Wygrany sprint do pierwszego zakrętu był pierwszym krokiem Rosberga w stronę trzeciego zwycięstwa w czterech startach.

Sprint do pierwszego zakrętu w zasadzie przesądził sprawę zwycięstwa Nico Rosberga w Austrii. Lewis Hamilton nie znalazł błyskawicznej odpowiedzi na atak Niemca i musiał zadowolić się drugą lokatą. Tak samo, jak rok wcześniej.

Takiej serii Rosberg nie przeżywał jeszcze nigdy. Zgoda, w Monako mu się poszczęściło, ale to nie zmienia faktu, że skasował trzy zwycięstwa w czterech kolejnych wyścigach, dorzucając do tego drugą pozycję w Kanadzie. Dzięki temu zredukował do 10 punktów swoją stratę do Lewisa, a co ważniejsze – chyba na dobre – wstał z kolan, na których spędził początek sezonu.

Chwilowa zadyszka?
Nico poległ co prawda w walce z Anglikiem podczas kwalifikacji, lecz w niedzielę pokazał wyjątkową determinację i skuteczność, bezlitośnie egzekwując potknięcia swojego kolegi. Najpierw kłopoty na starcie (Hamilton wytłumaczył przegraną w sprincie do pierwszego zakrętu problemami z samochodem), a następnie błąd polegający na przekroczeniu białej linii przy wyjeździe za alei serwisowej, za co Lewisowi doliczono do czasu na mecie jeszcze pięć karnych sekund.

To wystarczyło, żeby Rosberg powtórzył swój wyczyn sprzed roku i zgarnął Grand Prix Austrii. Zresztą prawdę mówiąc, Lewis – niczego mu nie ujmując – tym razem sprawiał wrażenie, jakby trochę zabrakło mu ikry. Ale nawet jeśli złapał chwilową zadyszkę, jestem przekonany, że w Wielkiej Brytanii wróci i powetuje sobie niepowodzenia z Monako i Austrii.

„Głupia” nakrętka
Ferrari nadal nie może zbliżyć się do Mercedesa na tyle blisko, żeby zadać mistrzom świata jakiś skuteczny cios. Z jednej strony jest jasne, że czerwone samochody nie są tak szybkie jak konkurencja spod znaku trójramiennej gwiazdy. Z drugiej takie rzeczy, jak piątkowe kłopoty ze skrzynią biegów w aucie Sebastiana Vettela, czy wpadka z Kimim Räikkönenem podczas kwalifikacji nie pomagają włoskiej stajni w rozwinięciu skrzydeł.

W czasówce czterokrotny mistrz świata zapewnił sobie trzecią lokatę. Dowiezienie jej do mety wydawało się formalnością. Na przeszkodzie stanęła „głupia” nakrętka prawego tylnego koła, która przedłużyła pit stop Niemca do 13 sekund. W taki sposób najniższy stopień podium wymknął się Sebowi z rąk. – Przez głupią część znowu zaprzepaściliśmy szansę na podium. To nie pierwszy tego rodzaju przypadek. Dla mnie taka sytuacja jest nie do przyjęcia – podsumował wyraźnie poirytowany Maurizio Arrivabene.

Wprawa jest
Rozczarowanie szefa stajni Ferrari było tym większe, że z wyścigiem – w dosyć zaskakujący sposób – bardzo szybko pożegnał się Räikkönen. Czy to nie zastanawiające, że dwa tygodnie pod piruecie w Kanadzie, Finowi znowu przytrafiła się podobna przygoda? Z tą różnicą, że zakończona kolizją z Fernando Alonso i rozbiciem samochodu. Nie wiem, czy w tej sytuacji jakiekolwiek znaczenie ma to, że „Iceman” nie ponosi winy za kraksę. Fakty są bowiem takie, że w punktacji pomiędzy nim a Vettelem robi się przepaść. Jeśli będzie się ona pogłębiać, Włosi bez żalu rozstaną się z Kimim. W końcu mają w tym wprawę, a stadko ewentualnych następców coraz głośniej tupie nogami.

Oklaski
Z niefrasobliwości ekipy Ferrari skrzętnie skorzystał Felipe Massa, który przed rokiem zszokował wszystkich zdobyciem w Austrii pole position. Tym razem Brazylijczyk musiał się zadowolić czwartym polem startowym, ale po wspomnianym już pit stopie Vettela przesunął się na trzecie miejsce i po raz pierwszy w sezonie wskoczył na podium, żeby skosztować szampana. Felipe z całą pewnością zasłużył na oklaski!

Podobnie zresztą jak Nico Hülkenberg, który okazał się jedną z najjaśniejszych gwiazd weekendu w Styrii. Uskrzydlony sukcesem z Le Mans Niemiec zaliczył sensacyjną czasówkę i sięgnął po piąty wynik, rozdzielając kierowców Williamsa. Do półmetka wyścigu utrzymywał się przed Valtterim Bottasem, później musiał uznać wyższość Fina, aczkolwiek szósta lokata i tak stanowi najlepszy rezultat „Hulka” sezonie.

Kumulacja
Na ironię zakrawa fakt, że na swoim domowym torze ekipa Red Bulla zdobyła zaledwie jeden punkt, za dziesiąte miejsce Daniela Ricciardo. Biorąc jednak pod uwagę wszystkie okoliczności, Australijczyk i tak spisał się świetnie. A przytrafiła mu się prawdziwa kumulacja. Jak w totolotku! Szwankujące hamulce sprawiły, że po raz pierwszy w sezonie Dan nie wszedł do Q3. Co więcej, kara za wymianę silnika oznaczała start z 18. pozycji, a w wyścigu czekał go jeszcze 5-sekundowy postój na stanowisku serwisowym (o karach niżej). Dodając jeszcze do tego, że tor w Spielbergu wymaga potężnego silnika, którym Red Bull nie dysponuje, Ricciardo naprawdę nie mógł liczyć na więcej. A że Toro Rosso znowu wypadło lepiej, to już całkiem inna historia…

Najskuteczniejszym spośród kierowców korzystających z silników Renault okazał się Max Verstappen. Pomimo niedostatków mocy, 17-latek mógł być z siebie dumny. W sobotę wywalczył siódmą pozycję, a następnego dnia zajął ósme miejsce. Pod koniec wyścigu, w zasadzie nie mając opon, Holender stoczył ostry pojedynek z Pastorem Maldonado. Ostatecznie nie powstrzymał kierowcy Lotusa, ale pokazał charakter.

Hybrydy w modzie
McLaren przywiózł do Styrii nowy pakiet aerodynamiczny (obejmujący krótszy nos, przednie skrzydło, podłoga, dyfuzor) i zaliczył jeden z najgorszych weekendów w swoich dziejach. Co właściwie napisać w sytuacji, gdy na obu kierowców za ponadlimitową wymianę elementów jednostki napędowej (w przypadku Fernando Alonso także skrzyni biegów) spada kara utraty po 25 pozycji na starcie? Ponieważ stawka liczy jedynie dwadzieścia samochodów, a McLaren – delikatnie rzecz ujmując – nie błyszczy formą, obaj panowie w pakiecie musieli dostać jeszcze „gratisy”. I tak Alonso wlepiono przejazd przez aleję serwisową, a Jensowi Buttonowi 10-sekundowy postój na stanowisku.

Naprawdę, szacunek! Jeśli komuś zależało na tym, żeby stopień zawiłości przepisów dorównywał komplikacji współczesnych jednostek napędowych, to osiągnął swój cel. Z nawiązką. Ale hybrydy są w modzie. Także jeśli chodzi o hybrydowe kary. Pytanie tylko, po co? Mam wrażenie, że ktoś postradał zmysły, a może wręcz przeciwnie… Tyle tylko, że tego rodzaju pomysły są po prostu szkodliwe dla Formuły 1.

Chłopaki, jakie to szczęście, że nikt nie wpadł na pomysł, żeby kary przechodziły na kolejny sezon (kolejne sezony), bo wtedy mielibyście zagwarantowane starty z końca stawki gdzieś do połowy 2025 roku. Oczywiście, gdybyście tylko mieli ochotę robić za dinozaury.

Taniec „Icemana”
Co z nowym pakietem McLarena? Oto jest pytanie. Alonso (który otrzymał nową specyfikację) stwierdził w sobotę, że poprawki działają. W wyścigu za wiele się jednak nie najeździł, ponieważ zakończył występ już na pierwszym kółku, po kolizji z Kimim.

Na wyjściu z drugiego zakrętu samochód „Icemana” zaczął nerwowo tańczyć po torze, po czym uciekł w lewo, gdzie znajdował się Alonso. Podbity McLaren wskoczył na przednią część Ferrari, przecinając podłogą powietrze wokół głowy Kimiego. Szczęśliwie skończyło się na strachu i obaj panowie wyszli w kraksy bez szwanku.

Na tym nie skończyły się nieszczęścia McLarena. Do mety nie dotarł także Button, choć w znacznie mniej dramatycznych okolicznościach. W przypadku Anglika zawiódł bowiem sensor. Cóż za banał!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here