Nie ma mocnych na Hamiltona.

Zwykle wyścigi Formuły 1 w Montrealu obfitują w emocje, tym razem ich jednak zabrakło. No ale trudno o ekscytujący spektakl, gdy główni aktorzy zamiast koncentrowania się na czystej walce, zajmują się dotarciem do mety. Parafrazując byłego prezydenta, nie o taką F1 nam chyba chodzi.

Zabrakło okazji?
Piątkowe treningi na kanadyjskim torze dawały nadzieję, że do pojedynku Srebrnych Strzał wmieszają się kierowcy Ferrari, ale rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te oczekiwania. Kwalifikacje i wyścig okazały się bowiem wewnętrzną sprawą Lewisa Hamiltona i Nico Rosberga. W sobotę Anglik sięgnął po swoje 44. pole position w karierze (czwarte w Kanadzie), zmienione w niedzielę na czwarte zwycięstwo w sezonie i czwarte w Montrealu. Zamiast ostrej walki o zwycięstwo kibice obejrzeli koncert na oszczędzanie paliwa (Hamilton), hamulców (Rosberg) i Bóg wie, czego jeszcze.

Zabrakło samochodu bezpieczeństwa, nie pomogła ściana mistrzów, nie „dopisała” pogoda, konkurencja okazała się zbyt słaba, więc Mercedes dorzucił do kolekcji dublet, po którym Toto Wolff triumfalnie obwieścił, nawiązując do strategicznej wpadki z Monako: – Nie zawsze jesteśmy idiotami.

Na usta aż ciśnie się cięta riposta, że może po prostu zabrakło okazji, aby się wykazać? Jak w Monako albo w Malezji, gdzie stratedzy mistrzów świata pokazali, że gubią się kompletnie w sytuacjach wykraczających poza szablon. Może warto byłoby pomyśleć o uruchomieniu gorącej linii z emerytowanym Rossem Brawnem? Póki nie jest za późno. Mam bowiem nieodparte wrażenie, że Brytyjczyk spisałby się lepiej niż jego młodsi koledzy nawet wtedy, gdyby pytanie „co robić” padło w przerwie między uprawą ogródka i czytaniem gazety w trakcie popołudniowej herbatki. No dobra, pożartowaliśmy, ale problem jest, ponieważ kryzys na linii zespół-Lewis jest faktem i coś mi mówi, że jego zażegnanie nie będzie łatwe.

Wojna o fotel
Kwestię najniższego stopnia podium rozstrzygnął fiński pojedynek, którego drugim dnem może być posada w Ferrari w 2016 roku. Wykorzystując prezent w postaci piruetu Kimiego Räikkönena i sięgając po pierwsze podium w sezonie, Valtteri Bottas niewątpliwie wykonał kolejny krok na drodze do Maranello. Niewykluczone, że jeden z najistotniejszych, bo świadkiem sukcesu kierowcy Williamsa był obecny w Kanadzie prezes Sergio Marchionne.

Znaki zapytania
To jasne, że Ferrari obiecywało sobie po rundzie w Montrealu więcej niż czwarta i piąta lokata. Włosi przywieźli mocniejsze o 15 KM silniki, licząc przynajmniej na utrudnienie życia kierowcom Mercedesa. Ostatecznie nic z tego nie wyszło. Szkoda, że w Q1 Sebastiana Vettela pokonały kłopoty sprzętowe, a do tego sędziowie dorzucili mu karę za wyprzedzanie przy czerwonej fladze podczas sobotniego treningu, bo wtedy wiedzielibyśmy więcej o postępach SF15-T. Pewne pojęcie na ten temat daje niedzielny występ Niemca, zakończony zdobyciem piątej lokaty po starcie z dolnej części stawki, ale to i tak nie rozwiewa wszystkich znaków zapytania, choćby ze względu na strategię.

Na słowa uznania niewątpliwie zasłużył Felipe Massa. Problemy z turbiną w silniku Mercedesa sprawiły, że Brazylijczyk utknął w Q1. Za sprawą kar, jakie spadły na Vettela i Verstappena, kierowca Williamsa rozpoczynał wyścig z 15. pozycji, ale dzięki równej i konsekwentnej jeździe awansował na szóste miejsce.

Głową w mur
Najsmutniejszym kierowcą w Montrealu był chyba Daniel Ricciardo. Rok po swoim pierwszym zwycięstwie w Formule 1 Australijczyk przeżył jeden z najgorszych weekendów w karierze. Zamiast walki z rywalami, Danowi pozostało zmaganie się z własnym RB11, podejrzewając, że coś jest nie tak z nadwoziem. Przy okazji głośno podkreślał, że przygotowane przez Red Bulla poprawki nie działają.

W rezultacie „bicie głową w mur” (czytaj występ w wyścigu) zakończył na trzynastej pozycji, z okrążeniem straty nie tylko do kierowców Mercedesa… To ilustruje skalę klęski. I jak tu się dziwić, że słynny szeroki uśmiech Ricciardo coraz częściej zastępuje zatroskany, żeby nie powiedzieć zasępiony wyraz twarzy?

Jak amator
Fernando Alonso powoli zaczyna tracić cierpliwość. Poproszony podczas wyścigu o oszczędzanie paliwa wypalił, że jadąc w ten sposób wygląda jak amator. Później starał się łagodzić swoją wypowiedź, tłumacząc, że nie była ona wyrazem frustracji. Pytanie tylko, czy kogoś przekonał? Prawdę mówiąc, nie dziwi mnie rosnące zniecierpliwienie dwukrotnego mistrza świata. Nikt nie spodziewał się cudu w postaci natychmiastowego włączenia się ekipy McLarena do walki w czołówce, ale wszyscy chyba liczyli na nieco szybsze postępy. Alonso i Button również.

Tymczasem wygląda na to, że Honda drepcze w miejscu. Nie pomogły wykorzystane przez Japończyków talony, zużyte na poprawę niezawodności jednostki napędowej. Światełko w tunelu przestali widzieć chyba nawet szefowie stajni z Woking, o czym świadczy wypowiedź Erica Boulliera, w imieniu zespołu wyciągającego do partnerów w Hondy pomocną dłoń.

Warto przy tej okazji zwrócić uwagę na zwrot zawarty w wypowiedzi Francuza. Chodzi o to, że dyspozycja McLarena i Hondy nie jest zawstydzająca. Nie lekceważyłbym tego stwierdzenia, zwłaszcza że słowo „zawstydzający” nie leży zbyt daleko od zhańbiony, co w kontekście kultury japońskiej nie jest bez znaczenia. I jeszcze a propos zawstydzenia – miejmy nadzieję, że w miarę trwania sezonu McLaren nie będzie musiał mocniej się czerwienić.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here