W pierwszym starciu czterokrotnych mistrzów świata górą był Sebastian Vettel, aczkolwiek nagrodę za wrażenia artystyczne bezsprzecznie zgarnął Lewis Hamilton, który po starcie z alei serwisowej finiszował tuż za podium.

Na Interlagos Vettel odniósł piąte zwycięstwo w sezonie, ale dopiero pierwsze po wakacyjnej przerwie, przerywając tym samym serię siedmiu wyścigów bez triumfu. W tym czasie czterokrotnego mistrza świata dotknęła cała masa nieszczęść, która sprawiła, że przegrał z bliskim perfekcji Hamiltonem walkę o tytuł. – Ta wygrana stanowi dla mnie wielką ulgę, choć było to najciężej wywalczone zwycięstwo w tym sezonie – podsumował Seb swój trzeci triumf w Brazylii.

Sekret sukcesu włoskiej stajni na torze w São Paulo tkwił w świetnym tempie SF70H w krętej, drugiej sekcji, w której Vettel i Kimi Räikkönen mogli wykorzystać znakomitą przyczepność swoich aut. Nie do przecenienia okazały się wprowadzone w Stanach Zjednoczonych poprawki aerodynamiki, obejmujące przednie skrzydło, podłogę przed tylnymi kołami i zmiany w konstrukcji dyfuzora.

Skok w lukę
Pomimo tego, że najgroźniejszy rywal, czyli Hamilton, sam wykluczył się z batalii o pole position, Vettel nie wygrał czasówki na Interlagos. Przegraną z Valtterim Bottasem wytłumaczył „zbyt wczesnym wciśnięciem hamulca przed pierwszym zakrętem” w trakcie decydującego okrążenia. W niedzielę w tym samym miejscu Sebastian zrobił jednak najważniejszy krok w stronę zwycięstwa, wskakując w pozostawioną przez Bottasa lukę. – Dobrze wystartowałem, lecz w drugiej fazie moje koła zaczęły się ślizgać i sądziłem, że straciłem szansę, ale Valtteri miał jeszcze większe kłopoty, więc wcisnąłem się po wewnętrznej – relacjonował później Vettel.

Zważywszy na to, że Hamilton startował z alei serwisowej, był to jeden z dwóch kluczowych momentów wyścigu. Drugi polegał na zablokowaniu próby podcięcia przez Bottasa, co również się powiodło. Na koniec pozostała jeszcze modlitwa o to, by na torze nie pojawił się samochód bezpieczeństwa, gdyż z Hamiltonem i Maksem Verstappenem na supermiękkiej mieszance mogło być naprawdę gorąco.

Chwila słabości
Czy Hamilton mógł sięgnąć w Brazylii po zwycięstwo? Gdyby nie… Tak, tak, też nie lubię gdybania, ale główny zainteresowany nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. – Byłem wystarczająco szybki, żeby po starcie z pole position sięgnąć po triumf. Nie wygrałem jednak czasówki, więc moje zadanie okazało się znacznie trudniejsze – podkreślał Anglik na mecie.

W tym sęk. Podczas kwalifikacji Hamilton popełnił nieoczekiwany błąd, rozbijając swoje marzenia o pole position i nadzieje na walkę o zwycięstwo w barierach zakrętu Ferradura. W tej sytuacji Mercedes bez skrupułów skorzystał z okazji i z myślą o wyścigu założył w samochodzie z #44 części jednostki napędowej (silnik, MGU-H, turbosprężarka) w zupełnie nowej specyfikacji, łamiąc zasady parku zamkniętego, co wiązało się ze startem z alei serwisowej. Do kompletu ekipa dorzuciła czterokrotnemu mistrzowi świata nową skrzynię biegów i odwróciła jego strategię. Można było się spodziewać interesującego popołudnia.

Skończyły się opony
W wyścigu zobaczyliśmy takiego Lewisa, do jakiego zdążył nas przyzwyczaić w ostatnich miesiącach. Pełnego pasji, bezbłędnego, wyprowadzającego szybkie i celne ciosy. Był na co popatrzeć. Punktem wyjścia okazało się to, że Lewis uniknął chaosu po starcie i pierwsze okrążenie ukończył na czternastej pozycji. Dziewiątą rundę rozpoczął w dziesiątce, po czym kontynuował wędrówkę w górę stawki, i gdy czołówka zjechała po opony, został liderem. Po raz ostatni coś podobnego (prowadzenie po starcie z alei serwisowej) zdarzyło się w przed trzema laty na Węgrzech. Także Lewisowi.

Finisz na supermiękkiej mieszance zwiastował emocje. 28 okrążeń i 18 sekund straty do Vettela. Wskoczy na podium, a może powalczy wręcz o zwycięstwo? Początkowo jego tempo było nokautujące. Anglik odrabiał kolejne sekundy. Z dziecinną łatwością połknął Verstappena, po czym szybko znalazł się za plecami „Icemana”. Supermiękkie ogumienie z każdym okrążeniem traciło jednak swoją świeżość. Räikkönen sprytnie się bronił, tymczasem Hamilton tracił impet. Nie pomogło mu także dwukrotne zblokowanie kół przed pierwszym zakrętem. Lewis musiał dać za wygraną. – Myślę, że zrehabilitowałem się za sobotnią wpadkę i pokazałem, że rwę się do walki – skomentował czterokrotny mistrz świata. Trudno zaprzeczyć.

Inny poziom
Bottas – jak sam przyznał – „przegrał walkę o zwycięstwo w pierwszym zakręcie”. Po wywalczeniu pole position wyglądało na to, że Fin znajduje się na najlepszej drodze do odniesienia swojego trzeciego triumfu w karierze. Spod świateł ruszył nieźle, ale w drugiej fazie koła jego Srebrnej Strzały zaczęły się jednak ślizgać, co skrzętnie wykorzystał Vettel.

Próba podcięcia asa Ferrari w trakcie 28 okrążenia stanowiła „akt desperacji” (cytat z Toto Wolffa), choć warto podkreślić, że do szczęścia naprawdę niewiele brakowało. Vettel zdołał jednak zastopować zapędy Valtteriego, który musiał uznać się za pokonanego.

I teraz wracamy do tego, co Bottas powiedział na początku. Czy faktycznie przegrał ten wyścig w pierwszym zakręcie? To tylko pół prawdy. Druga pokazuje coś jeszcze – słabe tempo wyścigowe, zwłaszcza na miękkiej mieszance. Po kwalifikacjach Valtteri podkreślał, że krok po kroku rozwiązuje swoje problemy. Może i tak choć jest też jasne, że w związku z kłopotami Lewisa zgubiliśmy nieco kontekst. W wyścigu można go było jednak podziwiać w pełnej krasie. Przecięcie przez Bottasa mety na drugiej pozycji, niespełna trzy sekundy przed startującym z alei serwisowej Hamiltonem nie wygląda już tak imponująco.

Prawdę mówiąc, nie jest to szczególna sensacja. Wszyscy wiemy, jak szybkim i utalentowanym kierowcą jest Lewis. Przede wszystkim posiada jednak to coś, co sprawia, że potrafi wykrzesać więcej, niż pozornie jest to możliwe. Dzięki temu wygrywa nawet wtedy, gdy w zasadzie nie powinien. Właśnie dlatego tyle osiągnął i jest wymieniany obok najwybitniejszych kierowców w dziejach Formuły 1. A Valtteri? Bez urazy, ale to trochę inna półka.

Zimna krew
Räikkönen po raz trzeci z rzędu stanął na najniższym stopniu podium, miał więc powody do zadowolenia, mimo że nie wszystko poszło w Brazylii zgodnie z jego życzeniami. Kłopoty z dogrzaniem przedniej osi w kwalifikacjach sprawiły, że nie był w stanie wycisnąć ze swojego okrążenia wszystkiego. W tej sytuacji 0,2 sekundy straty do Bottasa należy uznać za sukces.

Przed startem w samochodzie Räikkönena zniknęła telemetria, zanim jednak rozpoczęło się ściganie, problem zniknął. W sprincie do pierwszego zakrętu Kimi utrzymał trzecią lokatę. Na supermiękkich oponach miał jednak kłopoty z balansem swojego SF70H i nie był w stanie dotrzymać kroku prowadzącej dwójce.

Na miękkiej mieszance sytuacja się poprawiła i Räikkönen zmniejszał swoje straty do Vettela oraz Bottasa. Mocniej musiał się jednak skoncentrować na pędzącym na oponach z czerwonym paskiem Hamiltonie. Wydawało się, że Anglik dopadnie Fina, lecz „Iceman” zachował zimną krew i sprytnie się bronił, dbając o o dobrą prędkość na wyjściu z ostatniego zakrętu. Dzięki temu utrzymał trzecią lokatę.

Bolesne doświadczenia
W Brazylii Red Bulle stanowiły jedynie tło dla zmagań Ferrari i Mercedesa. Ani zalety podwozia RB13 w środkowym sektorze, ani talent kierowców Czerwonego Byka nie były w stanie zrekompensować niedoborów jednostki napędowej Renault. Jak podkreślał Max Verstappen, w morderczo długim podjeździe do linii start/meta i na prostej za Zakrętem Słońca odczyty GPS były bezlitosne i pokazywały, że straty sięgają 0,5 sekundy. Na tak krótkim torze jest to przepaść.

Sytuację dodatkowo komplikował brak idealnego kompromisu w ustawieniach, który pozwoliłby dogrzać przednie opony i nie przegrzać tylnych. W przypadku Daniela Ricciardo problemy odezwały się w trakcie kwalifikacji. Australijczyk narzekał na zimną przednią oś (podobnie jak w Meksyku, tyle że nie w takiej skali) i stracił do swojego młodszego kolegi aż 0,4 sekundy.

Verstappen miał całkiem inne powody do niepokoju. Usiłując bowiem dotrzymać podczas wyścigu kroku pierwszej trójce szybko zrujnował sobie opony, cisnąc w krętej sekcji. W efekcie czasy jego okrążeń zaczęły drastycznie spadać. Na miękkiej mieszance wcale nie było lepiej i pod koniec wyścigu Max zaliczył dodatkowy pit stop, pocieszając się rekordem Interlagos (1.11,044).

Wcześniej po raz kolejny boleśnie przekonał się o niedoborach swojej jednostki napędowej. Przed Senna S zdołał jeszcze odeprzeć atak Hamiltona, lecz na prostej przed Descida do Lago Anglik przemknął obok niego w swojej Srebrnej Strzale z otwartym DRS-em i na szybszych oponach o 20 km/h szybciej. Piąte miejsce stanowiło w jego przypadku absolutne maksimum.

Szesnaście sekund za nim finiszował jego australijski kolega. Biorąc pod uwagę przygodę w dolnej części Senna S, Dan może jednak mówić o szczęściu. Pędząc po zewnętrznej drugiego zakrętu, otrzymał od Stoffela Vandoorne’a, potrąconego przez Kevina Magnussena, uderzenie w prawe tylne koło, co zaowocowało obrotem i spadkiem na ostatnie miejsce. Jakimś cudem zdołał pojechać dalej (czego nie można było powiedzieć o Kevinie i Stoffelu). Dzięki zarządzonej neutralizacji i przejazdowi przed aleję serwisową bez strat założył lekko używane (świeżych nie miał) miękkie opony. Potem cierpliwie nadrabiał zaległości, popisując się kilkoma markowymi manewrami wyprzedzania (perełki w przypadku Lance’a Strolla i Sergio Péreza). Przed wizytą po ogumienie z czerwonym paskiem wspiął się na piąte miejsce, lecz przepuścił Verstappena, który zdołał już złożyć wizytę w alei serwisowej. Na supermiękkiej mieszance kontynuował postępy. Pokonał Fernando Alonso oraz Felipe Massę i finiszował na szóstej pozycji.

Przerwana seria
Każda seria ma kiedyś swój koniec. Jeśli chodzi o Estebana Ocona, wyścig na Interlagos okazał się pierwszym, którego 21-latek nie ukończył, odkąd rok temu w Belgii zadebiutował w F1. W dwudziestym ósmym starcie Francuz zdołał dotrzeć do szóstego zakrętu. Objeżdżany przez niego po zewnętrznej Romain Grosjean stracił panowanie nad tyłem swojego Haasa i wypadając zabrał ze sobą Ocona. O ile 31-latek pojechał dalej, o tyle młodszy o dziesięć wiosen Esteban musiał po chwili dać za wygraną. Uszkodzenia różowej pantery okazały się zbyt poważne.

Punkty dla Force India zdobył zatem jedynie Pérez, Meksykanin nie mógł być jednak z siebie zadowolony. Na starcie dał się objechać Alonso i Massie. W drugiej połowie wyścigu deptał po piętach dwukrotnego mistrza świata. Mimo przewagi prędkości na głównej prostej (najwięcej zmierzono mu 350,3 km/h, podczas gdy kierowcy McLarena jedynie 329,7 km/h) nie zdołał jednak pozbawić Alonso ósmego miejsca.

Łzy w oczach
W ostatnim starcie przed własną publicznością Massa zdobył dla Williamsa sześć punktów, które na dobrą sprawę zamykają sprawę piątej pozycji w klasyfikacji konstruktorów. Na papierze ekipa z Grove może jeszcze ją stracić, ale czy ktoś naprawdę wierzy w podwójne podium (w każdym razie 30-punktową zdobycz) Toro Rosso lub Renault w Abu Zabi?

Trzeba przyznać, że na swoim terenie Felipe zaliczył mocny występ. Na pierwszym okrążeniu zyskał trzy miejsca. Po restarcie wykorzystał prędkość swojego Williamsa, żeby zostawić w tyle Alonso i na mecie zameldował się na siódmym miejscu, zrzucając Strolla (po delaminacji lewej przedniej opony sklasyfikowanego na 16. pozycji) z dziesiątej lokaty w generalce.

Po przekroczeniu linii mety na Massę czekał jeszcze potężny zastrzyk emocji za sprawą Felipinho, który przekazał swojemu tacie kilka wzruszających słów. Myślę, że w tym momencie zeszkliły się oczy nie tylko u Felipe. Brazylijczycy potrafią jednak budować emocje. Od piątkowego skoku na członków ekipy Mercedesa z użyciem broni palnej po brazylijską telenowelę.

Tylko nie polityka
Do wzięcia jest jeszcze szóste miejsce w mistrzostwach świata konstruktorów. Aktualnie zajmuje je walcząca z plagą awarii francuskich jednostek napędowych Scuderia Toro Rosso, z którą walczy fabryczny zespół Renault. W Sao Paulo Francuzi odrobili tylko jeden punkt (zdobyty przez Nico Hülkenberga) z pięciu, które tracili do ekipy Franza Tosta po rundzie w Meksyku.

Czy w Abu Zabi uda im się odrobić straty i wyprzedzić juniorski zespół Red Bulla? Mimo najszczerszych chęci Hülkenberga i Carlosa Sainza, zadanie może ich przerastać. Chyba, że zdarzy się coś nieprzewidywalnego. W sumie Renault musi uważać na plecy, za którymi czai się posiadający dwa oczka straty Haas. Nie chcę być złym prorokiem, ale chwila nieuwagi może francuską ekipę naprawdę drogo kosztować.

Z klasą
Takich zmartwień nie ma McLaren, który walczy już tylko o nadszarpnięty trzema latami współpracy z Hondą honor. Na inne, bardziej ambitne cele musimy poczekać na kolejnego sezonu. Na wyjątkowo szczęśliwym dla siebie torze Interlagos (tutaj zdobył oba swoje tytuły) Alonso po raz kolejny dowiódł, że nie bez powodu jest wymieniany jako jeden z najlepszych kierowców wyścigowych świata. Wspaniałe siódme miejsce w kwalifikacjach, zmienione w szóstą pozycję przed startem i piątą po nim, nie pozostawia wątpliwości co do klasy Hiszpana.

Po starcie w pięknym stylu Alonso rozprawił się z Sergio Perezem. Deficytu mocy na prostych nie był jednak w stanie zrównoważyć ani swoim talentem, ani aerodynamicznymi zaletami McLarena MCL32. Zatrzymanie Massy okazało się niemożliwe. Bezradny był również wobec Hamiltona, więc skończyło się ósmą lokatą. Biorąc pod uwagę tegoroczne standardy stajni z Woking (a właściwie jej silnikowego partnera), wynik robi wrażenie.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here