Seb i Kimi robią porządek z Mercedesami na starcie, ale dla Scuderii były to miłe złego początki...

Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce…

Z naszą galaktyką jest trochę tak jak z nowymi „Gwiezdnymi Wojnami”. Niby pojawiły się nowe twarze i zabawki prosto spod igły, ale pierwszoplanowe role nadal odgrywają stare gwiazdy (w naszym przypadku również trójramienne), a scenariusz przypomina to, co wszyscy świetnie znamy. Srebrne imperium ciągle ma się znakomicie, na czele rebelii wciąż stoją czerwoni z (młodym?) rycerzem Jedi, czyli Sebastianem Vettelem. Przynajmniej tak to wyglądało w pierwszym epizodzie, rozgrywanym w odległej Australii.

Czas dorosnąć
Zacznijmy od kilku refleksji natury ogólnej. Bardzo się cieszę, że zimowy letarg już za nami i rozpoczął się nowy sezon Formuły 1. Sądząc po tym, co mieliśmy okazję oglądać w Melbourne, Ferrari skróciło dystans do Mercedesa. Co więcej, za liderami stawka również zgęstniała, więc emocji raczej nie zabraknie.

Zwiastują to także zmiany w przepisach. Przyznam, że niektóre korekty regulaminu okazały się strzałem w dziesiątkę. Chyba wszystkim przypadła do gustu większa elastyczność dotycząca doboru opon na wyścig. Jest szansa, że dzięki temu w strategii będzie mniej sztampy, za to więcej fantazji, a może i czystej improwizacji. Nie ukrywam, że wyjątkowo spodobały mi się restrykcje radiowe – zazwyczaj jestem ich przeciwnikiem, ale w przypadku ograniczeń dotyczących komunikacji z inżynierem jestem za. W końcu w F1 gra toczy się o laury dla kierowców (i konstruktorów), a nie suflerów. Albo mamy głównych aktorów, albo marionetki sterowane przez jakąś niewidzialną siłę (moc). Albo prawdziwych mężczyzn, albo chłopców, którzy nie potrafią właściwie ocenić sytuacji i podjąć odpowiedniej decyzji. Najwyższy czas dorosnąć!

Co nagle…
OK, w beczce miodu znalazła się łyżka dziegciu. No ale co nagle, to po diable… W sobotę po raz kolejny potwierdziło się, że w tym starym powiedzeniu jest wiele prawdy. Wprowadzony w ostatniej chwili, trochę na łapu-capu, i pomimo krytyki płynącej ze strony głównych zainteresowanych, rewolucyjny format sesji kwalifikacyjnej zakończył się ciężkim nokautem… emocji. Zgoda, dwa pierwsze segmenty czasówki zyskały na atrakcyjności, tyle tylko, że stało się to kosztem części trzeciej.

Co zobaczyliśmy w finale? Otóż najlepsza ósemka wykonała po jednym szybkim kółku, po czym wszyscy – poza kierowcami Mercedesa – zaczęli opuszczać kokpity swoich samochodów, znokautowani brakiem opon. Przyznam, że wrażenie było piorunujące. W decydującym momencie czasówki nad torem zapadła cisza, przerwana jedynie wyjazdem niezawodnych Srebrnych Strzał, które z dziecinną łatwością ustrzeliły pierwszą linię startową. Na szczęście opamiętanie przyszło błyskawicznie i dobra zmiana została cofnięta. Od Bahrajnu znowu będziemy się nudzić jak mopsy, oglądając kwalifikacje w starej, dobrze znanej formule.

Pękła pięćdziesiątka
A właśnie, przytłoczony emocjami chyba tylko cudem nie przegapiłem, że Lewis Hamilton zdobył swoje 50. pole position w karierze. W sumie nic szczególnego, za to łatwość z jaką Anglik ograł Nico Rosberga była trochę zaskakująca. W powietrzu unosił się zapach nokautu, lecz tym razem Niemiec nie zbierał się z desek miesiącami, lecz zerwał się na równe nogi już nazajutrz. Czy przyczyniły się do tego zmiany w przepisach? Coś chyba jest na rzeczy, bo w kilku momentach wyścigu aktualny mistrz świata wyglądał na odrobinę zagubionego.

Film instruktażowy
Zacznijmy jednak od początku. Trzeba przyznać, że na starcie panowie z Mercedesa robili wszystko, żeby maksymalnie uatrakcyjnić spektakl. Najwyraźniej redukcja łopatek sprzęgła z dwóch do jednej nastręczyła im nie lada problemów. W rezultacie Sebastian Vettel wystrzelił przed nich jeszcze na prostej. Co gorsza, w pierwszym zakręcie główni faworyci lekko się stuknęli i chwilę później koło nich przemknął również Kimi Räikkönen. Na tym nieszczęścia mistrza świata się nie skończyły, bo Hamilton spadł jeszcze za Maksa Verstappena i Felipe Massę, kończąc pierwszą rundę na szóstej pozycji. W Brackley powinni zrobić z tego instruktażowy film, jak przegrać start. Dobrze, że tylko start.

Przygotowanie dalszej części filmu mogą za to śmiało powierzyć swoim kolegom z Ferrari. Gdy po starcie na czele znaleźli się Vettel i Räikkönen, a kierowcy Mercedesa wpadli w tarapaty, wydawało się, że Włosi są na najlepszej drodze do pierwszego od dziewięciu lat i sukcesu Kimiego zwycięstwa w Parku Alberta.

Wykiwani
Nie tym razem. W kontekście tego, co widywaliśmy w ostatnich latach, może to zabrzmi szokująco, ale stratedzy Mercedesa pod wodzą Jamesa Vowlesa zaskoczyli swoich kolegów z Ferrari. W trakcie przymusowej przerwy w obozie Srebrnych Strzał zapadła decyzja, że Hamilton i Rosberg (w przypadku tego drugiego wykorzystano przerwę do zmiany ogumienia z miękkiego na pośrednie) pojadą na pośredniej mieszance już do mety. Ryzykowne, ale mistrzowie świata byli pewni swego. Włosi pozostali tymczasem przy swoim – supermiękkiej mieszance i ucieczce Vettela. Teoretycznie plany Ferrari nie były złe (zwłaszcza, gdyby Räikkönen zdołał jakoś wyprzedzić Rosberga), szybko jednak okazało się, że są zwyczajnie na wyrost.

Nie dość, że dnia nie miała włoska ekipa (także w alei serwisowej, gdzie Sebastian stracił dodatkowe dwie sekundy ze względu na kłopoty z wymianą jednego z kół), to ich lider również się nie popisał. W końcówce wyścigu Niemiec gonił Lewisa. Miał szybsze i świeższe opony. Czy to wystarczyłoby, żeby pozbawić Hamiltona drugiej pozycji? Może tak, może nie. Sprawę uciął wypad Vettela na trawnik w przedostatnim zakręcie toru.

Z perspektywy Scuderii naprawdę szkoda straconej okazji. Zwłaszcza, że Rosberga też nie omijały kłopoty. Najpierw z przegrzewającym się hamulcem prawego przedniego koła (kawałek gumy wpadł we wlot układu chłodzenia), a następnie z lewą tylną oponą, która skończyła się pięć okrążeń przed metą. – Lewy tył stracił sporo przyczepności, na szczęście była to tylko jedna z czterech opon, więc Nico jakoś dotarł do końca – przytomnie zauważył Toto Wolff, ciesząc się podwójnym zwycięstwem swoich podopiecznych.

Jak zwycięstwo
Równie dobry nastrój po wyścigu w Parku Alberta panował jeszcze tylko w ekipie Gene’a Haasa. Punktów w debiucie chyba nikt się nie spodziewał, a tu taka sensacja. Ostatnio coś podobnego udało się 14 lat temu Toyocie, która przez rok przygotowywała się do debiutu, wydając górę pieniędzy na testy.

Pewnie, że za szóstą lokatą Romaina Grosjeana stoi cały splot sprzyjających okoliczności, ale tym większe brawa, że debiutanci potrafili je wykorzystać, popisując się taktyczną zagrywką na miarę prawdziwych rutyniarzy. Nic dziwnego, że na mecie Francuz krzyczał z radości, iż „szósta pozycja smakuje jak zwycięstwo”.

W Bahrajnie Amerykanom nie będzie już tak łatwo. Przede wszystkim dlatego, że świetny wynik zobowiązuje. Poza tym konkurencja już wie, że Haas ma wyższe aspiracje niż odgrywanie roli czerwonej latarni. Nie można również zapominać, że wyścig w Melbourne (pomijając specyfikę pętli) miał jednak dosyć niecodzienny przebieg i kilku rywali z pewnością wyciągnie wnioski z własnych błędów.

W kratkę
W Red Bullu nie wszystko poszło zgodnie z planem, ale za sprawą Daniela Ricciardo ekipa Christiana Hornera i tak miała powody do zadowolenia. Myślę, że przed wyścigiem byli mistrzowie świata czwartą pozycję wzięliby w ciemno – zwłaszcza, że Daniił Kwiat nie zdołał nawet wystartować.

A Ricciardo? Zaliczył słaby start, ale szybko uporał się z Hülkenbergiem i przed swoją pierwszą wizytą w alei serwisowej był szósty. Gdy wywieszono czerwoną flagę, przed nim znajdowali się tylko Vettel, Rosberg i Räikkönen. Szkopuł tkwił jednak w tym, że Red Bull nie miał chyba pomysłu na resztę niedzieli. Daniel skorzystał wprawdzie z kłopotów Kimiego, ale w starciu z Lewisem stał na straconej pozycji i ostatecznie finiszował na czwartej pozycji, osiągając swój najlepszy wynik na własnym podwórku.

Niedojrzałość
Po stronie rozczarowanych znalazła się Scuderia Toro Rosso. Włoska stajnia i jej kibice wiele sobie obiecywali po rundzie w Melbourne i kwalifikacje w pełni potwierdziły, że nawet z roczną hybrydą Ferrari juniorska ekipa Red Bulla zyskała na konkurencyjności. Piąta lokata Maksa Verstappena i siódma Carlosa Sainza świadczyły o tym najlepiej. Po tak znakomitych rezultatach apetyty w ekipie z Faenzy wyostrzyły się jeszcze bardziej.

Niestety, w wyścigu chłopakom Franza Tosta nie poszło już tak dobrze. Po części za sprawą słabej strategii, ale kierowcy również zawiedli – szczególnie Verstappen, który po starcie jechał na czwartej pozycji. Zjazd do alei serwisowej zanim zespół przygotował się na jego przyjęcie nie był najlepszym pomysłem. Dalej było jeszcze gorzej, ponieważ Holender zaczął wylewać swoje frustracje przez radio. Jeśli faktycznie był szybszy od Sainza, mógł go po prostu wyprzedzić. Prawda, poirytowany nieporadnością Carlosa i „brakiem współpracy” z jego strony podjął taką próbę, lecz atak w przedostatnim zakręcie był kolejnym kiepskim pomysłem i zakończył się piruetem. W takiej sytuacji dziesiąta lokata, oczko za Sainzem, i tak stanowi najmniejszy możliwy wymiar kary.

Obawiam się, że kubeł zimnej wody nie rozwiąże sprawy. Chyba właśnie widzimy efekty oszałamiającego sukcesu Maksa z 2015 roku, kiedy wszystko przychodziło mu tak łatwo, że w jego głowie zrodziło się przekonanie, iż cały świat leży już u jego stóp. O co chodzi? Jakby to powiedział pewien zielonkawy starzec: – Niedojrzały on jest. Cierpliwości mu brakuje… Szczęśliwie, Verstappen ma mnóstwo czasu na naukę.

Mrzonki
Jeżeli Scuderia Toro Rosso rozczarowała, to co powiedzieć o ekipie Williamsa, ostrzącej sobie zęby na Ferrari? Niby obaj kierowcy zdobyli punkty, ale czy piąte miejsce Felipe Massy z półminutową stratą do Ricciardo i Red Bulla można uznać za sukces? Albo ósmą lokatę Valtteriego Bottasa? Wiem, że po starcie z 16. pozycji (w Williamsie konieczna okazała się wymiana skrzyni biegów), ale Fin startował przed Grosjeanem, a finiszował za nim. To i tak dobrze, że Toro Rosso położyło wyścig taktycznie, bo mogło być jeszcze gorzej.

To prawda, że nowe przednie skrzydło i krótszy nos są jeszcze w drodze, jednak jak na zespół, który poprzednie dwa sezony kończył na trzeciej pozycji, wynik osiągnięty w Australii stanowi rozczarowanie. Miejmy nadzieję, że była to jednorazowa wpadka. W przeciwnym razie stajnia z Grove nie tylko nie powalczy z Ferrari, ale polegnie również w starciu z Red Bullem i Toro Rosso.

Poniżej oczekiwań
Poniżej własnych oczekiwań wypadł też zespół Force India. Myślę, że przed weekendem ani Sergio Pérezowi, ani Nico Hülkenbergowi nie przemknęło przez myśl, że pokona ich Grosjean. Tymczasem w niedzielę niewyobrażalne stało się rzeczywistością.

Po czasówce Sergio i Nico zamknęli dziesiątkę, ale w wyścigu – dzięki strategii jednego pit stopu – zamierzali zyskać po kilka pozycji. Ich plany spaliły jednak na panewce, ponieważ obaj zjawili się w alei serwisowej przed kraksą Alonso, tracąc przewagę wynikającą z wybranej taktyki. W przypadku Péreza przeciwności było zresztą więcej i Meksykanin uplasował się na 13. miejscu. Punkty zdobył Hülkenberg, który po przerwie zmienił taktykę na dwa pit stopy. Sęk w tym, że utknął za Grosjeanem i zakończył popisy na siódmej pozycji.

Nie tylko cud
Na koniec kilka słów o McLarenie. Bez wątpienia jest lepiej. Czasy nie kłamią. Co prawda na razie Fernando Alonso i Jenson Button mogą jedynie pomarzyć o ściganiu się w lidze Mercedesa, ale postępy są niezaprzeczalne. MP4-31 zaczął się prowadzić, a hybryda Hondy w końcu osiągnęła jakąś moc. Spod gęstej warstwy chmur chyba wyjrzały pierwsze promienie słońca.

W niedzielę punktów dla stajni z Woking nie było, nikt się tym jednak szczególnie nie przejął. Najważniejsze, że szczęście dopisało Alonso. Hiszpan wyszedł bez szwanku z mrożącej krew w żyłach kraksy, do której doszło w trakcie próby wyprzedzania Estebana Gutiérreza przed trzecim zakrętem. Dwukrotny mistrz świata źle ocenił odległość i uderzył prawym przednim kołem McLarena w lewe tylne Haasa, który ułamek sekundy wcześniej wszedł w tryb oszczędzania energii z hybrydy. Dalej wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Samochód asa z Oviedo odbił się od ściany z lewej, gubiąc kolejne elementy, po czym wpadał w żwirowe pobocze, wzlatując w górę i obracając się, poszybował w kierunku barier. Na szczęście nie uderzył w nie kokpitem. Moc była z Fernando.

13 KOMENTARZE

  1. Mercedes ma zawsze problem na starcie gdy jest powtarzana procedura startowa.( dochodzi do przegrzewania systemu startowego lub sprzęgła) . Kiedy Merc ostatnio tak słabo wystartował? Na Węgrzech 2015 i tam też była podwójna procedura startowa.Gdy Mercedes wystartuje normalnie czyli nie wyprzedzi ich pół stawki to nie będzie na nich bata od A do Z w wyścigu.Amen.

  2. No dokładnie. Piszą tak o tym Ferrari, że powalczy. Nie powalczy, Merc jakby nie miał zepsutego startu odjechałby od razu od czerwonych bolidów. Vettel pod koniec doganiał Hamiltona robiąc czasy tylko trochę lepsze mimo, że miał świeższe opony i o jeden stopień bardziej miękkie. Co do napisanego przez autora zdania: „Jeśli faktycznie był szybszy od Sainza, mógł go po prostu wyprzedzić.”. Nudne to już jest, wielokrotnie widziałem takie stwierdzenia. Proszę zmienić płytę. Każdy fan motorsportu, który ma jakieś pojęcie o ściganiu wie, że jak jesteś te 0,2 czy 0,3 szybszy od zawodnika w tym samym bolidzie to i tak trudno wyprzedzić. Australia nie jest jakimś super sprzyjającym torem do wyprzedzania, taka charakterystyka toru.

  3. ekwador15, moim zdaniem stwierdzenie „jesli był szybszy…” jest sarkastyczne. Stękania maxa cieżko było słuchać, a zespół widocznie nie widział w telemetrii tej jego szybkości, bo nie zdecydował się na to. Proste tylko trzeba pomysleć, a nie mądrzyć się, ze każdy fan motorsportu. Zakładasz, ze autor tego nie wie?

  4. ekwador15,
    odnośnie młodego z torro rosso, to pierwszy wyścig sezonu, wydawanie poleceń zespołowych na tym etapie to gruba przesada, nie mówiąc już o o naciskaniu na zespół by takie wydał. Może od razu nie ustalą, że wolniejszy ma obowiązek przepuścić szybszego bez względu na jakim etapie mistrzostw i wyścigu się znajdują. Będzie wyprzedzeń i emocji co nie miara…
    Panie Robercie jak zawsze świetny tekst, czyta się łatwo i przyjemnie, relaks.
    pozdrwaiam

  5. Jestem pod wrażeniem Romka i auta Haasa, które po kwalifikacjach zdawało się być rywalem zaledwie dla Manora. A tu się okazuje, że Romek zdołał utrzymać za sobą i FI i Williamsa. Nie wydaje mi się, żeby dał radę dokonać tego jadąc MRT-05 czy nawet C-35.

  6. Nie wiem co wie autor tekstu, a czego nie. Jak zwykle czepianie się kierowców. Dzięki takim zawodnikom w F1 co się dzieje a mimo to są krytykowani. Carlos też płakał i też można się czepiać, że wymusił na zespole wcześniejszą zmianę. Może to też była gra, powiedzieć „chłopaki, nie mam już opon i od razu zjechać” bo wiedział ze tylko tak ma szansę z Maxem w tym wyścigu. Ciągłe narzekania wcześniej na Lewisa, teraz na Maxa. Lepiej, żeby w F1 byli sami kierowcy typu Bottas, napewno wtedy F1 byłaby ekscytująca. Max zapewnił dobry spektakl i niech tak trzyma, nie chcecie słuchać jak Max krzyczy do zespołu przez radio? Napiszcie list do FIA aby całkowicie wyłączyli radio….

  7. Uuuuu komuś się tu max uruchomił 😉 Ekwador straszny z Ciebie sztywniak. Mam kolosalne kłopoty z łapaniem konwencji. Moze nie czytaj bo to cię moze kiedyś zabić 😉

  8. ekwador15,
    ale co za sprawą Maxa tu się działo? Lament przez radio, że nie chcą go przepuścić? Zachowanie każdego kierowcy na torze jest oceniane. Jak, to już zależy od ich wyczynów podczas wyścigu. Bez względu na to, który kierowca by się tak zachował, zostałby poddany takiej samej ocenie. Żadnej niesprawiedliwości tu nie widzę. Mamy prawo do tego, aby oceniać to co robią na torze. Jeżeli uważasz, że powinni go przepuścić, to twoja sprawa. Ja i wielu innych się z tym nie zgadzam. Tak więc nie lamentuj jak Max, że krytykujemy Maxa;).
    Więcej luzu. Pozdrawiam.

  9. Skoro cyrkowy system ożywł dwie pierwsze części kwalifikacji, to może go w tych dwóch pierwszych częściach zostawić? Jedyne co by można zmienić, to jednak pozwolić kończyć już zaczęte okrążenia – wywalanie ludzi w środku hot lapa zdecydowanie jest sprzeczne z prawami natury.

    A Fernando niezaprzeczalnie miał ogromne szczęście (jak zresztą swego czasu Robert) – wystarczy sobie przypomnieć nazwisko Greg Moore. Nie wiem jakim sposobem, ale ten McLaren zamiast pójść w ścianę, poleciał do góry i uspokoił się na siatkach. Więcej farta mieli chyba tylko kolesie stojący za barierkami, na których jeszcze bardziej magicznym sposobem wyhamowało Audi McNisha w 2011 roku.

  10. Jak czytam niektórych to oczom nie wierze.
    Czy ty na prawdę wiesz o czym ty mówisz mając w zanadrzu wyniki i różnice torów?
    Powiedz mi gdzie Lewis miałby problemy z wyprzedzeniem w zeszłym roku Maxa? A nie mógł .. no to do lektury.

    Obejrzyj sobie jeszcze raz wyścig z 2015 na Węgrzech , pomyśl w ilu miejscach można wyprzedzać i zobacz na spokojnie co się działo i na upartego porównaj to do Australii gdzie niby łatwiej wyprzedzać .

    No na Bo*a [;p] gdyby Ham miał takie tempo na Węgrzech co w Australii to nic by nie zdziałał , na Węgrzech trudniej wyprzedzać i to zdecydowanie – zwłaszcza jak masz bolid nawet 0.2-0.3 szybszy, a jednak się dawało , w Australii jest „łatwiej” ,a jednak Lewis nie wyprzedził NIKOGO poza WILLIAMSEM na początku i to tyle ….

    Jedynie do dobre pokazał Mercede to STAŁA KONSEKWENTNA I RÓWNA JAZDA NA OPONACH – które praktycznie w ogóle (mało) gubią na czasach!! Wszyscy mieli z tym problem oni nie … to ich klucz do sukcesu .

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here