Klimat panujący w Meksyku w związku ze Świętem Śmierci najwyraźniej udzielił się aktorom spektaklu rozgrywanego na Autódromo Hermanos Rodríguez, ponieważ na meksykańskim torze rozpętało się istne szaleństwo. Były nerwy, przepychanki i kolizje, wypady w plener, niewybredne komentarze przez radio, a na koniec jeszcze kuriozalna sytuacja związana z obsadą trzeciej pozycji. Witajcie w piekle!

Za późno?
W cieniu tych wszystkich zdarzeń Lewis Hamilton sięgnął po 51. zwycięstwo w Formule 1, przedłużając w ten sposób swoje nadzieje na czwarty tytuł mistrza świata. Ponieważ Nico Rosberg znowu zajął drugie miejsce, przed dwoma decydującymi wyścigami aktualny czempion traci do pretendenta do tytułu 19 punktów.

Z odpowiedzią na pytanie, czy renesans mistrza świata nie nastąpił zbyt późno, musimy jeszcze trochę się wstrzymać. Tak czy inaczej, Anglik musi dać z siebie wszystko i liczyć jeszcze na coś ekstra – przykładowo potknięcie swojego konkurenta, delikatną pomoc ze strony coraz śmielej radzących sobie Red Bulli albo szalony, loteryjny wyścig, który postawi wszystko na głowie. To ostatnie jest możliwe w Brazylii, gdzie pogoda czasami lubi spłatać figla. – Walczę o coś, nie wiem jednak, czy uda mi się to osiągnąć – filozoficznie podsumował swoje położenie mistrz świata.

Być może przydałyby się jakieś amulety albo zaklęcia? Albo po prostu siostry Williams. Najlepiej dwie od razu, bo jeśli obecność Venus w Austin i Sereny z Meksyku tak mocno uskrzydliła Hamiltona, to co mogłaby sprawić obecność obu pań naraz? Strach się bać! Na miejscu Hamiltona nie zastanawiałbym się ani sekundy. W końcu gra jest warta świeczki. No dobrze, żarty na bok i wracamy do Meksyku.

Bez komfortu
Lewis od początku weekendu czuł się znacznie pewniej niż Nico. Potwierdzeniem tego była czasówka, w której z łatwością sięgnął po pole position, podczas gdy Rosbergowi dopiero rzutem na taśmę udało się wślizgnąć po pierwszej linii. Przed startem, poza sprzęgłem, głowę mistrza świata (jego kolegi nawet bardziej) zaprzątała supermiękka mieszanka na kołach obu RB12, mogąca w sprincie do pierwszego zakrętu przynieść zyski sięgające od 12 do 20 metrów. To wywołało w ekipie Mercedesa lekki niepokój, ale od czego większa moc jednostek napędowych z logo trójramiennej gwiazdy, wobec której Max Verstappen i Daniel Ricciardo okazali się bezradni.

Mimo wszystko Hamilton przeżył po starcie trudne chwile, gdy za sprawą zeszklonej tarczy hamulcowej przyblokował prawe przednie koło, przestrzelił pierwszy zakręt, po czym pojechał na skróty, utrzymując się na czele stawki. Czy powinien zostać ukarany? Nie przesądzając sprawy, póki co ograniczmy się do stwierdzenia, że sędziowie powinni przynajmniej zainteresować się nią. Lewis i tak miał o czym myśleć: spłaszczona opona wywołała wibracje, które groziły awarią zawieszenia. Sytuacja daleka była od komfortowej, ale zespół zdecydował, że Anglik pozostanie na torze. Ryzyko się opłaciło i Hamilton pomknął po zwycięstwo, przedłużające jego szanse na tytuł.

Coraz bliżej
Drugą pozycją w Meksyku zadowolił się Nico Rosberg, coraz bliższy realizacji swojego „dziecięcego marzenia”, choć presja ciążąca na jego barkach mocno daje mu się we znaki. Weekend na meksykańskim torze nie był dla niego łatwy. W sobotę w ostatniej chwili uciekł spod noża, natomiast w niedzielę ciśnienie skutecznie podwyższał mu Verstappen. Najpierw w pierwszym zakręcie, w który Holender wpadł obok swojego rywala, spychając go na pobocze. – To był atak kamikadze. Poczułem mocne uderzenie i sądziłem, że to koniec – relacjonował później Niemiec, który po tej przygodzie ominął drugi zakręt, utrzymując się za Hamiltonem.

Na 50 okrążeniu drogi obu dżentelmenów skrzyżowały się ponownie. Wykorzystując błąd Nico, Max zaatakował przed Zakrętem 4, nurkując do wewnętrznej. Na wykończenie manewru po brudnej stronie toru zabrakło jednak przyczepności. Rosberg zapewne w tym momencie zapewne głęboko odetchnął z ulgą, przede wszystkim dlatego, że opony w Red Bullu miały już dosyć, więc na tym zagrożenie ze strony Holendra minęło. Tak więc Nico zrealizował plan minimum i w São Paulo będzie miał piłkę meczową. Jeśli wygra, wynik Lewisa nie będzie miał żadnego znaczenia, a Nico osiągnie to, co 34 lata wcześniej stało się udziałem jego ojca.

Strzelanie ślepakami
Aż chciałoby się zapytać, jakie są marzenia Verstappena, ale zważywszy na skalę talentu i ego 19-latka, to musi być coś dużego. Jak Holender spisał się w Meksyku? No cóż, bywało lepiej. Do tego, że jego występy wzbudzają zarówno fajerwerki oraz aplauz jak i kontrowersje zdążyliśmy już przywyknąć. Owszem, Max jak zwykle strzelał, choć tym razem… ślepakami. Przekonał się o tym Rosberg, który dwukrotnie znalazł się na jego celowniku.

Prawdziwe szaleństwo rozpętało się jednak dopiero wtedy, gdy za plecami Verstappena wyrósł Sebastian Vettel. W trakcie 68. rundy Niemiec wyprowadził atak w pierwszym zakręcie. Holender przestrzelił hamowanie i wzorem Hamiltona pojechał na skróty, wracając na tor przed nosem Vettela, spodziewającego się, że 19-latek ustąpi mu miejsca. Jeżeli Maksowi przemknęło przez myśl coś podobnego, to trwało to tylko chwilę, ponieważ usłyszał, że sędziowie zajmą się sprawą po wyścigu.

Nie bez wpływu na instrukcje Red Bulla miało zapewne to, że do obu panów jak rakieta (znacznie świeższe i bardziej przyczepne miękkie opony) zbliżał się Daniel Ricciardo, którego czekało jeszcze ostre starcie z Vettelem. Koniec końców na trzeciej pozycji finiszował Verstappen, ale spod podium został odprawiony z kwitkiem.

Kwestia szacunku
Przez chwilę trzecią lokatą cieszył się Vettel, którego zaproszono na dekorację. Jak się jednak okazało, szczęście czterokrotnego mistrza świata nie trwało zbyt długo. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że Niemiec stracił podium za sprawą przepisów wprowadzonych z powodu powszechnie krytykowanych defensywnego stylu jazdy… Verstappena. Chodziło rzecz jasna, o incydent z przedostatniej rundy, kiedy Niemiec zamknął drzwi przed nosem Daniela Ricciardo, zmieniając kierunek w strefie hamowania Zakrętu 4 i doprowadzając do kolizji z Australijczykiem. – Sebastian zrobił coś, na co ostatnimi czasy narzekają wszyscy – nie krył rozgoryczenia Dan, wprost oskarżając Vettela o hipokryzję.

Sędziowie nie mieli wątpliwości, że Niemiec zasłużył na karę, a decyzję podjęli zapewne tym bardziej ochoczo, że nie było to jego najcięższy grzech. Można oczywiście nie zgadzać się (czasami wręcz trzeba) z Charliem Whitingiem i jego decyzjami. Można nie lubić rywali i nie akceptować sposobu ich jazdy, nawet jeśli chodzi o mistrza świata. Mało tego, każdy ma prawo wyrażać swoją złość, wściekłość, czy frustrację, ale to nie usprawiedliwia rzucania bluzgami na lewo i prawo. Zwłaszcza, że mówimy o czterokrotnym mistrzu świata. Nie siedzę w głowie Seba, więc nie wiem, dlaczego z taką swadą używa słownictwa rodem z rynsztoka, myślę jednak, iż jest wystarczająco inteligentny, żeby zdawać sobie sprawę, że arogancją może ludzi jedynie do siebie zrazić, tracąc ich szacunek (lub, jak niektórzy pewnie powiedzą, jego resztki).

Katharsis
Wyobrażacie sobie Jackiego Stewarta klnącego przy każdej możliwej okazji? Albo Stirlinga Mossa, który wyrzuca z siebie, żeby ktoś się pie…ł? Zresztą nie musimy grzebać się w zamierzchłej przeszłości: wystarczy spojrzeć na Ricciardo, który nawet w skrajnie trudnych momentach zachowuje klasę. Jeżeli na lekcję kindersztuby jest już za późno albo Seb nie ma na to ochoty, to zawsze pozostaje stary i sprawdzony kubeł zimnej wody. Jest jeszcze trochę czasu, trzeba tylko odrobinę przeprojektować przyszłoroczny samochód, bo… może się przydać. A nuż uda się to zrobić tak sprytnie, że cała konkurencja miesiącami będzie zachodzić w głowę, w czym tkwi sekret tajemniczego rozwiązania.

W związku z karami dla Maksa i Sebastiana trzecie miejsce ostatecznie przypadło w udziale Ricciardo, który po wyścigu cierpkie słowa miał nie tylko dla Vettela. – Jak to możliwe, że prowadząc wyścig, blokujesz koła, jedziesz na skróty i pozostajesz na pierwszej pozycji? Moim zdaniem Lewis zasłużył na karę. To był błąd, a za błędy się płaci. Gdy Max ściął zakręt broniąc się przed Sebastianem, został ukarany. Prawdę mówiąc nie rozumiem, na czym polegała różnica pomiędzy manewrami Maksa i Lewisa – stwierdził z całą stanowczością Daniel, rozwiązując worek pełny pretensji, na który złożyli się m.in. Verstappen (krytykujący Seba), Vettel (pretensje do obu kierowców Red Bulla), oraz Niki Lauda i Toto Wolff (obaj skupili się na Maksie).

Normalnie zbiorowe katharsis. Jestem pod wrażeniem, teraz wypada jeszcze poczekać na ekspiację, co niechybnie doprowadzi do tego, że F1 wkrótce stanie się krainą prawdziwej miłości.

Woda z mózgu
No dobrze, to teraz wisienka na torcie, czyli najbardziej wyświechtany greps sędziów w Formule 1 – „nie zyskał przewagi”. Przyznam, że ilekroć słyszę to sformułowanie, zaczynam odczuwać niepokój i zastanawiam się, czy ze mną na pewno wszystko w porządku. Dlaczego? Widzę jedno, a chwilę później słyszę coś zupełnie innego. Dopada mnie przerażające podejrzenie: schizofrenia? Nie poddaję się jednak. Do znudzenia odtwarzam odpowiedni fragment i wtedy w mojej głowie nieśmiało zaczyna kiełkować uspokajająca myśl, że to żadna schizofrenia. Po prostu ktoś usiłuje zrobić mi wodę z mózgu. Co za ulga!

W Meksyku doszło do sytuacji kuriozalnej, która z pewnością nie służy wizerunkowi królowej sportów motorowych. Trzecie miejsce zajął Verstappen, w ceremonii na podium wziął udział Vettel, a ostatecznie pamiątkowy puchar zabrał do domu Ricciardo. Dla każdego coś miłego, można by rzec, gdyby było w tym cokolwiek zabawnego. Myli się jednak ten, kto sądzi, że to wspomniana wyżej trójka wystąpiła w pierwszoplanowych rolach. Nic podobnego, spektakl skradli im sędziowie, a konkretnie sposób podejmowania przez nich decyzji. Niekonsekwentny, tendencyjny, szkodliwy. W sumie nic nowego, temat wraca bowiem jak bumerang przy różnego rodzaju grubszych akcjach, po czym w zadziwiający sposób grzęźnie i znika. Do następnego razu i tak w kółko.

To, że sędziowanie w Formule 1 dalekie jest od ideału, wiadomo nie od dziś. Już samo to, że wzbudza ono większe emocje niż incydenty i kolizje, nad którymi pochylają się komisarze, najlepiej świadczy o tym, że coś tu nie gra. Z powodu niekonsekwencji sędziów powstaje mniemanie, że niektórym wolno więcej niż innym. Co więcej, czasami można wręcz odnieść wrażenie, że kara zależy wyłącznie od kalibru kierowcy albo rozwoju sytuacji z mistrzostwach świata. Fatalnie wpływa to na wizerunek F1, ponieważ sędziowanie wygląda na stronnicze. Prawdę zresztą mówiąc, nie jest to kwestia ostatnich lat, ale tradycja stara jak świat.

Zdrowy rozsądek
Nie dziwię się złości Maksa Verstappena, który został ukarany za jazdę na skróty. Za to samo nikt przecież nawet nie zająknął się na temat Hamiltona, który na pierwszym okrążeniu wyciął podobny numer (Rosberg zresztą też, ale on został wypchnięty z toru, co przynajmniej trochę go usprawiedliwia). Ba, jestem przekonany, że bezkarność Lewisa rozzuchwaliła Maksa, który doszedł zapewne do przekonania, że „skoro jemu wolno, to mnie też”.

Zapewne czytaliście wyjaśnienia dotyczące rzeczonej trójki, w związku z czym nie ma sensu przytaczać ich raz jeszcze. Jeśli chodzi o mnie, to sformułowanie „nie zyskał przewagi, bo zdjął nogę z gazu i pozostał na tej samej pozycji” zupełnie nie przekonuje. Serio! Moim zdaniem sprawa jest prosta. Dlaczego? Ano dlatego, że dyskusję w zasadzie zamyka definicja słowa skrót. Koniec, kropka. Z reguły nie potrzeba do tego telemetrii (mogą oczywiście zdarzyć się wyjątki), wystarczy zdrowy rozsądek.

Czasy się zmieniają, tory również. W wielu miejscach zamiast barier, murków, wysokich krawężników, czy żwiru pojawiły się tarki i asfaltowe pobocza. Słusznie? W większości przypadków tak, bezpieczeństwo jest niezmiernie istotne, tyle tylko, że w F1 jeżdżą – przynajmniej teoretycznie – najlepsi z najlepszych, ścigając się po torze, a nie jego przyległościach. W końcu w jakimś celu wyznacza się wyścigową nitkę. Przestrzelenie zakrętu (szykany) najczęściej jest efektem błędu, za który kierowca – również w sytuacji, gdy ktoś siedzi mu na karku – powinien ponieść konsekwencje. Kiedyś kara następowała automatycznie, ponieważ w wielu przypadkach oznaczała po prostu koniec jazdy. Dzisiaj często takie numery przechodzą po prostu bezkarnie.

Fałszywe podejście
Czy w kwalifikacjach ktokolwiek przymknąłby oko na takie okrążenie? Jasne, że nie, bo jest to ewidentne złamanie przepisów. Nie twierdzę, że podczas wyścigu sędziowie nie powinni być bardziej liberalni, bo w końcu nie w tym rzecz, żeby wylać dziecko z kąpielą (gdyż to mogłoby nas pozbawić perełek w rodzaju pojedynku Roberta Kubicy z Felipe Massą na tonącym w deszczu torze Fuji), ale nie może być tak, że zawodnik robi to, co tylko przyjdzie mu do głowy i potem jeszcze cynicznie czeka, czy wlepią mu karę, czy wszystko rozejdzie się po kościach.

Sędziowanie w Formule 1 jest anachroniczne i kompletnie nie przystaje do najbardziej zaawansowanego technologicznie sportu świata. Czy naprawdę nic nie można zrobić z kierowcami mającymi za nic reguły gry, jeżdżącymi jak chcą, skracającymi sobie drogę? Można i naprawdę nie wymaga to cudów. Potrzebna jest jednak konsekwencja, która rozbije w pył z gruntu fałszywe podejście, ugruntowane latami fatalnych doświadczeń i decyzji.

Założę się, że gdyby zawodnik miał świadomość, że jazda na skróty (przykładowo wyłączając sytuacje, w których ląduje poza torem za sprawą innego kierowcy) będzie go kosztować zdjęcie nogi z gazu i oddanie rywalowi pozycji (także jeśli winowajca jechał z przodu), pięć razy by się zastanowił, czy na pewno nie zmieści się w zakręcie. W przeciwnym razie nadal będziemy musieli oglądać szopki i tłumaczenia, których nie rozumieją nie tylko kibice, ale także główni zainteresowani.

„Adekwatna” riposta
Na sam koniec jeszcze raz Sebastian Vettel. Przyznam, że mocno ubawiło mnie pytanie dziennikarza, który był ciekaw, co Niemiec usłyszał, gdy spotkał się z Charliem Whitingiem. Hmmm… co mógł powiedzieć człowiek, któremu chwilę wcześniej kazano się pie…ć? Bez wnikania w szczegóły, zgaduję, że odpowiedź była „adekwatna”.

21 KOMENTARZE

  1. Brawa za podsumowanie! F1 zmierza donikąd. Paranoja jakaś czas z tym skończyć, bo towarzystwo rozpuściło się totalnie. nie chcę nikogo wytykać palcami, ale to co czasami komisarze wyprawiali z z numerami Hamiltona biło po oczach. Pamiracie 2007 rok? Podejrzewam, ze władze F1 wyciszą sprawę. Nie wierzę, by cos zmieniło się w tej kwestii, bo to pozwala na manipulowanie wynikami i robienie kokosów. Nie wyobrażam sobie, by krępowali sobie ręce 😉

  2. Tak jak Fernando mówił, Seb jest sfrustrowany bo Ferrari miało wygrywać i nie wygrywa, to dlaczego Fernando opuścił Scuderię. Lewis także nie przeklina przez radio. Nico także. Zachowują klasę a nie jak dzieciak Seb tylko krzyczeć i wyklinać. Oczywiście ktoś powie, że jakby dać mikrofon to piłkarze też zostaliby na tym złapani. No ale tutaj kierowca wie, że podsłuchują. Czasem zdarza się przeklnąć, ja przez to szacuznku do Seba nie tracę, ale on z tym już przesadza.

  3. Świetny tekst, bardzo dobrze się czytało!
    Dobrze ujęta obecna sytuacja, zaplanowana walka do ostatniego wyścigu tak sztucznie regulowana, że aż oczy bolą.
    Już wielokrotnie to pisałem, ale pułapki żwirowe rozwiązały by cały ten problem.
    SC na pewno pojawiałby się częściej, ale nie wyścigi również byłyby nieprzewidywalne.
    Drugą opcją są progi zwalniające solidnej wysokości. Obecne oddawanie pozycji to cyrk jakich mało.

    Seb przegina, ale poziom frustracji osiągnął poziom zenitu. Ferrari nie potrafi wykorzystać zasobów finansowych, którymi dysponuje. Od dekady nic się nie poprawia. To wygląda na coś w rodzaju klątwy Ferrari – większość kierowców marzy o jeździe dla Ferrari, jak się już tam znajdzie to jak wielki by nie był, marzy, żeby się ewakuować.

  4. Tekst z klasą, który pokazuje różnicę pomiędzy Sokolim Okiem a calą konkurencją. Dlatego zawsze czekam na opinię Mikolaja i Roberta. Szkoda ze we dwoch,nie komentują wyscigow. Mogloby byc cielawie 🙂 Zgadzam się w całej rozciągłości, ze sposób sędziowania jest stronniczy i służy manipulacji. Szlag mnie czasami trafia jak oglądam ten cyrk! Miny kierowxow zdradzają wszystko i w sumie nie jestem zaskoczony takimi wybuchami jak ten Vettela. Ferrari znowu zawalilo sprawę i jak vettel ma okazję na podium to go rolują sędziowie. Chłop jest bezsilny i taki ma sposób, żeby sobie radzic ze stresem. Nie usprawiedliwiam go. Staram się tylko zrozumieć.
    Ps. Mikołaj szkoda, ze nie wieszasz wszystkiego na fb, bo ja znalazłem ten tekst dopiero dzisiaj 🙂

  5. Już raz to gdzieś pisałem. Limity toru są całkowicie cyrkowe w F1 ostatnio, a szczytem absurdu są sytuacje, gdy sędziowie przed kwalifikacjami mówią, że za wyjazd poza tor w zakręcie X będą anulować czas (np. Anglia, Japonia). Potem widz widzi 4 koła poza torem na krótkiej powtórce i zaczyna się zastanawiać, który to był zakręt, czy X czy Y, bo skoro Y, to wszystko ok (?!). Mamy elektronikę, mamy komputery – niech każdemu obcina moc do np. 70% na tyle sekund ile spędził kołami poza torem i wszyscy będą pilnowali linii jazdy jak w Monaco.

    • Kaktus z tym odcięciem na tyle sekund czy ułamków ile był poza torem nie jest dobrym rozwiązaniem bo zaraz zacznie sie kombinowanie. Jak wyjedzie na bardzo szybkim zakręcie na chwilkę to tego spadku mocy nawet tego nie poczuje 😉

  6. Chyba trzeba odesłać autora do materiałów pokazujących jak wygląda „stanowisko dowodzenia” sędziów…
    …skoro mu się wydaje, że polegają oni na anachronicznych metodach.
    Oraz: może Moss i Stewart byli tip-top dżentelmenami, ale na pewno nie było też przeklinających chuliganów na czołowych miejscach?

    • W życiu nie widziałem takiego centrum dowodzenia… 😉 Dzięki za oświecenie!
      Naprawdę uważasz, że jak pomieszczenie zostanie wypełnione po brzegi elektroniką, to stanowi to gwarancję nowoczesnego sposobu sędziowania? Moim zdaniem nie, bo anachroniczny jest sposób myślenia. Ot co!
      Jeśli chodzi o drugą kwestię, to odpowiadając na Twoje pytanie, jasne, że byli: chociażby James Hunt, tylko co to ma tutaj do rzeczy?

      • Rozwiń tę nowoczesność 😉
        Kierowcy, tak jak inżynierowie i prawnicy, cały czas szukają sposobów, jak nagiąć wszystkie reguły do maksimum. Kto ma nowocześnie ich ocenić? Komputer zaprogramowany przez anachronicznie myślących sędziów czy przez nowocześnie kombinujących zawodników? 😉

        A co ma Hunt do rzeczy… no tyle, że – nie nakłaniając Seba do recydywy – kindersztuba nie jest niezbędnym warunkiem ścigania się w F1 🙂

        • Pisałem o tym 😉 Zupełnie nie dziwi mnie to, co robią kierowcy – sędziowie ich do tego przyzwyczaili. Stąd takie, a nie inne odruchy. Anachronizm polega m.in. na tym, że jeden człowiek autorytatywnie decyduje co jest wykroczeniem, a co może być takowym. Tym się zajmujemy, a tym nie. Taki sposób myślenia musi się skończyć. Przy okazji, przekonują Cię tłumaczenia Charliego z Sao Paulo?
          Co do kindersztuby, masz rację, nie jest warunkiem ścigania się w F1, ale kultury osobistej już tak. I tyle.
          I podkreślam raz jeszcze, bo jak widzę, są wątpliwości – tekst nie jest wymierzony w Lewisa, tylko w fatalny sposób sędziowania. A to, że akurat on przewija się przy tej okazji? No coż, dwie dosyć kontrowersyjne sprawy dotyczyły właśnie Lewisa, choć – podkreślam raz jeszcze – to nie jego wina, że decyzje były takie, a nie inne.

          • /Anachronizm polega m.in. na tym, że jeden człowiek autorytatywnie decyduje co jest wykroczeniem, a co może być takowym/
            Skoro tak to ujmujesz, to uprzejmie zapytam, kto i w jaki sposób nieanachronicznie będzie oceniał przykładowo czy „wykroczenie” nie jest sytuacją w której kierowca ląduje poza torem za sprawą innego kierowcy 😉

          • Akurat w tym, że Whiting powinien był wysłać przypadek Lewisa do sędziów, to się zgadzamy – czyli to Charlie jest anachroniczny 😉
            I szczególnie mnie jego wyjaśnienia nie przekonują.

  7. Ojojoj…., ależ Autor ma awersję do Lewisa.
    Cały ten artykuł, to jest tylko przygrywką, mającą cel wyrażenie końcowej dezaprobaty wobec rzekomo niewłaściwego potraktowania przez sędziów HAM. Oczywiście wg subiektywnej „diagnozy” Autora.
    Przyczyn nie wnikam.
    Niektóre, poprzednie artykuły Autora tylko to potwierdzają, tj. swoistą niechęć do kierowcy LH.
    Tu nie trzeba mieć sokolego wzroku, widać to gołym i nawet nie potrzeba wspomagać się szkłami.
    Pan Autor, jako … obiektywny dziennikarz usilnie próbuje wmówić; jak sędziowie powinni zadziałać, jak nie powinni, ect.
    Trzeba aplikować do FIA; LM i CV.
    Takie swoiste wmawianie publice własnego, stricte subiektywnego poglądu uważa Autor, że jest ok. ?
    Pan Autor jest młodym człowiekiem. Trzeba trochę czasu, aby pozbyć się piętna własnych faworytów i tych, co ich nie lubię, a wtedy przyjdzie luzik i obiektywizm.
    To nie jest łatwe. Wiem o tym. Decyduje tu bardziej czas, a nie chęci.
    Życzę powodzenia.

    • A to dopiero paradne: Robert młodym człowiekiem 🙂 To ja jeszcze w piaskownicy siedzę, także uginając się pod brzemieniem własnych faworytów. Robert, wyluzuj – z piątym albo szóstym krzyżykiem na karku przyjdzie opamiętanie! Młody człowieku 😉

      Tak bardziej na serio, to chyba niektórzy Czytelnicy powinni wrzucić na luz albo przynajmniej spróbować zrozumieć, jakimi prawami rządzą się podsumowania autorstwa Roberta. Tutaj zdecydowanie decydują chęci, a nie klapki na oczach i próba przykrojenia rzeczywistości do własnych wyobrażeń 🙂

    • argumentacja ocieka merytoryczną krytyką.
      panie wer… krytykować to tez trzeba umieć lub robi się z siebie pośmiewisko, co właśnie nastąpiło.
      nie pozdrawiam.

      ps: czy gdyby autor miał problem z Ham to pisałby teksty o tym że był przez sędziów źle traktowany ?

      To że umie pan pisać zdania wielokrotnie złożone bez nawet błędów to nie gwarantuje równie obfitej treści. Ostatnimi czasy właśnie taki trend króluje. Cóż egocentryzm i wychowanie .

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here