcy na świecie:)

        • Chodziło mi o to, że w tym sezonie Renault prezentuje bardziej równą formę, a Williams raz nie moze wyjsc z Q1 a innym razem wchodzi do Q3. Nie opierałbym się na samym silniku, bo w tym roku jakoś im nie pomaga, a były wyścigi gdzie Renault było wyżej. Poza tym w przyszłym sezonie ich jednostka może nadrobi jeszcze w stosunku do Mercedesa i Ferrari. A przypisywanie sukcesu Mercedesa do Paddy Lowe jest nieuczciwe dla pozostałych, bo on przyszedł do tego teamu na przełomie 2013/2014 chwilę przed startem kampanii z nowymi silnikami V6. Był wzmocnieniem, a nie tym kto zbudował potęgę.

          • Panowie którzy byli odpowiedzialni za bolid wiliamsa na ten rok już tam nie pracują (informacja z pierwszej ręki) a jak wiemy w zespole na to miejsce jest pan który wie jak budować „dobre” samochody. Jedyne gdzie jest przewaga Reno, i to nie tylko nad wiliamsem, lecz nad wszystkimi zespłami to Pan Marcin Budkowski ze swoją wiedzą.
            pozdrawiam

      • Zobaczymy. Williams bedzie mial przewage silnika i bolid opracowany pod Paddy Lowe’m. Renault poklada nadzieje w posrednim podkradaniu sekretow innym ekipom (Budkowski) ale zanim on przejdzie, bedzie za pozno na duze zmiany a i inne ekipy wiele poprawia.

  5. Liczę na szybki powrót Kubicy lub powrót formy Kimmiego (tak, wciąż w to wierzę!) bo po raz pierwszy od 1996 roku, odkąd oglądam ten niekończący się serial, nie mam w stawce nikogo, na kogo mógłbym stawiać, kogo lubić, komu dopingować. Po raz pierwszy jestem rozdarty. Niemieckich wozów nie lubię, płaczliwego Hamiltona również. Kocham Ferrari, ale Vettel zamiast zachowywać się jak prawdziwy facet, a nade wszystko jak przystało na kierowcę tego teamu bije w tony wiecznych narzekań i niczym się nie różni od szczupłego, zmanierowanego chłopaczka w jeansach slim-fit ze słuchawkami w uszach i przyciemnianych okularach, których widzę na skwerach w hipsterskich kafejach z sojowym latte w ręku.

    • Szacun za wytrwałość, robi się juz 10 lat niedługo jak Ferrari jest bez tytułu ;] Przespali okres zmian w zarządzaniu zespołem, rozwoju narzędzi. W dominującym Red Bullu i teraz w Mercedesie wszystko na dużo wyższym poziomie z nowoczesnym modelem zarządzania. Ja kibicuje kierowcą, który są najszybsi, bo to definiuje kto jest topowym zawodnikiem dlatego zawsze będę za Senna niż Prostem a teraz za Lewisem, a gdy on odejdzie, to pewnie przerzucę się na Maxa 🙂 Ponad przeciętni 🙂

  6. Również chętnie zobaczyłbym nieco więcej agresji w wykonaniu Ricciardo, chociaż z drugiej strony jestem w stanie sobie wyobrazić, że szefostwo RB woli obecne przejawy temperamentu swoich kierowców. Max szaleje i robi szoł, czasem coś wygra, ale punkty i tak przynosi przede wszystkim Daniel. Jest to pewne zaprzeczenie sytuacji w Ferrari, gdzie Seb walczy o tytuł i potrafi być swoim największym wrogiem, a Kimi radzi sobie znacząco gorzej, niż sprzęt teoretycznie pozwala.

  7. Kubica w Wiliamsie może łapać się do czołowej piątki, jeśli zbudują nie gorszą maszynę od tegorocznej . W tym sezonie mają niezły bold, ale nie bardzo to widać po wynikach. Zawodzą kierowcy, albo brakuje szczęścia. I ja w to wierzę, bo nie szukaliby lepszego drivera. Mnie ciekawi, czy wahają się z decyzją, czy może już omawiają szczegóły:) Jasne, że nie z di Restą albo Massą.

  8. Zastanawiam się, dlaczego Massa tak stara się siebie eksponować. Czemu nie ogłosił, że chce odejść na emeryturę i miałby spokój? Miał zakończyć karierę już w zeszłym sezonie. Zastanawiam się, czy to nie jest presja kibiców z Brazylii. Ciekawe na ile on to robi dla nich, a na ile jeszcze wierzy, że może przedłużyć kontrakt. Dziwne się to wydaje. Nie zamierza samemu podjąć decyzji, a przecież to byłoby bardziej honorowe wyjście, niż nie dostanie kontraktu. Po tym co mówił trudno spodziewać się nagłego zwrotu. A nie wydaje mi się by był aż tak pewny pozostania w Wiliamsie w 2018r.

  9. Ukłon w stronę Kubicy i zwolnienie miejsca byłoby fair. Zyskałaby f1, a jemu na tym powinno też zależeć i odszedłby w dobrym stylu. Trochę mi to nie pasuje, że postanowił wywierać presję na zespół. Z kolei z innej strony jego słowa świadczą o tym, że się obawia o swoje miejsce, więc ma świadomość, że może je stracić. Dlatego uważam, że może robić to pod kibiców brazylijskich – tam jest presja by mieć jedynaka w f1. Na pewno myśli też o sobie, ale nie powinien przesadzać z nadziejami i dawać je kibicom, kiedy miał już być emerytem. Moim zdaniem, to co on próbuje grać jak inni, co nie jest fajne i nie pasuje mi do niego – co niestety sprawia, że w Wiliamsie nie będą mieli łatwego wyboru i my w Polsce też mamy dylemat. Massę lubiłem, ale teraz mnie rozczarowuje – aczkolwiek rozumiem, że ma nacisk na takie zachowanie. Gorzej jak on znajdzie sponsorów, ale o tym jakoś cicho na razie i oby tak zostało.

Skomentuj bartoszcze Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here