Sięgając po czwarte zwycięstwo w Chinach Lewis Hamilton potwierdził, że w Szanghaju jest absolutnym królem ringu. Po trzech wyścigach Anglik z dwoma zwycięstwami na koncie wyprzedza o 13 punktów Sebastiana Vettela.

Wszyscy, którzy liczyli na powtórkę sensacji sprzed dwóch tygodni, musieli obejść się smakiem, ponieważ Mercedes wyciągnął wnioski z bolesnej lekcji, którą odebrał w Malezji i tym razem nie dał sobie wyrwać podwójnego zwycięstwa. Czy były na to jakiekolwiek szanse? Znikome, gdyż pod Szanghajem zabrakło „sprzyjających okoliczności”, które złożyły się na zwycięstwo Sebastiana Vettela na torze Sepang.

Lewis Hamilton i Nico Rosberg musieli co prawda spoglądać w lusterka, jednak głównie po to, żeby kontrolować sytuację i w razie potrzeby (lub przejawów troski o kolegę z zespołu) mocniej wcisnąć gaz. Sprawę z pewnością ułatwiło im mniejsze niż pierwotnie zakładano zużycie miękkich opon. Dzięki temu aktualni mistrzowie świata mogli bowiem zmienić taktykę z opcji miękkie-pośrednie-pośrednie na miękkie-miękkie-pośrednie, niwelując tym samym strategiczną przewagę kierowców Ferrari.

Absolutny egoista
W Szanghaju karty rozdawał #44, który otrząsnął się po malezyjskim szoku i zastosował najlepszą możliwą terapię, sięgając po swoje 35. zwycięstwo w F1. Nie było brania jeńców. Hamilton wygrał w Chinach wszystko, co było do wygrania i po raz siódmy w karierze skompletował hat-trick (pole position, najszybsze okrążenie wyścigu i zwycięstwo), zrównując się pod tym względem ze swoim idolem, Ayrtonem Senną. Powiedzmy sobie szczerze, że trochę większymi emocjami pachniało wyłącznie w sobotę, bo Anglik wygrał czasówkę o zaledwie 0,042 sekundy, a w niedzielę rozwiał wszelkie wątpliwości co do tego, kto aktualnie rządzi w F1. I to bezceremonialnie.

Żadnych wątpliwości co do tego nie ma Rosberg, który doszedł do wniosku, że Lewis zwyczajnie gra mu na nosie. A to jedzie za szybko, a to zbyt wolno. Po starciu w Szanghaju Niemiec oskarżył swojego angielskiego kolegę o egoizm, wzbudzając ogólną wesołość. – Ciekawie jest słyszeć, Lewis, że myślałeś tylko o sobie. Przesadnie wolne tempo sprawiło, że Vettel zbliżył się do mnie, zyskując szansę na podcięcie mojej taktyki. Żeby zażegnać groźbę przeskoczenia mnie, musiałem pójść w ślady Sebastiana, a to sprawiło, że mój ostatni przejazd był zbyt długi i w końcówce wyścigu moje opony zaczęły tracić swoje właściwości – stwierdził jedyny altruista w akwarium pełnym piranii, znany zresztą z lekko już przykurzonej sztuki parkowania w ciasnych uliczkach Monako podczas rozstrzygających momentów sesji kwalifikacyjnej.

Co na to główny oskarżony? – Moim zadaniem nie jest zajmowanie się wyścigiem Nico. Nikogo celowo nie spowalniałem. Jeśli Nico uważał, że jechałem za wolno, to mógł próbować mnie wyprzedzać, ale nawet się do tego nie przymierzył – skontrował Lewis.

Chętni się znajdą
Spięcie swoich podopiecznych błyskawicznie skomentowali szefowie Mercedesa. Najpierw Toto Wolff rozgrzeszył Hamiltona, a następnie swoje pięć groszy dorzucił Niki Lauda, przekonując, że rozumie Lewisa, bo tylko „egocentryczni sukinsyni” sięgają po tytuły. No cóż, Nico, najwyższy czas przestać się mazać i wziąć do roboty. W stawce znajduje się co najmniej kilku chętnych do wejścia w twoje buty i postawienia się Hamiltonowi. Myślę, że poszukiwania z powodzeniem można byłoby zamknąć na pierwszej literze alfabetu i pewnym brodaczu, który chętnie zmieni zdanie na temat tego, w którym zespole zakończy swoją przygodę z F1. Oczyma wyobraźni widzę już ten rozmarzony wzrok Fernando, sunący po Srebrnej Strzale z numerem 14…

Trzeci, ale drugi
Dobra, czas na stajnię z Maranello. Po sukcesie w Malezji oczekiwania w stosunku do ekipy Ferrari poszybowały w górę. W Szanghaju Sebastian Vettel i Kimi Räikkönen nie mieli jednak szans na pokonanie mistrzów świata w równej walce. – Mercedes był dziś dla nas za szybki, zwłaszcza na twardszych oponach – przyznał Vettel, który po trzecim „pudle” w sezonie utrzymał drugą lokatę w generalce.

Słowo na „k”
Kimi Räikkönen powtórzył wynik z Malezji, zajmując czwartą pozycję. Po starcie z szóstego miejsca objechał Williamsy i ruszył w ślad za czołową trójką. Liczył na to, że na finiszu zdoła powalczyć z Vettelem o podium. Nic jednak z tego nie wyszło, ponieważ w końcówce wyścigu „Icemana” dopadło zjawisko opisywane przez słowo zaczynające się na „k”, w środku posiadające literę „r” i kończące się na „a”. Nie, nie chodzi o to słowo, tylko o karmę w postaci samochodu bezpieczeństwa. I pomyśleć, że wszystko przez jego niewybredne komentarze „żeby zabrać mu sprzed nosa maruderów”, wśród których znajdował się jeden z jego niedawnych zespołowych kolegów.

Utknęli
Zespół Williamsa zakotwiczył w górnej części stawki. W Chinach Felipe Massa i Valtteri Bottas (Finowi nie do końca leży charakterystyka modelu FW37) dorzucili do kolekcji kolejne 18 punktów, umacniając stajnię z Grove na trzeciej pozycji w klasyfikacji konstruktorów. Powody do zadowolenia są, choć biorąc pod uwagę poprzedni sezon, jakiś niedosyt zapewne również. Cóż bowiem z tego, że rywale spod znaku Red Bulla i McLarena spisują się poniżej oczekiwań, skoro Mercedes i Ferrari pozostają poza zasięgiem Williamsa? Nie tak to miało wyglądać!

Maks(ymalne rozczarowanie)
Max Verstappen, najmłodszy zdobywca punktów w F1, był w Szanghaju na najlepszej drodze do powiększenia swojego dorobku o następne 4 oczka. Niestety, jego nadzieje poszły z dymem, gdy w Toro Rosso doszło do wybuchu silnika Renault. – To rozczarowujące zakończenie wspaniałego wyścigu – oznajmił rozgoryczony Max. – Samochód spisywał się nieźle. Nawet jeśli brakuje nam prędkości maksymalnej, to hamulce i siła docisku są naprawdę dobre.

Nie tylko silnik
Jeśli jesteśmy już przy ekipach Dietricha Mateschitza, to nikt chyba nie wątpi, że i tak już napięte relacje z firmą Renault jeszcze bardziej się ochłodzą. Słabe, a co gorsza zawodne jednostki napędowe wystawiają fatalną wizytówkę nie tylko francuskiej marce, ale również ich partnerom, a jednym z nich są przecież czterokrotni mistrzowie świata. W Szanghaju silniki Renault zrujnowały wyścig Daniiła Kwiata i wspomnianego wyżej Verstappena. Daniel Ricciardo po zepsutym starcie i przepychankach z Kwiatem, zdołał co prawda ujrzeć flagę w szachownicę (Carlos Sainz również, choć po drodze resetował oprogramowanie skrzyni biegów) i zdobył nawet 2 punkty, ale być może tylko dlatego, że w jego RB11 prewencyjnie założoną nowy, trzeci już silnik spalinowy. Jak tak dalej pójdzie, to będzie rekord – 19 wyścigów, 19 silników.

Jasne jest, że Red Bulla nie interesuje walka w drugiej albo i trzeciej lidze, a na razie tak to właśnie wygląda. W tej sytuacji trudno spodziewać się, żeby szefowie Czerwonego Byka zarzucili swoją mantrę o wycofaniu się z F1. Kiepskie osiągi silników Renault stanowią jednak łatwa wymówkę dla porażek ekipy dowodzonej przez Christiana Hornera. Odnoszę wrażenie, że w ten sposób byli mistrzowie świata trochę przykrywają inne niedoskonałości konstrukcyjne RB11, które widać nawet w zestawieniu z pojazdem siostrzanej Scuderii Toro Rosso, bo przecież nikt nie uwierzy, że Ricciardo nagle zapomniał, jak się jeździ.

Zaklinanie rzeczywistości
Lekcje pokory nigdy nie są łatwe, zwłaszcza, gdy na końcu każdego odcinka widnieje napis: ciąg dalszy nastąpi. Tak przynajmniej zapowiada Cyril Abiteboul z Renault, który przyznał, że w Bahrajnie spodziewa się kolejnych problemów. Na pocieszenie dorzucił jednak, że do Monako silnik powinien zyskać niezawodność. Ricciardo i jego młodsi koledzy pewnie wznoszą gorliwe modły, żeby słowa Abiteboula nie okazały się tylko zaklinaniem rzeczywistości.

Remis z Marussią
Po wyścigu w Szanghaju w obozie McLarena-Hondy strzeliły korki w szampanach. Spokojnie, na razie bezalkoholowe. Żarty jednak na bok. Jest kolejny krok naprzód, ponieważ byli mistrzowie świata w komplecie dotarli do mety. Nie przeszkodziło im nawet to, że inżynierowie Hondy podkręcili zarówno moc silnika spalinowego, jak i wydajność ERS-u. Fernando Alonso zajął 12. miejsce, natomiast Jenson Button za „rozjechanie” Pastora Maldonado stracił jedną lokatę i ostatecznie został sklasyfikowany na 14. pozycji. Do czołówki zabrakło im jednego kółka, ale jeśli chodzi o najszybsze okrążenia wyścigu, to w porównaniu z Australią czy Malezją coś widocznie drgnęło. Pewnym zgrzytem pozostaje jedynie fakt, że w konfrontacji z Marussią stajnia z Woking remisuje 3:3. Chodzi naturalnie o ukończone wyścigi.

Ofiara Buttona
Na koniec kilka słów o Sauberze i Lotusie. Felipe Nasr i Marcus Ericsson zdobyli kolejne 5 oczek, dzięki czemu stajnia z Hinwil figuruje w tabeli mistrzostw świata na czwartej pozycji – przed Red Bullem i Toro Rosso. Romain Grosjean otworzył z kolei konto punktowe Lotusa. Francuz finiszował na 7. pozycji. W pierwszej połowie wyścigu zanosiło się na to, że czarno-złoci zdobędą jeszcze więcej punktów. Pastor Maldonado jechał przed swoim kolegą, potem szczęście go jednak opuściło. Najpierw pojawiły się problemy z hamulcami, które zaowocowały przygodą na wjeździe do alei serwisowej, potem Pastor wpadł w poślizg, a w końcu padł ofiarą Buttona i opuścił Chiny z pustymi rękoma.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here