Lewis i były gubernator stanu Kalifornia zapowiadają, że jeszcze tu wrócą. Nico nie jest zachwycony…

Inauguracyjny weekend Formuły 1 za nami. Na torze w Melbourne brylował Lewis Hamilton, podczas konferencji prasowej pierwsze skrzypce grał Arnold Schwarzenegger, a po wyścigu prawdziwy popis dali „chłopcy” z Red Bulla.

Niespodzianki nie było. Mercedes faktycznie jest daleko z przodu. Przy czym nie chodzi wyłącznie o zalety silnika, ale przede wszystkim o to, że Srebrna Strzała charakteryzuje się fantastyczną siłą docisku. Zważywszy na to, że na australijskim torze aerodynamika nie odgrywa aż tak dużej roli, jak chociażby w Sepang, rywale chyba powinni zacząć się martwić.

Lewis Hamilton rozpoczął obronę mistrzowskiego tytułu w najlepszy możliwy sposób. Anglik najpierw sięgnął po pole position, a następnie zmienił je w zwycięstwo, przez cały czas kontrolując sytuację. Jedyne co mogło wzbudzić zdziwienie, to łatwość z jaką Anglik pokonał Nico Rosberga. Na nic ćwiczenia oddechowe i fitness. Cały misterny plan wiadomo gdzie…

Michael byłby dumny
Na razie na najgroźniejszego rywala Mercedesa wygląda Ferrari. Na posiadającym charakterystykę stop and go torze w Melbourne SF15-T spisał się znakomicie. W trybie wyścigowym czerwona bogini okazała się skuteczniejszą bronią od Williamsa (który startował w osłabionym składzie, bez Valtteriego Bottasa, więc na ostateczną weryfikację obu maszyn trzeba jeszcze poczekać). Więcej o potencjale Ferrari dowiemy się w Sepang, gdzie znacznie poważniejszą rolę odgrywa aerodynamika. Póki co, jest jednak nieźle i Maurizio Arrivabene ogłosił, że jego stajnia może powoli przestawiać swój celownik z Williamsa i Red Bulla na Mercedesa.

Sebastian Vettel zaliczył bardzo udany debiut w barwach Ferrari – Niemiec zajął trzecie miejsce, zostawiając w tyle Felipe Massę. Michael Schumacher z pewnością byłby dumny ze swojego rodaka. Kimi Raikkonen również zmierzał po punkty, lecz dopadł go pech i Fin musiał obejść się smakiem.

Uniwersalny język
No dobra, ilu z Was przed weekendem, stawiało, że Felipe Nasr zajmie piąte miejsce, finiszując przed Danielem Ricciardo? I to po perturbacjach związanych z aferą Giedo van der Garde. Ano właśnie. Dzięki świetnemu występowi Brazylijczyka (w połączeniu z 8. lokatą Marcusa Ericssona) Sauber nagle znalazł się w siódmym niebie. Balon poszybował tak ostro w górę, że błyskawicznie rozwiązano problem van der Garde. Język pieniędzy jest jednak uniwersalny.

Młodzi górą
Z dobrej strony pokazali się również debiutanci z Toro Rosso. Carlos Sainz finiszował na dziewiątej pozycji, a mogło być jeszcze lepiej, ale podczas pit stopu mechanicy włoskiej stajni mieli kłopoty z pistoletem i zmiana lewej tylnej opony zamiast trzech sekund zajęła ponad pół minuty. Szansę na punkty miał także Max Verstappen. Z walki o szóste miejsce najmłodszego kierowcę w dziejach F1 wyeliminowała jednak awaria silnika Renault.

Rozczarowanie na początek
Wyścig w Parku Alberta przyniósł rozczarowanie ekipie Lotusa. W kwalifikacjach Romain Grosjean i Pastor Maldonado przebili się do Q3 i w niedzielę liczyli na punkty. Niestety, brutalna wyścigowa rzeczywistość błyskawicznie zniweczyła ich plany. Maldonado padł ofiarą reakcji łańcuchowej, zapoczątkowanej pojedynkiem kierowców Ferrari. W jej efekcie Raikkonenowi nie zostało zbyt wiele miejsca i Fin potrącił Sainza, a ten z kolei stuknął bezradnego Maldonado. Po chwili z wyścigiem pożegnał się także Grosjean, w którego samochodzie spadła moc, więc Lotus mógł zacząć się pakować.

Nie tylko skrzydeł brak
Red Bull Racing wypadł w Australii zdecydowanie poniżej oczekiwań. Szóste miejsce rewelacji poprzedniego sezonu Daniela Ricciardo z okrążeniem straty do Hamiltona nie jest tym, czego oczekuje ekipa, która jeszcze niedawno wygrywała niemal wszystko, spychając swoich rywali do roli statystów. W Melbourne to Red Bull statystował, głównie Mercedesowi. Ale nie tylko, ponieważ Ricciardo nie był w stanie dotrzymać kroku także kierowcom Ferrari i Williamsowi Felipe Massy. Nie mówiąc już nawet o tym, że nie był w stanie poradzić sobie z debiutującym w Sauberze Felipe Nasrem.

Winę za rozczarowujące osiągi RB11 zrzucono na silniki Renault, niewiele mocniejsze niż starsza wersja, za to znacznie bardziej zawodne (Ricciardo stracił pierwszą z czterech jednostek napędowych już w piątek). W pierwszym odruchu szefowie Red Bulla skrytykowali swoich francuskich partnerów, po czym zaczęli wylewać żale na niesprawiedliwy los (czyli przepisy). Adrian Newey zauważył, że „nie widzi światełka w tunelu”, a Christian Horner, stwierdził, że deficyt mocy sięga 100KM i zaapelował do FIA o wyrównanie osiągów silników, przypominając, że w czasach sukcesów Red Bulla władze sportowe często majstrowały przy regulacjach, żeby przystopować przewagę jego ekipy. Jeszcze dalej posunął się Helmut Marko, który oznajmił, że przepisy z dominującym wpływem silników na osiągi samochodów kastrują Neweya (a w każdym razie jego wyobraźnię) i zagroził, że czerwone byki – niczym rozpieszczona pannica – mogą spakować zabawki i wycofać się z F1. Niemożliwe, rozpędzonego byka nie da się zatrzymać.

Poproszony o komentarz do utyskiwań rywali, Toto Wolff skwitował krótko: – My nie płakaliśmy, gdy oni wygrywali. Słyszycie ten rechot dobiegający z Brackley, Brixworth i Stuttgartu, opatrzony prześmiewczymi komentarzami, że kastracje w Red Bullu nie dotyczą tylko Neweya?

Oglądalność w dół
Zła wiadomość dla Berniego Ecclestone’a. To znaczy druga, bo pierwszą jest spadająca liczebność stawki. Gorsza dyspozycja Red Bulla może fatalnie wpłynąć na wyniki oglądalności F1. Przynajmniej wśród żeńskiej części publiczności. Dlaczego? Mniej uśmiechu Daniela R. musi po prostu zebrać swoje żniwo.

Zaskoczenie
Zgodnie z przewidywaniami, McLaren stanowił w Australii tło dla najlepszych. Pewnym pocieszeniem jest fakt, że napędzany silnikiem Hondy (przykręconym zresztą do granic możliwości) samochód z Jensonem Buttonem za kierownicą dotarł do mety. Co prawda z dwoma okrążeniami straty do Hamiltona, ale zawsze. Najbardziej zaskoczony tą sytuacją był pewnie zespół (na testach maksymalnie przejechano 12 kółek z rzędu). Nie zmienia to naturalnie faktu, że przed McLarenem i Hondą ogrom pracy – w zasadzie nad wszystkim, choć za główne źródło problemów uchodzi ciasne upakowanie jednostki napędowej na pokładzie MP4-30. Rozwiązanie tych problemów z pewnością trochę potrwa. Szykujący się do powrotu za kierownicę po kraksie na testach Fernando Alonso ma spory materiał do analizy…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here