Decydującym momentem rywalizacji na torze Interlagos okazała się kolizja pomiędzy prowadzącym Maksem Verstappenem i zdublowanym Estebanem Oconem. Z incydentu skrzętnie skorzystał Lewis Hamilton, któremu mimo potężnych problemów z silnikiem udało się odnieść zwycięstwo i przypieczętować zdobycie przez ekipę Mercedesa piątego z rzędu tytułu mistrza świata konstruktorów. – Przez ostatnie dziesięć okrążeń krzyczałem w samochodzie: „Dawaj! Dasz radę! Możemy to zrobić!” – przyznawał na mecie rozemocjonowany Lewis Hamilton.

Po wyścigu pomiędzy Verstappenem a Oconem doszło do scysji, która niemal doprowadziła do bijatyki. Kierowcy Red Bulla puściły nerwy i stwierdził, że „przed idiotę stracił zwycięstwo”, a następnie trzykrotnie odepchnął Francuza w garażu FIA, ponieważ „zamiast przeprosin zobaczyłem uśmiech i usłyszałem: ’Byłem od ciebie szybszy’”. Sędziowie zareagowali zaproszeniem obu panów na dywanik i po ich przesłuchaniu za popychanie Estebana wlepili Verstappenowi „dwa dni prac publicznych”. Francuza za spowodowanie kolizji nagrodzono jeszcze w trakcie wyścigu – dziesięcioma sekundami postoju w alei serwisowej i trzema punktami karnymi.

Zabawy w kotka i myszkę
Dla jednych „agresywne i nieprofesjonalne” zachowanie sfrustrowanego utratą zwycięstwa 21-latka stanowiło kolejny dowód jego niedojrzałości, inni uznali, że kolizja rzuciła nowe światło na wcześniejsze incydenty z udziałem o rok starszego Francuza. Zwolennicy jednego i drugiego kierowcy rzucali argumentami, dlaczego to adwersarz ich idola ponosi winę na incydent w eskach Ayrtona Senny.

Jeśli chodzi o mnie, przyznam, że choć w pierwszej części sezonu wielokrotnie krytykowałem Verstappena za jego niewiarygodne czasem błędy, tym razem uważam, że to nie on ponosi główną winę za incydent. Nawet jeśli przyjmiemy, że Max mógł zachować nieco większą rozwagę i zostawić więcej miejsca (bo mógł), a Esteban miał prawo się oddublować, to nie chciałbym, żebyśmy zgubili właściwe proporcje. Verstappen był liderem, wiec jeśli Ocon zamierzał odzyskać okrążenie, to powinien był zrobić to w „bezbolesny” dla kierowcy Red Bulla sposób. Nie mówiąc już o tym, że nie powinien był wdawać się z nim w walkę.

Pomijam już fakt, że Esteban nie miał w to popołudnie szans na nic wielkiego. Przed serią wizyt w alei serwisowej tracił do Sergio Péreza, który ostatecznie zgarnął punkcik, ponad dziesięć sekund. Na co w tej sytuacji mógł liczyć Esteban? Przy wyjątkowo sprzyjającym układzie gwiazd, skończyłoby się co najwyżej na dziesiątej pozycji. Czy był to wystarczający argument, żeby rujnować wyścig kierowcy walczącego o zwycięstwo? Nie sądzę.

Podobnie jak narracja „byłem szybszy”. Owszem. Okrążenie poprzedzające kolizję przejechał na supermiękkich oponach w 1.12,876, czyli o 0,240 sekundy szybciej niż Verstappen (na miękkich). Miał pewnie jakiś zapas (na swoim ostatnim kółku wykręcił czas o 0,5 sekundy lepszy), lecz jego przewaga – jeśli w ogóle istniała – była chwilowa. Po kolizji Max kręcił bowiem czasy w granicach 1.12,7-1.12,6. Później schodził nawet poniżej 1 minuty 12 sekund, a przecież jechał z poważnie uszkodzoną podłogą. Biorąc to wszystko pod uwagę, ściganie się Ocona z Verstappenem było nonsensem.

Sznyt
Teraz spójrzmy na sprawę z punktu widzenia lidera. Max jechał znakomity wyścig. Po starcie z łatwością rozprawił się kierowcami Ferrari, następnie pokonał Valtteriego Bottasa, a po wizycie w alei serwisowej dobrał się do skóry Hamiltona i jechał po drugie zwycięstwo z rzędu (pierwszy raz w karierze). Nagle zza jego pleców wyskoczył zdublowany kierowca, pozbawiając go wygranej. Wściekłość Maksa była zrozumiała, jego reakcja już nie. Można oczywiście zapytać, czy stałoby się coś wielkiego, gdyby puścił Estebana? Nie. Zwłaszcza, że kłopoty Hamiltona były oczywiste.

Warto w tym miejscu przytoczyć słowa Lewisa. Anglik stwierdził, że „nie był zaskoczony tym, co się wydarzyło”, dodając, że „sam postąpiłby inaczej”, bo „Verstappen mógł zostawić Oconowi więcej miejsca”, poza tym „miał więcej do stracenia”. I tu pełna zgoda.

Sęk w tym, że Anglik myśli nieco innymi kategoriami, ponieważ znajduje się w zupełnie innym punkcie kariery. Jest silny swoim doświadczeniem, ale przecież nie zawsze tak było. Doskonale pamiętam, że „wczesnemu” Lewisowi też zdarzało się błądzić niczym dziecku we mgle. Verstappen ciągle ma to przed sobą. Jestem jednak pewien, że gdy okiełzna swój talent i temperament, będzie wspaniałym kierowcą.

Sukces rodzi się w głowie
Być może za kilka lat, gdy nabierze już tego mistrzowskiego sznytu, którym od Hamiltona „aż śmierdzi”, dojdzie do wniosku, że mógł zachować się inaczej. Sam musi jednak dojrzeć do tego, że ryzykiem trzeba żonglować z głową. Jak mawiał Ayrton Senna, na którego wszyscy tak bardzo lubią się powoływać, kierowca powinien wyczuwać tę subtelną granicę „kiedy kalkulować, a kiedy dać z siebie wszystko”. Opanowanie tej sztuki stanowi jeden z atutów tych naprawdę wielkich kierowców.

W tym kontekście warto także wsłuchać się w wypowiedź największego adwersarza Brazylijczyka, czyli Alaina Prosta. „Najszybszy nie zawsze oznacza najlepszy” – mawiał Francuz, mający świadomość tego, że wygrywanie rodzi się w głowie. Tę lekcję Verstappen ciągle ma do odrobienia.

Incydenty pomiędzy liderami wyścigu i dublowanymi kierowcami nie stanowią w F1 żadnej nowości. Podobnie jak emocjonalne reakcje, które po nich następowały. W 1982 roku na Hockenheim Nelson Piquet po „nieporozumieniu” z Eliseo Salazarem ruszył na Chilijczyka z pięściami. Sennę i jego starszego rodaka różniło niemal wszystko, ale 12 lat później jemu również puściły nerwy, gdy Eddie Irvine w arogancki sposób tłumaczył motywy odzyskiwania okrążenia. Do rękoczynów mogło dojść także w 1998 roku na Spa-Francorchamps, po tym jak Michael Schumacher nadział się w deszczu na dublowanego Davida Coultharda.

Rozumiem frustrację i wściekłość Maksa, ale jego zachowanie i próby wymierzenia sprawiedliwości na własną rękę były nie do zaakceptowania (podobnie jak w przypadku jego starszych kolegów). Nie jestem pewien, czy dwa dni prac publicznych skłonią 21-latka do przemyśleń, dobrze jednak, że w świat poszedł czytelny przekaz – nie będzie tolerancji dla tego rodzaju zachowań.

Sensor i temperatury
Beneficjentem kolizji Ocona z Verstappenem okazał się Hamilton. Pięciokrotny mistrz świata nie tak wyobrażał sobie to pierwsze zwycięstwo po zdobyciu tytułu, ale cóż. Nie można mieć wszystkiego Myślę, że Sebastian Vettel nie byłby tak „grymaśny”. Po kwalifikacyjnym pojedynku pomiędzy wielokrotnymi mistrzami świata i taktycznej zagrywce Ferrari, wszyscy ostrzyli sobie apetyty na fantastyczna batalię pomiędzy wymienionymi panami w wyścigu. Nic z tego. Uszkodzony sensor w Ferrari (i kłopoty z oponami) wykluczył Vettela z grona faworytów do walki o zwycięstwo na Interlagos. Seb finiszował na szóstej pozycji, przegrywając z całą pierwszą ligą.

„Gremliny” dopadły także Hamiltona – a właściwie jego silnik. I to krótko po jego wizycie w alei serwisowej (19/71 okr.). W pewnym momencie sytuacja stała się niezwykle poważna i awaria jednostki napędowej dosłownie wisiała w powietrzu. Wspólnym wysiłkiem inżynierów na torze i w fabryce w Brixworth (stałe łącze) tak poprzestawiano systemy, że udało się zapanować nad szalejącymi temperaturami Srebrnej Strzały z #44. Swoje pięć groszy dorzucił również pięciokrotny mistrz świata, rozsądniej korzystając z przepustnicy, dzięki czemu dotarł do mety, sięgając może nie po najpiękniejsze, ale za to naprawdę ciężko wypracowane zwycięstwo.

Tym cenniejsze, że zapewniło ekipie Mercedesa piąty tytuł mistrza świata konstruktorów, podtrzymując dominację Srebrnych Strzał w erze hybrydowej. Dowodzona przez Toto Wolffa stajnia już zapewniła sobie miejsce w historii Formuły 1, bijąc seryjne sukcesy McLarena, Williamsa czy Red Bulla. Do przeskoczenia został im już tylko rekord Ferrari z czasów Michaela Schumachera, kiedy włoska stajnia sześć razy z rzędu sięgała po mistrzowskie laury wśród konstruktorów. Ale to jeszcze przed nimi.

Nie jest wykluczone, że brazylijskie perypetie Lewisa będą miały gorzki finał. Główny strateg Mercedesa James Vowles, który monitorował reanimację silnika mistrza świata, przyznał bowiem, że jednostką napędowa ucierpiała, choć nie jest wciąż jasne, jaka jest skala uszkodzeń. Nie oznacza to jeszcze, że w Abu Zabi na Hamiltona posypią się kary, ale należy się z tym liczyć.

Kolekcjoner
W związku z problemami Vettela, obrona honoru Scuderii spadła w Brazylii na Kimiego Räikkönena. Manewr z twardszymi mieszankami na starcie nie wypalił i obaj kierowcy w czerwonych samochodach szybko musieli skapitulować przed Verstappenem. Zmagający się z oponami i sensorem Niemiec dwukrotnie oddawał pozycję „Icemanowi”, któremu nie tylko udało się pokonać Bottasa, ale także uciec przed Danielem Ricciardo.

W ten sposób Räikkönen wywalczył swoje dwunaste tegoroczne podium, bijąc pod tym względem Vettela i wyrównując swój najlepszy wynik w karierze. Cel na ostatni, 151. start w barwach Ferrari? Obrona trzeciej pozycji w klasyfikacji generalnej przed zakusami Bottasa (14 punktów straty) i Verstappena (17). A później Sauber!

Wrócił uśmiech
Nie wiem, czy Ricciardo uda się jeszcze stanąć na podium w barwach Red Bulla. Byłaby to wspaniała klamra, spinająca pięcioletnią przygodę Australijczyka z ekipą Christiana Hornera. Dwie znakomite okazje przeszły mu koło nosa w Stanach Zjednoczonych i Meksyku. Trzecia w Brazylii, choć tym razem Dan przynajmniej dotarł na metę.

Pudło na Interlagos było w jego zasięgu. Ricciardo i jego RB14 znajdowali się bowiem w wybornej dyspozycji. Sęk w tym, że jego szanse zredukowała kara cofnięcia o pięć pozycji na starcie za wymianę uszkodzonej w Meksyku turbosprężarki. Gdyby nie to, mogłoby być ciekawie. Na pocieszenie została mu czwarta lokata, która przynajmniej przywróciła uśmiech na jego mocno rozczarowanej ostatnio twarzy. – Było mnie stać na więcej, ale przede mną jeszcze jedna szansa! Z tempem, które pokazaliśmy na Interlagos jestem optymistą przed wyścigiem Abu Zabi – podkreślił Ricciardo. Trzymam kciuki, choć łatwo nie będzie.

Skok jakościowy
Muszę przyznać, że postępy, jakie ekipa z Hinwil wykonała w tym sezonie, są naprawdę imponujące. Ze stajni, która w Melbourne walczyła w ogonie stawki, w ciągu kilku miesięcy Sauber przeobraził się w znaczącą siłę środka stawki. Silnikowe postępy miały tutaj niebagatelne znaczenie, ale w parze z nimi szły postępy aerodynamiczne i coraz lepsze zrozumienie samego samochodu. W ostatnim czasie koncentrowano się już głównie na tym trzecim aspekcie, ponieważ stajnia z Hinwil przestawiła siły i środki na prace nad przyszłoroczną maszyną. Do poziomu sprzętu dostosowali się także kierowcy. Przede wszystkim Charles Leclerc, który od Baku był faktycznym liderem zespołu, zasilając konto Saubera z regularnością szwajcarskiego zegarka.

W Brazylii 21-latek powtórzył wyczyn z Meksyku, zajmując siódme miejsce. Na Interlagos miało ono jednak większa wartość, gdyż Leclerc okazał się najlepszym z reszty, finiszując jedynie za kierowcami wielkiej trójki. Fundamentem tego sukcesu był przebłysk geniuszu, na który Charles zdobył się w Q2, wciskając się do trzeciej części czasówki w znacznie gorszych warunkach niż rywale.

W niedzielę przypieczętował sukces, bez problemu dystansując konkurentów z Haasa i Force India. Szkoda, że punktów (po najlepszych kwalifikacjach w karierze) nie zdobył Marcus Ericsson, ponieważ szwajcarski zespół mógł jeszcze bardziej skrócić dystans do zajmujących siódmą lokatę w klasyfikacji generalnej „różowych panter”. Owszem, ekipa Force India straciła cały dorobek sprzed zmian właścicielskich, ale to nie jest problem Saubera.

Po rundzie w Brazylii różnica dzieląca oba zespoły stopniała do sześciu punktów, więc nic nie jest jeszcze przesądzone. Faworytem tego starcia mimo wszystko pozostaje Force India i nie trzeba chyba dodawać, że przegrana ekipy przejętej przez Lawrence’a Strolla stanowiłaby olbrzymią niespodziankę.

Za późno, za mało
Tor w São Paulo nie stanowił najbardziej przyjaznego środowiska dla ekipy Renault. Jedna rzecz to słabe kwalifikacje, później także kiepskie tempo R.S.18 w wyścigu, a drugie to jednak kłopoty techniczne Nico Hülkenberga. Pomimo braku punktów, francuska stajnia może już chyba świętować czwartą lokatą w klasyfikacji konstruktorów. Stany Zjednoczone i Meksyk zapewniły im bowiem na tyle dużą przewagę, że trudno sobie wyobrazić, by na Yas Marina Haas nadrobił 24-punktową stratę (w przypadku punktowego remisu zdecydowałoby czwarte miejsce Romaina Grosjeana z Austrii).

Na Interlagos punktowali obaj kierowcy Günthera Steinera, aczkolwiek w walce o miano najlepszego z reszty musieli uznać wyższość Leclerca. Romain Grosjean zajął ósme, natomiast Kevin Magnussen dziewiąte miejsce. Wszystko pięknie, ale to za późno i zbyt mało, żeby złapać Renault. Amerykański satelita Ferrari może pluć sobie w brodę za Australię, Azerbejdżan czy chociażby Włochy… A to przecież nie wszystkie momenty sezonu, w których zgubiono punkty, przekładające się na wymiernie mniejsze zyski z FOM. Cóż, jest sporo racji w tym, co powiedział Magnussen, podkreślając, iż „Haas nie dorósł do samochodu, którym dysponował”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here