Po wyścigu w Wielkiej Brytanii Lewis Hamilton i ekipa Mercedesa nie mieli powodów do zadowolenia, ale w kolejnych dwóch rundach mistrzowie świata z nawiązką powetowali sobie porażkę na podwórku Anglika. Zarówno w Niemczech, jak i na Węgrzech Lewis zgarnął całą pulę, wymierzając Sebastianowi Vettelowi dwa potężne ciosy, po których Niemiec – chcąc nie chcąc – musiał poczuć się zamroczony.

Karma, szczęście i coś jeszcze
Cóż za fantastyczny okres ma za sobą Lewis Hamilton. W dwa weekendy lider Mercedesa zmienił 8-punktową stratą w 24 oczka przewagi, dając dwa występy godne mistrza świata. Jeden wyjątkowo spektakularny, z kilkoma dramatycznymi zwrotami, a na deser z nutą kontrowersji, drugi znacznie bardziej stonowany, w pewnym sensie wyrachowany strategicznie, ale co najważniejsze – skuteczny. Można oczywiście te sukcesy tłumaczyć szczęściem, karmą, doszukiwać się działań demiurga, czy boskiej wręcz interwencji, wyliczać, że z odsieczą przybyła obrońcy tytułu deszczowa aura, główny rywal się podłożył, nieoceniona była także asysta „skrzydłowego”, ale właśnie w tym tkwi największa obecnie przewaga Lewisa nad Sebastianem – podczas gdy Niemiec marnuje kolejne okazje, Anglik je po wykorzystuje, krok po kroku zmierzając w stronę piątego tytułu.

Na Hockenheim, z pomocą kapryśnej aury i wsparciem Valtteriego Bottasa, aktualny mistrz świata spisał się znakomicie (jedynym zgrzytem było komunikacyjne nieporozumienie, skutkujące crossem przed wjazdem do alei serwisowej) i wyczarował zwycięstwo po starcie z czternastej pozycji, wykorzystując koszmarną wpadkę Vettela. Ze świeższymi i lepiej trzymającymi temperaturę oponami Hamilton przypuszczalnie i tak dopadłby Niemca, lecz prezent niewątpliwie ułatwił mu popołudnie. Aspekty mistyczne sukcesu na Hockenheim zostawmy z boku. Wygrywając z kolei deszczowe kwalifikacje na Hungaroringu (owszem, Mercedes wykazywał w takich warunkach przewagę), wykonał pierwszy i najważniejszy krok w stronę niedzielnego triumfu, co nie zmienia faktu, że w wyścigu znowu mógł liczyć na – jak to ujął Toto Wolff – swojego „skrzydłowego”.

„Skrzydłowy”
Szybkie spojrzenie na tabelę wyników sugeruje, że z dwóch Finów równiej w ostatnim czasie jeździ ten starszy. W ostatnich pięciu wyścigach Kimi Räikkönen nie schodził bowiem z podium, tyle tylko, że Bottas w tym czasie bez szemrania pracował na „interes zespołu”, czyli Lewisa.

W Niemczech #77 mógł wygrać. Dysponując świeższymi oponami, miał Anglika na widelcu, tymczasem posłusznie zdjął mogę z gazu, asystując liderowi srebrnej eskadry do mety. Rezygnacja z własnych ambicji to jedno, ale ubezpieczając Lewisa, Fin zrobił coś więcej. Gdyby bowiem Bottas przejął prowadzenie, a sędziowie jednak wymierzyli Hamiltonowi karę czasową za incydent sprzed alei serwisowej (co, jak sądzę, przyszłoby im w takiej sytuacji łatwiej), Anglik mógłby spaść nie tylko za Räikkönena ale i Maksa Verstappena.

Na Węgrzech role kierowców Mercedesa były rozpisane od momentu zakończonych sukcesem Srebrnych Strzał kwalifikacji (po raz kolejny okazało się, że z mokrym torem samochód Mercedesa radzi sobie lepiej). Lewis miał pomknąć po wygraną, a Valtteri wcielić się w rolę „skrzydłowego”, z czego wywiązał się zresztą znakomicie. W pierwszej części wyścigu pozwolił zbudować swojemu koledze przewagę. Potem najpierw został wykorzystany do zneutralizowania strategii Räikkönena, a następnie zażegnania ryzyka ze strony realizującego alternatywną strategię Vettela.

Koniec końców, Valtteriemu skończyły się opony i spadł na piątą pozycję, po drodze sporo jeszcze rozrabiając (za kolizję z Danielem Ricciardo sędziowie doliczyli mu 10 sekund, co jednak nie zmieniło jego pozycji), ale główny cel – jakim była wygrana Lewisa – został zrealizowany. Stąd właśnie „skrzydłowy” w wypowiedzi Toto Wolffa. Valtteri nie był zachwycony słowami szefa, Toto – niczym maturzysta – próbował zresztą później tłumaczyć „co autor miał na myśli”, ale wątpię, by ktokolwiek to łyknął.

Pewność siebie
Sukces na Silverstone i zgarnięcie pucharu Lewisa Hamiltona zaostrzyło w Ferrari apetyty na kolejne sukcesy. Vettel zjawił się w Niemczech i na Węgrzech w roli faworyta, tymczasem w obu wyścigach skończyło się na potężnym rozczarowaniu. Obrazki uderzającego w bezsilnej złości w kierownicę Vettela stały się symbolem weekendu na Hockenheim, a jak tak dalej pójdzie, mogą zmienić się w jedną z najbardziej wymownych scen sezonu.

Po wpadce na własnym podwórku czterokrotny mistrz świata mówił, że popełnił „mały błąd, który miał poważne konsekwencje”, zapewniając, że „nie będzie miał problemów z zaśnięciem”. Z jego słów biła pewność siebie, wynikająca z przeświadczenia, że Ferrari zyskało nad Mercedesem sprzętową przewagę, przede wszystkim w kwestii mocy jednostki napędowej, która stała się punktem odniesienia dla innych.

Na Węgrzech jego pewność siebie doznała jednak kolejnego uszczerbku. Deszcz w Dolinie Trzech Źródeł pojawił się w najgorszym z punktu widzenia Niemca momencie – podczas Q3. Na mokrym torze czerwonym samochodom zabrakło przyczepności, Vettel uległ jednak nie tylko srebrnym, lecz również Räikkönenowi. Nie chcę mówić, że zapowiedź walki o zwycięstwo z P4 z góry skazana była na porażkę, lecz w przypadku kierowcy, który nigdy wcześniej nie wygrał wyścigu po starcie z pozycji niższej niż trzecia stanowiło jednak wyraz dużej odwagi.

Za dużo przygód
Nadzieją miała być alternatywna strategia – miękkie opony na początek i finisz na ultramiękkiej mieszance. Po starcie Vettel znalazł się przed Räikkönenem, przed sobą miał jednak „londyński autobus”, z tą różnicą, że nie czerwony, lecz srebrny.

Czy z jego punktu widzenia była jakakolwiek szansa na to, żeby wygrać ten wyścig? Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, mam poważne wątpliwości. Nie zmienia to jednak faktu, że Ferrari pozbawiło swojego lidera szansy na rzucenie Hamiltonowi rękawicy. Włosi mieli bowiem ten komfort, że mogli zapewnić sobie większy margines błędu, nieco wcześniej ściągając swojego lidera po ultramiękkie opony. Dwa najszybsze okrążenia w wykonaniu Bottasa w połączeniu z tłokiem na torze i kiepskim pit stopem zamknęły jednak temat pogoni za Hamiltonem.

W tej sytuacji Sebastianowi pozostało czekanie na to, aż opony Valtteriego zaczną się poddawać i będzie można wyprowadzić zabójczy cios, co zresztą stało się faktem. Seb miał przy tym sporo szczęścia, gdyż zatrzaśnięcie Bottasowi drzwi przed nosem mogło zakończyć się różnie.

18 punktów w dwóch wyścigach, z których Vettel miał nadzieję wyciągnąć pełną pulę, stanowi potężny cios dla ambicji czterokrotnego mistrza świata. Dziewięć rund przed końcem zmagań Sebastian traci do Lewisa 24 oczka – czyli niemal dokładnie tyle, ile otrzymuje zwycięzca. Nie to pozostaje jednak jego najważniejszym zmartwieniem. Nawet nie wyścig zbrojeń, w którym Ferrari – przynajmniej na razie – posiada przewagę. Największym problemem Niemca jest ostatnio on sam.

Co pokazuje rzut oka na jego ostatnie występy? Zbyt dużo przygód, za mało punktów. Vettel musi zapanować nad emocjami i zacząć działać metodycznie, robiąc użytek ze sprzętu, którym dysponuje i okazji, jakie się przed nim wyłaniają. Trochę na wzór Nico Rosberga sprzed dwóch lat. W przeciwnym razie nie wróżę mu sukcesu.

Skrupuły
Coś do zrobienia ma także ekipa Ferrari. W starciu z Mercedesem nie ma miejsca na najmniejsze sentymenty. Jean Todt i Ross Brawn pewnie nie mieliby najmniejszych problemów z decyzyjnością. Tymczasem jesteśmy świadkami kreowanie jakiegoś fałszywego obrazu, że o tytuł walczą o obaj kierowcy Scuderii. Rozumiem, że pokutują tutaj wizerunkowe rysy z czasów Michaela Schumachera i Fernando Alonso, jeśli jednak Włosi mają jakiekolwiek skrupuły, powinni wziąć przykład z ostatnich poczynań swoich rywali. Brak odpowiedniego zarządzania ekipą i żelaznego egzekwowania przez Maurizio Arrivabene priorytetów może bowiem lec u przyczyn porażki Vettela w starciu ze wspieranym przez Mercedesa ze wszystkich sił Hamiltonem.

Idealna na pozór współpraca z Räikkönenem w ważnych momentach zacina się. Zostawmy już może Austrię, bo problem lepiej ilustrują Niemcy. Dialog pomiędzy „Icemanem” a Jockiem Clearem był zabawny, lecz w istocie zredukował szanse Vettela na wygraną. Przytrzymywanie przez kilkanaście okrążeń Sebastiana nie zwiększyło bowiem jego komfortu w walce o wygraną, co pośrednio mogło przyczynić się do tego, co wydarzyło się w Sachskurve. Niemiec niewątpliwie popełnił błąd. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Maurizio Arrivabene i spółka powinni się jednak zastanowić, czy zarządzanie kierowcami podczas wyścigu wyglądało tak, jak powinno. Innymi słowy, czy zmaksymalizowali szanse swojego lidera na zwycięstwo. W Mercedesie tego rodzaju wątpliwości nie było.

Miliony w błoto
W Red Bullu priorytetem jest przyszłość. Stopień irytacji spowodowany kolejnymi usterkami jednostek napędowych Renault już dawno osiągnął w ekipie Christiana Hornera poziom krytyczny. Kłopoty Ricciardo na Hockenheim, awaria MGU-K w bliźniaczym samochodzie z #33 na Hungaroringu przelała jednak czarę goryczy – choć w Renault na nikim nie robi to już wrażenia. Verstappen nie przebierał w słowach, żegnając się z wyścigiem na Węgrzech, z którym przed weekendem zespół Red Bulla wiązał przecież gigantyczne nadzieje.

W puch rozbiły je jednak mokre kwalifikacje (Max stwierdził, że przyczepność RB14 w deszczu jest żadna), a frustrację dopełniły kłopoty sprzętowe jadącego na piątej pozycji Holendra. – Płacimy grube miliony za inżynieryjne dzieła sztuki, a otrzymujemy towar nie spełniający standardów pierwszej klasy – grzmiał wściekły Christian Horner. Dyplomatyczne milczenie Ricciardo znalazło rozwiązanie kilka dni później, gdy potwierdzono transfer Australijczyka z Red Bulla do Renault.

Dan robi swoje
Wściekłość Verstappena pogłębił fakt, że na czwartej pozycji finiszował Ricciardo, który po kwalifikacyjnej wpadce startował z P12. Co więcej, w pierwszym zakręcie cudem przetrwał starcie z Marcusem Ericssonem, tracąc jeszcze cztery lokaty. Po tej przygodzie Dan piął się jednak w wynikach i przed metą wykorzystał kłopoty jadącego bez opon i z uszkodzonym przednim skrzydłem (po kontakcie z Vettelem) Bottasa, pozbawiając Fina czwartej pozycji.

Dzięki temu znowu odjechał w generalce od depczącego mu po piętach Maksa. Po półmetku zmagań Dan ma 13 punktów przewagi, coś mi jednak mówi, że w drugiej połowie sezonu może mieć problemy z utrzymaniem się w klasyfikacji generalnej przed swoim młodszym kolegą.

Niedosyt
W przeszłym sezonie Ricciardo będzie kolegą Nico Hülkenberga, który od Wielkiej Brytanii figuruje na siódmym miejscu w generalce. Wywindowały go na nią szósta lokata na Silverstone i piąta na Hockenheim – najlepsza od początku startów Niemca w ekipie z Enstone. Na Węgrzech „Hulk” musiał, niestety, obejść się smakiem. Przyczyn było sporo – przede wszystkim nieudane kwalifikacje, ale w wyścigu również kiepskie tempo, a w końcu zmiana strategii na dwa postoje.

Dwa punkty dla Renault ugrał na Hungaroringu Carlos Sainz, choć po sensacyjnym występie w mokrej czasówce i wywalczeniu piątej pozycji miał w związku z tym spory niedosyt. Tym bardziej, że były to pierwsze punkty od Francji. Tak czy siak, Hiszpan głową jest już gdzie indziej – pytanie: bardziej w Red Bullu czy jednak w McLarenie?

Wysoka stawka
Solidne zdobycze punktowe w dwóch ostatnich wyścigach zanotował zespół Haasa, zbliżając się na 16 punktów do zajmującego czwartą pozycję w klasyfikacji konstruktorów zespołu Renault. Złożyły się na to szósta i dziesiąta pozycja Romaina Grosjeana oraz siódme miejsce Kevina Magnussena. Francuz nie był zachwycony swoim wynikiem w Dolinie Trzech Źródeł, a główną przyczyną jego frustracji okazał się Sainz, za którym Romain spędził większość popołudnia.

Znacznie lepszy nastrój miał po wyścigu na Hungaroringu „K-Mag”. Kolejny udany występ w połączeniu ze słabszą postawą Hülkenberga sprawiły, że Duńczyk zredukował (do 7 oczek) swoje straty do Niemca. Po wakacjach możemy się spodziewać dalszego ciągu rywalizacji, której stawką jest nie tylko siódme miejsce w w klasyfikacji kierowców. Od postawy obu panów zależeć będą bowiem również losy walki o czwartą pozycję w mistrzostwach świata konstruktorów.

Nie tylko klasa „B”
Jedną z gwiazd wyścigu na Węgrzech okazał się Pierre Gasly. W kwalifikacjach Francuz spisał się sensacyjnie i zostawił w pobitym polu samego Verstappena. Bez względu na okoliczności, wynik poszedł w świat. W niedzielę kierowca Scuderii Toro Rosso wywalczył swój najlepszy rezultat od Bahrajnu, a zajęcie szóstej pozycji określił „zwycięstwem w klasie B”.

Fernando Alonso od dawna ma miłe wspomnienia związane z Węgrami. W końcu to właśnie na Hungaroringu (w 2003 roku) sięgnął po swoje pierwsze zwycięstwo w F1. Tym razem dwukrotny mistrz świata musiał się pocieszyć ósmą lokatą, ale przy obecnym układzie sił na więcej liczyć zwyczajnie nie mógł. Przynajmniej tradycji stało się zadość i podobnie jak w 2012 roku Hiszpan uczcił swoje urodziny punktami.

Coraz bardziej gorący robi się fotel drugiego kierowcy McLarena. Na Węgrzech Stoffel Vandoorne był co prawda bliski zdobycia punktów, lecz jego nadzieje zrujnowała awaria skrzyni biegów. Zaledwie 8 oczek na koncie i fatalny bilans kwalifikacyjny sprawiają, że posada Belga wisi na włosku. I nic nie pomoże tutaj choćby i najlepsza rekomendacja Fernando Alonso.

10 KOMENTARZE

  1. Vandoorne’a chyba mogliby zostawić, bo zdaje się szykuje odejście Fernando Alonso. Red Bul jest w sytuacji gorszej, bo nie mają kogo wziąć. Może powinni wziąć Ocona, bo Alonso został wykluczony póki co i sam się zdystansował. Niestety, ale Kubica jest akurat zaangażowany w promocję napoju i jakoś się nie wiele mówi o takim mariażu, więc szanse chyba są mizerne. To jest dziwne, bo o miejsce z czołówki powinna się ustawić kolejka chętnych.

  2. To wygląda teraz tak, że Sainz pójdzie do Mclarena. Ale interesujące jest, jeśli Stroll zmieni, któregoś z kierowców Force India i to już lada chwila. Wtedy Kubica ma szansę na starty już w tym sezonie, zastępując Stroll-a. Byłoby to rozwiązanie dylematu związanego z RK, na ile on faktycznie istnieje.

  3. Mam nadzieje ze cisza ze strony obozu Kubicy i akcje dla Lotosu to po prostu zbieranie budzetu zeby miec czym walczyc o fotel.

    A propos arsenalu do walki o tytul, apetyt na Sainza pokazuje jak wiele jedna zalezy od blagi i robienia sztucznego ‚hypu’. Kubica chce ‚malo mowic a duzo robic’, ale co robi nie wiadomo a za to wiadomo ze przegrywa potencjaly fotel w McLarenie z gosciem, ktory tylko mowi. Ktory dostaje rok w rok becki od partnera w zespole, nic nie osiaga a wiecznie tylko (do spolki z rodzina i entourage) lansuje sie jaki to on jest najlepszy na swiecie i jak to tylko wina wszystkich oprocz niego ze nie ma to odzwierciedlenia w wynikach. Niby wszyscy to widza, a jednak McLaren to lyka.

    Co by zaszkodzilo Kubicy (a zwlaszcza jego ‚ekipie’) by dolozyc do pieca. By na przyklad naglosnic ze jest przekonany ze w pol roku jazdy wrozilby do poziomu z 2010 (albo go przekroczyl)? Czytajac miedzy wierszami informacje dostepne po polsku mozna tak wnioskowac, wiec czemu tego nie naglosnic?

    Na przyklad obecnie w anglojezycznym swiecie F1 Kubica nie istnieje! Wcale go nie ma! Rok temu temat Renault a pozniej Williamsa istnial i byl glosny. Teraz nie ma nic (a wszyscy inni sie lansuja jak moga).

  4. Są wieści, że do Force India RK nie trafi, bo tam zostaje Perez. Pozostaje miejsce w Williamsie po Strollu ale nie wiem czy nie wezmą kogoś innego. Dziwię się, że Ocon nie jest typowany do Red Bula, bo jako pretendent do czołòwki mògłby się zbliżyć do niej z Red Bulem. Z kolei do Williamsa przejdzie tylko w ostateczności. Ale wtedy to wykolegowałby Kubicę, chyba że Robert mògłby trafić gdzie indziej. Robert powinien aplikować do Red Bula. Pozostaje Haas lub Toro Rosso i Szubert.

  5. Poproszę o komunikat dotyczący Force India. Np. taki, że team zmienia szyld i nazywać się będzie Canada GP. Pojadą Perez z Oconiem do GP Włoch, a potem Perez i Stroll. A Ocon na ławkę do Williamsa za Kubicę:)

  6. Vergne najprawdopodobniej zastąpi Ricciardo w Red Bulu. Tak więc pozostałaby jedna kwestia – kto wejdzie na wolne miejsce w Williamsie. Niestety, ale obawiam się, że będzie to Ocon.

  7. A jednak zdecydowali się na drugiego młokosa. Jedna z najsłabszych informacji, jaka dotarła w ostatnich dniach. Nie powinni tak łatwo i szybko tego robić, ale cóż.

  8. „Samochód mercedesa w deszczu spisywał się lepiej”..hmmm. umniejszanie kierowcy ..Lewis w deszczu jeździ świetnie, a nie jego samochód.

Skomentuj Marek A Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here