Zadanie wykonane: wygrana numer 39 w karierze Hamiltona.

Powtórki z 2014 roku nie było i duet Mercedesa ustrzelił w Ardenach podwójne zwycięstwo – po raz piąty w tym sezonie w konfiguracji Lewis Hamilton-Nico Rosberg. Mimo tego kontrowersji w Belgii nie zabrakło, w tym przypadku za sprawą pękających opon Pirelli.

Bilokacja Nico
Lewis Hamilton wrócił z wakacji w znakomitej dyspozycji i w Belgii nie pozostawił nikomu złudzeń co do tego, kto obecnie rozdaje karty w F1. Na legendarnej pętli Spa-Francorchamps Anglik w kluczowych momentach weekendu rządził bezapelacyjnie. W sobotę wygrał swoją dziesiątą czasówkę w sezonie, pokonując Rosberga o ponad 0,4 sekundy. Warto podkreślić, że cała przewaga Lewisa pochodziła z drugiej, krętej części toru, która w poprzednich latach stanowiła dla niego zagadkę.

W niedzielę bez większego wysiłku dorzucił tegoroczne zwycięstwo numer sześć. Zadanie ułatwił mu Rosberg, który po starcie spadł na piąte miejsce. Najbardziej gorącym momentem dla Hamiltona był pierwszy przejazd przez prostą Kemmel, pod koniec której przyszło mu bronić się przed Sergio Pérezem. Po tej akcji pozostało mu w zasadzie jedynie kontrolowanie wyścigu i dowiezienie pierwszej pozycji do mety. Wywiązał się z tego znakomicie, powiększając swoją przewagę w generalce nad Rosbergiem do 28 punktów.

– Niestety, kompletnie zepsułem start. Koła zaczęły się kręcić i musiałem odrabiać straty –wyjaśniał Nico, który ciałem siedział w kokpicie Srebrnej Strzały, ale mentalnie był przy żonie oczekującej narodzin ich pierwszego dziecka.

W tej sytuacji Lewis Hamilton powoli może się już przymierzać do roli trzykrotnego mistrza świata. Trudno bowiem sobie wyobrazić, żeby młody tatuś zdołał rzucić skoncentrowanemu na swoim celu Anglikowi rękawicę.

Zepsute święto
To miało być piękne święto – wspólne dla kierowców i ekipy Ferrari. Tak się bowiem ładnie złożyło, że 900. start włoskiej legendy w Formule 1 zbiegł się ze 150. wyścigiem Sebastiana Vettela i nowym kontraktem Kimiego Räikkönena. Do pełni szczęścia potrzebny był tylko dobry wynik. Jak się tymczasem okazało, runda na Spa-Francorchamps przyniosła stajni z Maranello najgorszy tegoroczny rezultat. Vettel po raz pierwszy w sezonie nie zdobył punktów, natomiast Räikkönen finiszował dopiero na siódmej pozycji.

Ale zacznijmy od początku, dokładnie od piątkowych treningów. To właśnie wtedy doszło do zaskakującego pęknięcia prawej tylnej opony w samochodzie Nico Rosberga. Eksplozja nastąpiła jeszcze przed szybkim, lewym łukiem Blanchimont, więc Niemiec szczęśliwie wytracił prędkość, sunąc na kapciu. Kierowcy natychmiast podnieśli kwestię bezpieczeństwa, a Pirelli wyjaśniło, że powodem incydentu było „zewnętrzne przecięcie”.

Podczas wyścigu do podobnej awarii doszło w samochodzie Vettela. Czterokrotnemu mistrzowi świata też dopisało szczęście, ponieważ opona rozpadła się za ultraszybkim fragmentem Eau Rouge-Raidillon. – Takie rzeczy są niedopuszczalne. Gdyby zdarzyło się to dwieście metrów wcześniej, nie stałbym tutaj teraz. Co jeszcze musi się wydarzyć? – pytał retorycznie Seb, nie kryjąc wściekłości na firmę Pirelli.

Emocje wzięły górę
Można się zastanawiać, czy po przygodzie Rosberga ekipa Ferrari nie powinna być ostrożniejsza. Po części strategia jednego pit stopu została pewnie w jakimś sensie wymuszona kiepskimi kwalifikacjami (Vettel po błędzie był dopiero dziewiąty). Niewykluczone, że w pojęciu włoskiej stajni był to najlepszy (jedyny?) sposób, żeby wskoczyć na podium. Później Maurizio Arrivabene podkreślał, że jego ekipa nie jest „szalona” i zaznaczył, że decyzja o jednej wizycie w alei serwisowej została podjęta w oparciu o dane. Pirelli co prawda deklarowało, że żywotność twardszej mieszanki sięga 40 okrążeń, tyle tylko, że w warunkach wyścigowych ulega ona skróceniu. Logiczne. Ferrari postanowiło jednak spróbować, podpierając się tym, że obecny w garażu inżynier Pirelli nie zaprotestował. Idąc tym tropem, zaakceptował pomysł.

Po wyścigu Paul Hembery wyjaśnił, że do incydentu Vettela doszło z powodu nadmiernego zużycia ogumienia, być może dlatego, że wcześniej nastąpiło przecięcie opony podczas agresywnej jazdy po krawężnikach.

To wszystko brzmi sensownie, trzeba jednak również zrozumieć kierowców. Z ich punktu widzenia opony po prostu nie powinny się rozpadać. Koniec, kropka. Jest to sprawa kluczowa dla bezpieczeństwa i Vettel ma absolutną rację, wyrażając swoje obawy. W końcu to on i jego koledzy ryzykują życiem. Nie Paul Hembery. Warto też pamiętać o tym, że czułość kierowców jest tym większa, że niedawno wszyscy pożegnaliśmy Jules’a Bianchiego. Druga sprawa, czy Seba odrobinę nie poniosło? Czy aby na pewno nie ciął tarek? Trudno się wprawdzie dziwić, że emocje wzięły górę, ale z pewnością warto pochylić się nad wszystkim raz jeszcze – na chłodno. Nie tylko po to, żeby wyjść z tego impasu z korzyścią dla wszystkich.

Nie opłaciło się
Wracając do rywalizacji na torze, czy bez awarii Sebowi udałoby się dowieźć do mety trzecią pozycję? Świeższe opony dawały Romainowi Grosjeanowi zdecydowaną przewagę, lecz o wyniku tego starcia możemy jedynie spekulować. O wszystkim zdecydowała eksplozja nadwątlonej przebiegiem prawej tylnej opony w Ferrari z #5, brutalnie niszcząc marzenia czterokrotnego mistrza świata i jego zespołu o podium.

Do mety dotarł Räikkönen, ale w jego przypadku także trudno mówić o weekendzie marzeń. W trakcie Q2 samochód Fina odmówił posłuszeństwa. Konieczna okazała się wymiana skrzyni biegów, w związku z czym „Iceman” wylądował na P16. W niedzielę Kimi zdołał przebić się na siódme miejsce, ratując się na ostatnich kilometrach przed szarżą Verstappena. W ten sposób Ferrari zamknęło swój jubileuszowy występ najgorszym rezultatem w sezonie. Bywa…

Dawajcie następnego
Przed rokiem Daniel Ricciardo odniósł w Belgii zwycięstwo. Tym razem nawet najniższy stopień podium byłby dla niego olbrzymim sukcesem. W sobotę Australijczyk był jedynym kierowcą, któremu udało się wskoczyć pomiędzy użytkowników silników Mercedesa. Szósty rezultat był wszystkim, co można było jednak zrobić. Początek wyścigu w wykonaniu Dana był jeszcze lepszy. Po starcie udało mu się bowiem przebić na trzecie miejsce. Po wizycie w alei serwisowej spadł za Rosberga, na twardszej mieszance nie zdołał także powstrzymać Péreza i Grosjeana (obaj korzystali z miękkiego ogumienia). Czy w końcówce, na miękkich oponach, mógłby powalczyć o podium? Być może, ale jego ambitne plany przekreśliła awaria ERS.

Znacznie więcej szczęścia miał Daniił Kwiat. Co prawda w kwalifikacjach Rosjanin się nie popisał, zajmując dopiero 12. miejsce, ale w niedzielę w pełni się zrehabilitował, prezentując kawał dobrej roboty. Dzięki szarży na miękkich oponach kierowca Red Bulla wywalczył czwarte miejsce, wyprzedzając w końcówce Räikkönena, Massę i Péreza. Napompowany adrenaliną do granic możliwości Kwiat tak się rozbrykał, że „zażądał kolejnej ofiary”. Grosjean był jednak trochę za daleko.

Pan Blanchimont
Znakomicie spisał się także urodzony w Belgii Max Verstappen. Kłopoty w kwalifikacjach i kara za wymianę silnika sprawiły, że 17-latek startował dopiero z 18. pozycji. W wyścigu ponownie pokazał jednak pazur, wspinając się na ósme miejsce. Co jednak ważniejsze czarował wspaniałymi manewrami wyprzedzania zarówno po wewnętrznej (Alonso), jak i po zewnętrznej (Nasr) Blanchimont. W końcówce przymierzał się jeszcze do połknięcia Räikkönena, ale przeszarżował i nie zdołał czysto wpisać się w Les Combes. Tak czy inaczej, był to świetny występ.

Carlos Sainz mógł tylko pomarzyć o czymś podobnym. Hiszpan wszedł do Q3, lecz jeszcze przed startem wyścigu silnik w jego STR10 zaczął zdradzać niepokojące objawy.

Niedosyt
Pomimo dziesięciu punktów ekipa Vijaya Mallyi opuszczała Belgię z poczuciem niedosytu. Dlaczego? Ponieważ to mógł być najlepszy weekend Force India w tym sezonie, a skończyło się tak, że zespół z Silverstone spadł w generalce za Lotusa.

Spore zakłopotanie przyniosły już rezultaty kwalifikacji. Z jednej strony Sergio Pérez popisał się piątym czasem, zyskując jeszcze pozycję kosztem Grosjeana, z drugiej Nico Hülkenberg wypadł poniżej swoich możliwości. Częściowo zresztą nie ze swojej winy, lecz szwankującego turbo. Błąd w La Source z pewnością mu jednak nie pomógł w awansie do Q3. Sobotnie kłopoty Niemca okazały się jedynie wierzchołkiem góry lodowej – w niedzielę Nico nie zdołał bowiem nawet wystartować.

Pérez dla odmiany radził sobie początkowo znakomicie. Po pierwszym zakręcie zajmował drugie miejsce, a przed Les Combes postraszył nawet Hamiltona. Mocno zużywające się opony i niedostateczne tempo VJM08 sprawiły, że Meksykanin ostatecznie wylądował na piątej pozycji. Można powiedzieć tylko na piątej, choć warto pamiętać, że to i tak najlepszy tegoroczny rezultat kierowcy Force India.

Trzy plus jedna
Zespoły F1 czasami popełniają kuriozalne błędy i w Belgii ekipa Williamsa postanowiła wpisać się w ten nurt, decydując się na „eksperymentalny” dobór ogumienia. Podczas pierwszego pit stopu Valtteri Bottas otrzymał bowiem trzy miękkie i jedną twardszą oponę. Outsiderka wylądowała na prawym tylnym kole. Sędziowie czasami nie zauważają lub nie chcą widzieć pewnych rzeczy, ale w tym wypadku nie mogli pozostać ślepi. Wyjaśnienia, że opona zbyt długo zażywała kąpieli słonecznych, w związku z czym żółty pasek przeobraził się w biały, raczej by nie przeszły, więc Fin musiał pogodzić się z karną wizytą w alei serwisowej.

W sumie może dobrze się stało, bo w ten sposób udało się przynajmniej przykryć koszmarną niedyspozycję FW37 na miękkiej mieszance. – Pierwsze dziesięć okrążeń to była katastrofa – nie krył rozgoryczenia Felipe Massa po zajęciu szóstej pozycji. Co w tej sytuacji mógł powiedzieć Bottas, który startując z trzeciej pozycji ostrzył sobie zęby na podium, a finiszował na dziewiątym miejscu? – Najlepszym słowem jest rozczarowanie – skwitował Valtteri ze stoickim spokojem.

Radość przez łzy
Romain Grosjean na swoje dziesiąte podium w F1 czekał niemal dwa lata. Poprzedni sezon, ale również początek obecnego były sprawdzianem wytrzymałości Francuza. Wyścig w Belgii wynagrodził jednak kierowcy Lotusa upokorzenia, jakie przyszło mu przechodzić.

Trzeba przyznać, że Grosjean był jedną z najjaśniejszych gwiazd rundy na Spa-Francorchamps. W pięknym stylu poradził sobie z Bottasem i Ricciardo. W końcówce miał na widelcu Vettela, lecz nie musiał nawet atakować, gdyż prawa tylna opona w Ferrari odmówiła dalszej współpracy. Nic dziwnego, że na ostatniej rundzie wzruszenie chwyciło Romaina za gardło. – Trudno było dostrzec wierzchołki zakrętów – przyznał Francuz, widziany ostatnio na podium w Grand Prix Stanów Zjednoczonych w 2013 roku.

Rekord McLarena
Trzeba przyznać, że McLaren z Hondą wysoko zawiesili poprzeczkę. Takiej kary Formuła 1 jeszcze nie widziała. 55 miejsc na starcie dla Fernando Alonso i 50 dla Jensona Buttona za wymianę elementów jednostki napędowej to naprawdę coś! Panowie oczywiście wylądowali na końcu stawki, po czym rozpoczęło się jeszcze żmudne przeliczanie pełnego wymiaru kary. I trwa do dziś… W końcu taki rezultat zasługuje na szczególną atencję i miejsce w kronikach.

A już na poważnie: w Belgii McLaren zapowiadał nowe otwarcie… I na zapowiedziach się skończyło. Jednostka napędowa Hondy nieodmiennie rozczarowuje. Co gorsza, Japończycy nie chcą dać sobie pomóc, upierając się, że poradzą sobie samodzielnie. Tyle tylko, że czas nieubłaganie leci, a postępów ani widu, ani słychu. Za cały komentarz wystarczy wypowiedź Buttona. – Błąkanie się z tyłu stawki jest zawstydzające. Ale przynajmniej pod koniec, gdy liderzy mnie zdublowali, miałem najlepszy widok na ich walkę – skwitował Jenson. To się nazywa angielskie poczucie humoru!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here