Pod brazylijskim niebem Nico Rosberg przebudził się i przerwał serial Lewisa Hamiltona, trwający od wyścigu w Parku Królewskim na Monzy. Tym samym zredukował swoje straty do 17 punktów, a to oznacza, że w Abu Zabi będzie się działo…

Mam tylko nadzieję, że na Yas Marina Circuit obejdzie się bez cudów, a jedynymi prestidigitatorami okażą się kierowcy i wyczarują nam spektakl godny pojedynku o tytuł mistrza świata. Zwłaszcza, że punkty będą liczone podwójnie.

Rewanż Lewisa
Na razie powróćmy jednak do wydarzeń z São Paulo, gdzie Nico Rosberg dał wyraźny sygnał, że choć jego notowania nie szybują tak wysoko jak w przypadku Hamiltona, to tanio skóry nie sprzeda. Zwycięstwo na Interlagos pozwoliło nie tylko przerwać serię pięciu z rzędu triumfów Lewisa, ale przede wszystkich tchnęło wiatr w żagle Nico. Pewnie, że Anglik trochę się podłożył, ale właśnie takie są wyścigi…

Tak samo było na Monzy, gdzie Rosberg popełnił błąd i przegrał pojedynek o zwycięstwo. Na Interlagos Hamilton, jak na angielskiego gentlemana (a jednak!) przystało, „zrewanżował się” swojemu koledze, w pewnym sensie wyrównując rachunki.

Chwila zapomnienia
Trzeba uczciwie przyznać, że podczas wyścigu Hamilton był szybszy od swojego kolegi i miał olbrzymie szanse na wygraną. Uznał również, że najlepszą okazję do objęcia prowadzenia pojawi się podczas wizyt w alei serwisowej. Kiedy Rosberg zjechał po drugi komplet pośrednich opon (trzeci pit stop), Hamilton przystąpił do realizacji swojego planu. Na kolejnym kółku wykręcił najszybsze okrążenie (1.14,303), lecz zespół pozostawił go na torze, dopingując do jeszcze jednej szybkiej rundy. Ale to było za dużo i lot po fotel lidera przerwał uślizg w czwartym zakręcie, skądinąd świetnie znanym Lewisowi.

Jakimś cudem Anglik uniknął piruetu, aczkolwiek cenne sekundy uciekły, a wraz z nimi Rosberg. – Byłem o sekundę na kółku szybszy od Nico, ale na kolejnym okrążeniu skończyły mi się tylne opony. Mogę winić tylko siebie, bo zablokowałem tylne koła i wpadłem w poślizg. Myślę, że kosztowało mnie to zwycięstwo – podkreślił Anglik, zdradzając, że przed feralną przygodą nie przestawił siły hamowania bardziej na przednie koła, a to zaowocowało zablokowaniem tylnej osi.

W ciągu kilkunastu kolejnych okrążeń Lewis zredukował 7-sekundową stratę do lidera. Po trzecim pit stopie znalazł się tuż za Nico. Wszystko jednak na nic, bo wyprzedzenie Niemca bez odrobiny dobrej woli z jego strony okazało się niewykonalne. Do samego końca Hamilton dosłownie siedział w skrzyni biegów Rosberga, lecz niczego nie wskórał, ponieważ Niemiec ani nie pękł (jak we Włoszech), ani nie był skłonny do współpracy (jak w USA).

Rekordziści
Trochę o metafizyce już było, to teraz o magii liczb. Najpierw z Brazylii, gdzie kierowcy Mercedesa ustrzelili jedenasty dublet w sezonie, poprawiając wynik McLarena z 1988 roku. W sumie Lewis i Nico mają już na koncie piętnaście zwycięstw, a to oznacza, że wyrównali osiągnięcie McLarena z 1988 oraz Ferrari z 2002 i 2004 roku. W Abu Zabi będzie szansa na wyśrubowanie nowego rekordu (procentowo i tak najlepszy pozostanie McLaren). Podobnie sytuacja przedstawia się z punktami. Mercedes już uzbierał ich 651, bijąc o jedno oczko osiągnięcie Red Bulla sprzed trzech lat. Nic dziwnego, że Toto Wolffowi nie schodzi z twarzy uśmiech.

Nico liczy na prezent
Sebastian Vettel już w Japonii pożegnał się z szansami na obronę tytułu, nadal jednak nie wiadomo, czy zdetronizuje go Lewis, czy może Nico. Podwójna pula sprawia, że możliwych scenariuszy jest znacznie więcej niż przy normalnym kluczu punktowym. 17 oczek różnicy oznaczałoby bowiem, że Lewisowi nawet przy zwycięstwie Rosberga do pełni szczęścia wystarczyłoby zaledwie szóste miejsce (remis punktowy, ale Hamilton zdobywa tytuł dzięki większej liczbie zwycięstw).

Regulaminowa nowinka w postaci podwójnych punktów wprawdzie zwiększa szanse Nico w decydującym rozdaniu, ale Niemiec i tak musi liczyć na szeroki uśmiech losu (taki w stylu Ricciardo). Rzut oka na tabelę wystarczy, żeby przekonać się, że Hamilton nie spadł w tym sezonie z podium. Biorąc to pod uwagę, Rosberg musi czekać na prezent w postaci poważnego potknięcia Hamiltona (nie jest to wykluczone) lub awarii sprzętu kolegi… W przeciwnym razie marzenia o dołączeniu do ojca w panteonie mistrzów świata F1 trzeba będzie odłożyć na kiedy indziej. – W Abu Zabi muszę wygrać i liczyć na odrobinę pomocy ze strony Lewisa – przyznał Niemiec. Jest tylko jeden problem. Hamilton kompletnie nie wygląda na faceta, który sypie prezentami jak z rękawa.

Świetny Massa
Spekulacje na bok, wracamy do São Paulo. Najlepszym z całej reszty na Interlagos okazał się Felipe Massa, który dorzucił 15 punktów do puli Williamsa. W wywalczeniu trzeciej pozycji Brazylijczykowi nie przeszkodziły nawet dwa błędy. Najpierw Felipe przekroczył prędkość w alei serwisowej (5 sekund kary odsłużone przy kolejnym zjeździe), a następnie wjechał na stanowisko serwisowe McLarena zamiast Williamsa, spiesząc z tłumaczeniem, że za jego pomyłką nie kryją się żadne podteksty. – Nie mam aspiracji, żeby przenosić się do McLarena. W słońcu srebrne kombinezony wyglądały na białe – uspokoił swoich szefów Felipe. Trzecie miejsce w pełni zasłużone.

Pechowcy
Dla odmiany Valtteriego Bottasa dopadł w Brazylii pech. Za jego niepowodzeniem stały poluzowane pasy bezpieczeństwa i poważne zużycie tylnych opon (zwłaszcza lewej tylnej) na drugim komplecie pośredniej mieszanki. W związku z tym Fin musiał się zadowolić zaledwie jednym punktem. Jak na niego, skromniutko.

Słabo wypadł także Daniel Ricciardo, w którego Red Bullu doszło do awarii przedniego zawieszenia. Prawdę jednak mówiąc Australijczyk i tak nie miał szans w São Paulo na jakiś oszałamiający rezultat. Co więcej, w przeciwieństwie do większości tegorocznych występów, tym razem Daniel wypadł gorzej od Sebastiana Vettela. Nie pomogło mu nawet to, że Niemiec na pierwszym okrążeniu popełnił błąd, wpadając w czwartym zakręcie w poślizg i spadając za Kevina Magnussena i Fernando Alonso.

Kimi się postawił
Skoro jesteśmy już przy Hiszpanie, to trzeba podkreślić, że kierowcy Ferrari stoczyli na Interlagos piękny bój o szóste miejsce. W przeciwieństwie do swojego młodszego kolegi, Kimi Räikkönen postawił na dwa pit stopy. Jadąc na oponach starszych o 17 okrążeń niż gumy Hiszpana, Iceman zaskakująco długo bronił się przed zakusami kolegi w Ferrari z #14. Ostatecznie Fernando zostawił Kimiego w tyle, ale z pewnością nie zerwał mu skalpu. Powody do niezadowolenia? Skądże znowu! – Zero frustracji – łaskawie skwitował Alonso swój pojedynek z Räikkönenem.

Renesans McLarena
Z dobrej strony pokazał się w Brazylii McLaren, głównie ze sprawą Jensona Buttona. Walczący o utrzymanie posady Anglik zajął czwarte miejsce, notując zdecydowanie lepszy wynik od swojego młodszego kolegi. Zmagający się z poważnym zużyciem opon Magnussen finiszował bowiem dopiero na dziewiątej pozycji. Czy postawa Buttona w końcówce sezonu może mu uratować posadę? Ze wsparciem Alonso, którego transfer do McLarena wkrótce ma zostać potwierdzony, jest to prawdopodobne. – Mam nadzieję, że Jenson pozostanie w F1 – oświadczył ostatnio Fernando, argumentując, że doświadczenie Anglika przyniesie po prostu więcej korzyści z punktu widzenia szybkiego rozwoju maszyny McLarena-Hondy. Ciekawe tylko, co na to szefowie stajni z Woking? Bo jednego od dawna są świadomi – wspólne życie z Fernando może być piekłem.

Powrót syna marnotrawnego
Alonso w McLarenie? Jeszcze niedawno takie zestawienie nie miałoby racji bytu. A tu proszę! Czas goi rany, wszelkie grzechy poszły w niepamięć i syn marnotrawny został na powrót przygarnięty przez ekipę, z którą siedem lat wcześniej rozstawał się w atmosferze wojny totalnej. Przyszło to, rzecz jasna, tym łatwiej, że obie strony mają wspólny interes (więc jednak pragmatyzm) – po latach błąkania się na niższych kondygnacjach zarówno Fernando, jak i McLaren marzą jedynie o powrocie na szczyt Formuły 1. To będzie stroma wspinaczka, ale w konfiguracji McLaren-Honda-Alonso sukces może przyjść szybciej, niż wszyscy oczekują. To się nazywa głód zwyciężania.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here