Lewis Hamilton zgarnął w Montrealu pełną pulę, zmniejszając do 12 punktów swoje straty do prowadzącego w generalce Sebastiana Vettela, którego po raz pierwszy w sezonie zabrakło na podium. – Bułka z masłem – celnie podsumował na mecie inżynier Anglika, Peter Bonnington.

Dla trzykrotnego mistrza świata to był weekend marzeń, jeden z najpiękniejszych w całej karierze. Lewis nie tylko skompletował w Kanadzie swojego czwartego wielkiego szlema w F1, ale przeżył również jeden z najbardziej wzruszających momentów w swoim życiu. Po zdobyciu 65. pole position, a tym samym wyrównaniu osiągnięcia Ayrtona Senny, Hamilton został bowiem obdarowany przez rodzinę trzykrotnego mistrza świata repliką kasku, w którym Brazylijczyk ścigał się w 1987 roku.

– Jestem roztrzęsiony. Brak mi słów – przyznawał Anglik drżącym z przejęcia głosem. – Ayrton zawsze stanowił dla mnie źródło czystej inspiracji, dzięki której jestem tu, gdzie jestem. Ten prezent jest dla mnie ważniejszy niż moje wyścigowe trofea – podkreślił Hamilton, który od zawsze był fantastycznym ambasadorem pamięci o nieodżałowanym kierowcy z São Paulo. Nic dziwnego, że rodzina Senny postanowiła to docenić. Przyznam, że oglądając sobotnią ceremonię przy zakręcie Ayrtona, niemal dokładnie w 25. rocznicę wygranej przez Brazylijczyka czasówki w Montrealu, zaszkliły mi się oczy…

Srebrny dublet
Na swoim terenie Hamilton nie musiał walczyć z oponami i zaliczył perfekcyjny weekend, potwierdzając, że w Montrealu nie ma sobie równych. Po starcie z pole position Anglik sięgnął po swoje szóste zwycięstwo na kanadyjskim torze, a ponieważ prowadził od startu do mety i ustanowił najszybsze okrążenie wyścigu, skompletował czwartego wielkiego szlema w karierze, dołączając w tabeli wszech czasów do Jackiego Stewarta, Nigela Mansella, Sebastiana Vettela i Ayrtona Senny. – Potrzebowałem takiego weekendu. Dziękuję chłopakom za ich ciężką pracę, dzięki której nie powtórzyły się problemy z Monako. Jestem w siódmym niebie – skwitował trzykrotny mistrz świata.

Na drugiej pozycji finiszował Valtteri Bottas, więc ekipa Mercedesa ustrzeliła pierwszy dublet w 2017 roku. Tym razem Fin był jednak zdecydowanie wolniejszy od swojego bardziej rutynowanego kolegi. Pytanie, czy był to efekt gorszego weekendu Valtteriego, czy może tego, że rozwiązanie problemów z oponami odblokowało Lewisa? Przekonamy się już wkrótce.

Faktem jest jednak, że w trakcie czasówki w Montrealu Bottas nie czuł się zbyt pewnie na ultramiękkiej mieszance i przegrał z Lewisem aż o 0,7 sekundy. W pierwszym zakręcie wcisnął się przed Vettela, ale dał się objechać Maksowi Verstappenowi. Drugą lokatę przejął po awarii silnika w Red Bullu. W przeciwieństwie do Hamiltona, podczas wizyty w alei serwisowej otrzymał nie supermiękką, lecz miękką mieszankę i ostatecznie finiszował z 19-sekundową stratą do Anglika.

Bez „pudła”
Na podium w Montrealu po raz pierwszy w sezonie zabrakło kierowców Ferrari. W przypadku startującego z drugiej pozycji Vettela o wszystkim zdecydował pierwszy zakręt, w którym przednie skrzydło Giny uszkodził szarżujący od zewnętrznej Verstappen. Po przymusowej wizycie w alei serwisowej lider generalki spadł na 18. pozycję, więc zamiast walki z Hamiltonem (jego zdaniem Ferrari było wystarczająco szybkie, aby powalczyć o wygraną) musiał skupić się na minimalizowaniu strat.

Pomimo uszkodzonej podłogi, do mety Vettel wspiął się na czwarte miejsce, popisując się po drodze kilkoma błyskotliwymi manewrami wyprzedzania, z których na szczególne wyróżnienie zasługuje atak na Estebana Ocona. Mimo ryzyka, nikłej ilości miejsca i obecności Sergio Péreza, Niemiec nie wahał się ani przez chwilę. Jego ostatnią ofiarą padł właśnie Meksykanin, bo na złapanie Daniela Ricciardo było już trochę za późno.

Kimi Räikkönen znowu nie miał powodów do zadowolenia. Na starcie spadł zarówno za Verstappena, jak i Ricciardo. Następnie cudem uniknął kontaktu z barierą. Utrata pozycji na rzecz Péreza stanowiła w tej sytuacji najłagodniejszy wymiar kary. Pod koniec wyścigu ścigał kierowców Force India, jadących za Ricciardo. Przegrzewające się hamulce sprawiły jednak, że nie zmieścił się w szykanie, spadł za Vettela i ostatecznie finiszował dopiero na siódmej pozycji. To nie tak miało wyglądać.

Toast butem
W porównaniu z Verstappenem, Ricciardo brakuje ostatnio szybkości i błysku, za to regularnie zdobywa punkty. W niedzielę Australijczyk trzeci raz z rzędu stanął na najniższym stopniu podium, znowu korzystając z kłopotów swojego młodszego kolegi. Na starcie Dan wyprzedził Räikkönena, potem zyskał pozycję kosztem Vettela, a wreszcie Verstappena. Pod koniec wyścigu, jadąc na miękkich oponach, utrzymał za sobą kierowców Force India. Uciekł też przed pogonią Vettela i zajął trzecią lokatę, racząc na podium toastem z buta nie tylko siebie, ale również Sir Patricka Stewarta.

Verstappen w kwalifikacjach znów okazał się najlepszy z całej reszty. Po atomowym starcie przebił się na drugie miejsce, tradycyjnie znajdując lukę po zewnętrznej. Trzeba jednak zaznaczyć, że miał sporo szczęścia, iż kontakt z przednim skrzydłem Vettela nie zakończył się dla niego kapciem. W trackie restartu (po incydencie z udziałem Carlosa Sainza, Romaina Grosjeana i Felipe Massy) usiłował nawet wyprzedzać lidera. Jego popis zakończyła awaria układu hybrydowego. Szkoda, że tak się stało, ponieważ pachniało świetnym rezultatem.

Deptanie po piętach
W Force India po wyścigu na Circuit Gilles Villeneuve panowały mieszane odczucia. Z jednej strony zespół zaliczył jeden z najlepszych weekendów sezonu, zdobywając 18 punktów, ale z drugiej gdyby nie Pérez, być może zdobycze byłyby jeszcze bardziej okazałe. Meksykanin za nic jednak nie był w stanie zmusić się do przepuszczenia szybszego od siebie Ocona, który w ten sposób mógłby przynajmniej spróbować zaatakować jadącego przed nimi Ricciardo (był na oponach o jeden stopień twardszych od duetu Force India).

Nie ma naturalnie pewności, że Francuz dopiąłby swego, no ale Pérez – zachowując się jak pies ogrodnika – pozbawił go tej szansy. Co więcej, swoją decyzją ułatwił pogoń Vettelowi, który pod koniec wyścigu dopadł i wyprzedził obu różowych. Faktycznie Sergio – w imię obrony swojego statusu – przyczynił się zatem do pogorszenia wyniku całego zespołu. Myślę, że może mu się to szybko odbić czkawką, zwłaszcza że Ocon coraz mocniej depcze Meksykaninowi po piętach i pozostaje chyba jedynie kwestią czasu, kiedy to Francuz zostanie liderem Force India.

Odczarować fatum
Słowo o Fernando Alonso. Tak się zastanawiałem, gdzie dwukrotny mistrz świata mógłby jeszcze wystartować, żeby nie zawiódł go silnik Hondy. Jakby nie kombinować wychodzi na to, że największe szanse na dotarcie do mety daje MotoGP. Fernando, może tam trzeba spróbować, żeby odczarować fatum?

Flagi w szachownicę nie obejrzeli tym razem również obaj kierowcy Toro Rosso. Jeśli chodzi o Sainza, to Hiszpan może mieć pretensje wyłącznie do siebie. Zderzył się bowiem z Grosjeanem i wykluczył z wyścigu Bogu ducha winnego Massę. Sędziowie nie pozostali oczywiście obojętni na „potencjalnie niebezpieczną” jazdę Carlosa i wlepili mu w pakiecie utratę trzech lokat na starcie kolejnego wyścigu i dwa punkty karne.

Ulga
Powody do zachwytu mieli za to kanadyjscy kibice i Lance Stroll – Kanadyjczyk wywalczył bowiem swoje pierwsze punkty w Formule 1. Pomimo startu z 17. pozycji, pochodzący z Montrealu 18-latek osiągnął metę na dziewiątym miejscu. Kłopoty rywali oczywiście mu pomogły, trzeba jednak uczciwie dodać, że kierowca Williamsa pokazał trochę solidnego, wyścigowego rzemiosła. Claire Williams musiała odetchnąć z ulgą.

6 KOMENTARZE

  1. Dlaczego wg Pana w przypadku Verstapena była to szarża a a przypadku Vetela błyskotliwy manewr? W obu przypadkach było jednakowo ciasno na torze.

  2. Witam pana Roberta. Bardzo fajnie sie czyta panskie przymruzonym-okiem ale (z prymruzonym-okiem) nic pan nie napisal o Renault 🙂 czy jest powod?

Skomentuj Robert Smoczyński Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here