Nadzieje Lewisa Hamiltona, tysięcy angielskich kibiców i ekipy Mercedesa na sukces na torze Silverstone w jednej chwili pękły niczym bańka mydlana. Po uderzeniu przez Kimiego Räikkönena w trzecim zakręcie Anglik zakręcił się i spadł na osiemnastą pozycję. Na moment znalazł się w wyścigowym piekle, ale nie złożył broni i z tragedii wyczarował drugą lokatę.

Na mecie targany potężnymi emocjami idol miejscowej publiczności długo dochodził do siebie i na podium stwierdził, że kierowcy Ferrari zastosowali „ciekawą strategię”, sugerując tym samym, że „Iceman” celowo w niego wjechał, otwierając przed Sebastianem Vettelem drzwi do zwycięstwa.

Zrobiło się nieprzyjemnie, zwłaszcza że chwilę później powołujący się na Jamesa Allisona Toto Wolff dolał oliwy do ognia pytając, czy incydenty z Francji i Wielkiej Brytanii stanowiły efekt „rozmyślnego działania czy raczej niekompetencji”. – Myślę, że to głupie jeśli ktoś sądzi, że stało się to celowo – skwitował oskarżenia ze strony rywali niemiecki as Ferrari, który po 51. triumfie w karierze zrównał się w tabeli wszech czasów z Alainem Prostem.

Iskrzy
Nie będę rozwodzić się nad zarzutami pod adresem Ferrari i zrzucę je na karb szoku wywołanego porażką na należącym od lat do ekipy Srebrnych Strzał terenie. W ferworze walki każdy może chlapnąć coś „głupiego”, jak to określił w rozmowie z Eleven Toto Wolff. Mistrzowie świata potrzebowali chwili, żeby wygasić emocje i dojść do wniosku, że oskarżenia Ferrari o „celowe działanie” nie trzyma się kupy. Zwłaszcza sugestia, jakoby walczący o tytuł Vettel miał jakikolwiek interes w storpedowaniu we Francji Valtteriego Bottasa. Ostatecznie Kimi posypał głowę popiołem, a Lewis przyjął przeprosiny, zamykając temat stwierdzeniem, że „mieliśmy do czynienia z incydentem wyścigowym”.

Nerwowa rekcja mistrzów świata świadczy o tym, że napięcie zaczyna sięgać zenitu. Po części jest to zapewne efekt frustracji, jaką wywołały w ekipie Srebrnych Strzał ostatnie weekendy. To prawda, że we Francji zwyciężył Lewis Hamilton, prawdą jest jednak również i to, że był to jedyny triumf Anglika (i stajni Mercedesa) od Hiszpanii. A przecież model W09 został dozbrojony nową jednostką napędową (Francja) i „rewolucyjną zmianą filozofii jeśli chodzi o aerodynamikę” (Austria). Nikt również, nie zaprzecza, że na styryjskiej prowincji początkowo pachniało dubletem Mercedesa, tyle tylko, że zamiast podwójnego zwycięstwa nastąpiła podwójna awaria, przyklepana jeszcze jedną wpadką odpowiedzialnego za strategię Jamesa Vowlesa.

Lekarstwo na kaca
Remedium na dojmującego kaca z Austrii miał być spektakularny sukces w Wielkiej Brytanii. Wydawało się, że na własnym terenie, na którym Lewis rozdawał karty od początku ery hybrydowej (a Mercedes od 2013 roku), podstawowe pytanie będzie brzmiało nie czy, lecz w jakim stylu czterokrotny mistrz świata zgarnie rekordowy szósty brytyjski triumf. W sobotę Hamilton dopiął swego, ale z tyłu głowy włączyła mu się zapewne lampka ostrzegawcza. Wyrywając z rąk Vettela i Ferrari pole position miał bowiem świadomość, że o sukcesie przesądziły przede wszystkim jego umiejętności, gdyż po tradycyjnej strefie komfortu Srebrnych Strzał na Silverstone pozostało jedynie wspomnienie.

Trudno oczywiście przesądzać, co by było, gdyby nie incydent z trzeciego zakrętu, faktem jest natomiast, że z sytuacji, w której się znalazł, Lewis wycisnął absolutnie wszystko. Niesiony dopingiem kibiców pokazał klasę, w ciągu dziesięciu okrążeń wskakując do najlepszej szóstki. Gdy rywale zjechali po świeże opony w trakcie neutralizacji, on pozostał na torze, przesuwając się na koniec trójki, a przed metą przeskoczył jeszcze Bottasa, który przesadnie nie stawiał oporu, i zajął drugie miejsce.

Pytanie, czy Anglik nie powinien był pójść w ślady rywali i zjechać w trakcie neutralizacji po opony? No cóż, mógł na tym co najwyżej stracić. Po pierwsze nie miał świeżego kompletu ogumienia z żółtym paskiem, a po wtóre do wzięcia byłoby w najlepszym razie trzecia lokata. W każdym razie Vettel z całą pewnością znajdował się poza jego zasięgiem.

Nie tak miało być
W przypadku Bottasa sytuacja wyglądała już nieco inaczej. Pozostanie na torze dało Finowi prowadzenie, ale za sprawą mocno zmęczonych (i twardszych) opon przegrana z Vettelem stanowiła „jedynie kwestię czasu”. Z punktu widzenia Bottasa wizyta w alei serwisowej byłaby dla niego lepszym rozwiązaniem. Zwłaszcza, że miał starsze opony niż Lewis, nie mówiąc o tym, że w jego przypadku chodziło o „darmowy” pit stop.

Drugą pozycję miałby w kieszeni, a tak poza Vettelem i Hamiltonem przegrał jeszcze z Kimim Räikkönenem, w ciągu trzech okrążeń spadając z pierwszej pozycji poza podium. Końca koszmaru nie widać. – Możemy tylko zgadywać, co by się stało, gdyby nie samochód bezpieczeństwa. Zbliżałem się do Sebastiana – podkreślał najbardziej rozczarowany kierowca obecnego sezonu. No tak, ale mogło być jeszcze gorzej. Gdyby nie kolizja Carlosa Sainza z Romainem Grosjeanem i druga neutralizacja, życie z opon Valtteriego ulotniłoby się bowiem jeszcze szybciej. A wtedy o czwartej pozycji nie byłoby mowy.

Nie da się ukryć, że europejski tryptyk nie poszedł po myśli mistrzów świata – jeden triumf w trzech wyścigach i 61 punktów to niewiele jak na aspiracje ekipy z Brackley. Incydenty z kierowcami Ferrari to jedno, ale awarie, kłopoty na starcie i błędy strategiczne, nakładające się na to, że w niektórych aspektach Mercedes już przegrał, a w innych przegrywa wyścig zbrojeń, nie stanowią dobrej wróżby na przyszłość. Sprawa nie jest rzecz jasna przesądzona, wszak na Hockenheim wypada dopiero półmetek sezonu. Zespół Toto Wolffa musi jednak zabrać się ostro do roboty.

Jak lew
Całkiem odmienne nastroje panowały po wyścigu w ekipie Ferrari, dla której Silverstone w ostatnim okresie stanowił niemalże synonim klęski, a czasem wręcz upokorzenia. Tym jednak razem Włosi wywieźli z Wielkiej Brytanii skalpy Lewisa Hamiltona i Mercedesa. – Zabieramy do Maranello angielską flagę – cieszył się Vettel po pierwszym od 2011 roku triumfie włoskiej stajni na Silverstone. Okrzyknięty przez swojego pryncypała lwem Niemiec wygrał starcie w jaskini (innego) lwa, sięgając po czwarte tegoroczne zwycięstwo.

Sukces czerwonych dopełnił Kimi, który mimo kary za kolizję z Hamiltonem zajął trzecie miejsce, kompletując trzecie podium z rzędu. W sumie od Francji „Iceman” zebrał 48 punktów, czyli tylko dwa oczka mniej od najlepszego w analogicznym okresie Vettela. Dzięki temu przed rundą w Niemczech Scuderia powiększyła do 20 punktów swoją przewagę w klasyfikacji konstruktorów.

Trzeba przyznać, że Włosi nie próżnują. W odpowiedzi na najnowsze poprawki Mercedesa, model SF71H otrzymał na Silverstone zmodyfikowaną podłogę i dyfuzor. Okazały się one na tyle skuteczne, że w kwalifikacjach Vettel i Räikkönen otarli się o pole position. Ostatecznie obaj musieli uznać wyższość Hamiltona, ostrzyli sobie jednak zęby na niedzielę. Kimi nawet odrobinę za bardzo, ponieważ w trzecim zakręcie popełnił błąd i trafił w Lewisa.

Kolizja z udziałem faworyta publiczności niewątpliwie ułatwiła Sebastianowi resztę popołudnia. Po świetnym starcie i szybkim zbudowaniu przewagi nad Bottasem pod koniec przejazdu na miękkiej mieszance Niemiec musiał nieco spuścić z tonu, na lewej przedniej oponie pojawiły się bowiem pęcherze. Na pośredniej mieszance jego przewaga jeszcze bardziej stopniała, ale dzięki neutralizacji Sebastian mógł odetchnąć z ulgą, ponieważ przy pomocy świeżego kompletu miękkich opon mógł się rzucić Bottasowi od gardła.

Sześć okrążeń przed metą czterokrotny mistrz świata zaskoczył swojego rywala, bardzo późno nurkując na wewnętrzną Brooklands, po czym pomknął w stronę zwycięstwa. – Nie zważając na ból karku, Sebastian pojechał niczym lew – komplementował swojego asa Maurizio Arrivabene.

Krew i pot
Räikkönenowi przyszło się napracować trochę mocniej nad szóstą wizytę na podium w 2018 roku. Za spowodowanie kolizji z Lewisem „Iceman” musiał pogodzić się z 10-sekundowym postojem podczas wizyty w alei serwisowej. W związku z tym większość popołudnia spędził na walce z Red Bullami. Głównie z Maksem Verstappenem, którego ostatecznie pokonała awaria eletronicznego systemu hamulców. Przed metą Kimi dopadł jeszcze nieszczęsnego Bottasa, przedłużając tym samym trwającą od Francji serię swoich przygód z podium. Na mecie nie chował głowy w piasek, przyznając, że na pierwszym okrążeniu ostro narozrabiał, rujnując wyścig Hamiltona. – Zasłużyłem na karę, ponieważ popełniłem błąd, za który zapłacił Lewis. Tak się czasami zdarza – stwierdził „Iceman”.

Sekunda straty
Po sukcesie w Austrii apetyty w ekipie Red Bulla wzrosły, na Silverstone walka o podium była jednak poza zasięgiem Verstappena i Daniela Ricciardo. Sięgający 70-80 KM deficyt mocy sprawił, że kierowcy Christiana Hornera musieli postawić na ekstremalnie płaskie tylne skrzydła. Z przodu również założyli skrzydła minimalizujące opory – z tym, że Max zdecydował się na wariant z Kanady, natomiast Daniel postawił na jeszcze bardziej radykalne rozwiązanie. Niewiele to jednak zmieniło, różnic nie udało się zasypać i byki znalazły się na ziemi niczyjej. – Tragedia. Na prostych tracimy do nich dobrą sekundę – kwitował piąty w kwalifikacjach Verstappen, tłumacząc 0,7 sekundy straty do Lewisa Hamiltona.

Na otarcie łez po raz czwarty z kolei pokonał swojego australijskiego kolegę, i to aż o pół sekundy. Także w niedzielę 20-latek wyglądał na lepiej dysponowanego niż Ricciardo. Skrzętnie skorzystał z kolizji Räikkönena z Hamiltonem i wskoczył na trzecie miejsce. Po drugiej neutralizacji stoczył z „Icemanem” znakomity pojedynek o czwartą lokatę. Nie zważając na bardziej płaskie skrzydła, w Luffield popisał się mistrzowską kontrą, objeżdżając Fina od zewnętrznej. W przeciwieństwie do Austrii, tym razem panowie zachowali bezpieczny margines. Czwarte miejsce było do wzięcia, na przeszkodzie stanęły jednak kłopoty z hamulcami.

W górę i w dół
Nie powinny nam one jednak zakłócać właściwego odbioru. Ostatnie tygodnie stanowiły popis Verstappena. Poza wygraną w Austrii 20-latek zgarnął także drugą lokatę we Francji i trzecią w Kanadzie. W sumie od Montrealu więcej punktów niż on (75 vs. 58) zdobył jedynie liderujący w generalce Sebastian Vettel.

Ricciardo w tym samym okresie wiodło się zdecydowanie gorzej. Na Red Bull Ringu Australijczyk krążył w okolicach podium, lecz ze względu na nadmierne zużycie opon i problemy ze skrzynią biegów nic z tego nie wyszło. Tak czy siak, po sukcesie w Monako jakoby trochę przystopował. A może inaczej – to Max w końcu zaczął jeździć na miarę swojego talentu. W generalce ciągle wyżej znajduje się Daniel, który na Silverstone skorzystał z kłopotów Verstappena i zgarnął piątą lokatę. Nikt chyba nie ma jednak wątpliwości, że Australijczyk musi złapać drugi oddech. W przeciwnym razie może mu grozić przejęcie roli, którą kiedyś odgrywał inny Kangur. Prawda, że trochę mniej utalentowany… Żeby przeciąć ewentualne niedomówienia przypomnę jeszcze tylko, że nie była to rola pierwszoplanowa.

Kiepski pomysł
Renault umocniło się w Wielkiej Brytanii na czwartej pozycji w klasyfikacji mistrzostw świata, choć zyski ograniczyły się do zdobyczy Nico Hülkenberga. Niemiec powtórzył na Silverstone swój najlepszy tegoroczny wynik (z Bahrajnu i Chin) i dzięki punktom za szóste miejsce awansował na siódme miejsce w generalce, wyprzedzając Fernando Alonso i Kevina Magnussena. Sainz po raz drugi z rzędu nie zdobył punktów. Co więcej, tym razem nie dotarł do mety. Próba wyprzedzenia Grosjeana po zewnętrznej Copse – mimo świeższych i szybszych opon – nie była najlepszym pomysłem.

Force India punktowało w komplecie, aczkolwiek stopień zadowolenia kierowców był różny. Esteban Ocon po „mentalnie trudnej walce” przekroczył linię mety na siódmej pozycji. Sergio Pérez zaczął od spektakularnego piruetu w pierwszym zakręcie i efektownego poślizgu przed nosem startującego z alei serwisowej Siergieja Sirotkina. Potem było trochę spokojniej, chociaż na finiszu doszło do przepychanek z udziałem Pierre’a Gasly’ego. W pojedynku o jeden punkt Pérez został przez Francuza wywieziony na pobocze, ale sędziowie uznali, że kierowca Toro Rosso przesadził i to Sergio zarobił punkcik.

Bez błysku
Zmiany kadrowe w McLarenie stały się faktem, gdyż nowym dyrektorem sportowym mianowano Gila de Ferrana. Na te na torze poczekamy nieco dłużej, a to dlatego, że wyprostowanie meandrów, w których zaplątał się MCL33 nie będzie zbyt łatwe. Na Silverstone punktował jedynie Alonso, zajmując ósme miejsce. Główny zainteresowany nie do końca był zadowolony z tego rezultatu i twierdził, że gdyby nie igraszki z Magnussenem, mógłby powalczyć nawet o szóstą lokatę.

40 punktów i ósma pozycja w generalce w żaden sposób nie odzwierciedlają aspiracji dwukrotnego mistrza świata, ale i tak wyglądają zabójczo przy dorobku Stoffela Vandoorne’a (8), który w Wielkiej Brytanii finiszował na jedenastym miejscu. Już nawet nie chodzi o to, że w odróżnieniu od takiego Charles’a Leclerca w występach Belga brakuje błysku. Sęk w tym, że Stoffel od Azerbejdżanu nie zdobył żadnego punktu.

Wyższy poziom
Nie wiem z kim i o co założył się Grosjean, ale to musi być jakaś gruba stawka, ponieważ Francuz wzorcowo rujnuje swoją karierę w F1. Po anomalii w Austrii, gdzie finiszował na czwartej pozycji, w Wielkiej Brytanii wszystko wróciło do normy i stąpający po coraz cieńszym lodzie 32-latek odpadł z wyścigu po kolizji z Sainzem. Nie wiem, ile siwych włosów przybyło wtedy na skroniach Günthera Steinera, ale myślę, że i tak mniej niż chwilę po starcie, kiedy Francuz popełnił błąd w trzecim zakręcie i uderzył w bliźniacze auto swojego duńskiego kolegi. Trzeba przyznać, że Grosjean wskoczył na wyższy poziom. Teraz już nie tylko rujnuje sobie wyścigi, ale także Magnussenowi.

To drugie nie do końca jeszcze się udało, bo Duńczyk jakoś się pozbierał i sięgnął po dziewiąte miejsce, choć po drodze podpadł Alonso. W sumie trzy weekendy Magnussen wzbogacił się o 20 punktów, aczkolwiek po słabszym wyniku na Silverstone spadł w generalce za Hülkenberga i wspomnianego wyżej Alonso.

Stracili impet
Scuderia Toro Rosso straciła impet z początku sezonu. Nietrafione poprawki aerodynamiczne, kłopoty sprzętowe, ale również błędy kierowców sprawiły, że po rundzie w Monako ani Gasly, ani Brendon Hartley nie zdobyli punktów. Na Silverstone Francuz był bliski szczęścia, ale wywózka Péreza kosztowała go 5 sekund do wyniku na mecie, co przełożyło się na trzy miejsca. Co do Nowozelandczyka, jego kłopoty zaczęły się od awarii zawieszenia w sobotnim treningu. Uszkodzenia okazały się na tyle poważne, że Hartley nie wziął udziału w kwalifikacjach, natomiast w niedzielę przejechał tylko jedno okrążenie – zanim posłuszeństwa odmówiła mu jednostka napędowa Hondy.

Jak tak dalej pójdzie, to ekipa Franza Tosta polegnie w walce z coraz bardziej rozpędzającym się Sauberem. Akurat na Silverstone stajni z Hinwil nie poszło najlepiej. Marcus Ericsson zakończył wyścig kraksą, wjeżdżając w Abbey z otwartym DRS-em. Błąd, tyle że ekipy, przerwał także dobrą passę Leclerca, który punktował w pięciu z sześciu poprzednich wyścigów. W Wielkiej Brytanii na horyzoncie rysował się kolejny dobry rezultat. 20-latek po raz drugi w swojej karierze przebił się do Q3 i zakończył kwalifikacje z dziewiątym czasem. W niedzielę kręcił się w okolicach siódmej/ósmej pozycji, lecz szansę na punkty przekreślili mechanicy, którzy popisali się przy dokręcaniu koła podczas pit stopu. – No cóż, takie błędy się zdarzają – odniósł się do swoich kłopotów Leclerc.

Na koniec kilka słów od Jacques’a Villeneuve’a – ostatniego kierowcy, który zdobył tytuł mistrza świata w barwach zespołu Williamsa. Kanadyjczykowi zdarza się paplać, co ślina na język przyniesie, i chyba wszyscy by woleli, żeby teraz było podobnie. Tym razem trafił chyba jednak w sedno. Zapytany, czy widzi jakąkolwiek szansę dla stajni z Grove, Jacques odpadł: – Zespół jest martwy, kierownictwo ślepe. Powierzenie sterów ekipy Claire było błędem.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here