Po zdominowanym przez Sebastiana Vettela weekendzie w Montrealu, gdzie Lewis Hamilton finiszował na piątej pozycji, w pierwszej od dekady Grand Prix Francji role odwróciły się. Anglik spokojnie zgarnął komplet punktów i odzyskał prowadzenie w mistrzostwach świata, natomiast Niemiec musiał się zadowolić piątą lokatą. Różnica polegała jednak na tym, że kierowca Ferrari sam zgotował sobie ten los. Podium na Paul Ricard było w jego zasięgu, lecz po wpadce w pierwszym zakręcie czterokrotny mistrz świata w mgnieniu oka stracił wszystko, co zyskał w Monako i Kanadzie. Podobnie jak podczas restartu w Azerbejdżanie – albo, sięgając jeszcze głębiej, w trakcie startu w Singapurze w 2017 roku, Sebastian znowu pokazał oblicze, które od czasu do czasu prowadzi go na manowce. W taki sposób nie wygrywa się walki o tytuł, zwłaszcza jeśli za przeciwnika ma się tak wytrawnego, zaprawionego w bojach przeciwnika, jakim jest Hamilton.

Zimna krew
W tak wyrównanej, toczonej na takim poziomie rywalizacji diabeł tkwi w szczegółach, a lepszy w te klocki wydaje się być Lewis. Sebastianowi ciągle zdarzają się momenty, w których traci zimną krew i niepotrzebnie pakuje się w tarapaty. W poprzednim sezonie widzieliśmy to w Baku i Singapurze, w tym znowu w stolicy Azerbejdżanu i właśnie we Francji.

Na Paul Ricard czterokrotny mistrz świata przeszarżował w pierwszym zakręcie, wjeżdżając w Valtteriego Bottasa i rujnując wyścig zarówno sobie, jak i Finowi. Za spowodowanie kolizji sędziowie wlepili mu pięć sekund kary. Mało, dużo? Hamilton i Niki Lauda zgodnie uznali, że zbyt mało, no ale trudno oczekiwać, żeby powiedzieli coś innego. Co do wymiaru kary można oczywiście dyskutować, z drugiej strony argument, że mimo interwencji sędziów Sebastian finiszował przed Valtterim jest akurat chybiony, bo co by było, gdyby Bottas musiał się zatrzymać? Tak czy siak znacznie mniej litości dla Vettela miały włoskie media, które słusznie zauważyły, że „czterokrotny mistrz świata popełnił amatorski błąd”.

Z odrabianiem strat Vettel poradził sobie znakomicie, pokazując że z wyprzedzaniem na Paul Ricard nie jest tak źle. – Byłem zaskoczony swoimi postępami. Myślę, że pomocna była tutaj asysta silnego przedniego wiatru. Jego podmuchy pomagały, ponieważ przekładały się na duże zyski w drugiej części prostych – stwierdził Sebastian po zameldowaniu się na mecie na piątej pozycji. Możemy się tylko domyślać, czy istniał chociaż cień szansy na walkę z Hamiltonem, pewne jest natomiast to, iż Vettel ponownie zgubił punkty, które mogą go drogo kosztować.

Będzie wstrząs?
Na Hamiltona nie było we Francji mocnych. Startujący z pole position Anglik uniknął chaosu na pierwszym okrążeniu i z Maksem Verstappenem za plecami nie musiał się specjalnie gimnastykować, rozsądnie zarządzając poprawioną jednostką napędową Mercedesa, przed którą jeszcze spory wysiłek.

Wygrana we Francji przyniosła aktualnemu mistrzowi świata kolejne kamienie milowe w jego karierze. Anglik został samodzielnym rekordzistą, jeśli chodzi o zwycięstwa w różnych Grand Prix (wcześniej dzielił rekord z Michaelem Schumacherem, który ma ich na koncie 22) i jest oczywiście jedynym kierowca w stawce, który triumfował na wszystkich obiektach w aktualnym kalendarzu. Lewis wyśrubował także własny rekord – do tej pory wygrywał wyścigi F1 na dwudziestu sześciu różnych torach. Z punktu mistrzostw świata najważniejsze było jednak coś innego. Trzecie zwycięstwo w sezonie w kombinacji z kłopotami Vettela pozwoliło mu bowiem odzyskać prowadzenie w mistrzostwach świata i zyskać impet przed dwoma najbliższymi weekendami.

Przed rundą na Red Bull Ringu Anglik ma 14 przewagi, a może być jeszcze lepiej. Przed nim (i Valtterim) rysują się obiecujące perspektywy, ponieważ w Austrii ekipa z Brackley będzie dysponowała poprawionym pakietem aerodynamicznym, natomiast w Wielkiej Brytanii w użyciu znowu będą opony z cieńszym bieżnikiem, które świetnie pasują do charakterystyki Srebrnej Strzały. Nie chcę uprawiać czarnowidztwa, ale przyznam szczerze, że nie będę zdziwiony, jeśli Lewis przedłuży rywalom terapię szokową o dwa kolejne weekendy, ustanawiając kolejny rekord.

Wiatr w oczy
Bottasa wyjątkowo prześladuje w tym sezonie pech. Pomijając już loterie związaną z wyjazdem samochodu bezpieczeństwa w Chinach, odrobiny szczęścia zabrakło mu chociażby w Azerbejdżanie, gdzie z rąk wymknęło mu się w zasadzie pewne zwycięstwo. Weekend we Francji również przyniósł Finowi negatywne emocje, tym razem za sprawą Vettela, który w pierwszym zakręcie pozbawił go szans na walkę o podium.

Za sprawą uszkodzonej podłogi, fatalnie odbijającej się na balansie aerodynamicznym, Valtteri nie był w stanie odrabiać strat tak skutecznie jak Sebastian. Pogłębiona silnym wiatrem niestabilność W09 przyczyniła się do szybszego zużycia opon. Po drugiej wizycie w alei serwisowej Bottas spadł za Kevina Magnussena i Carlosa Sainza. Pod koniec wykorzystał kłopoty Hiszpana z MGU-K, lecz na kierowcę Haasa nie znalazł recepty i musiał pocieszyć się siódmą lokatą, spadając w generalce za Daniela Ricciardo.

Wyrzuty i odpowiedź
A propos kolizji Vettela z Bottasem, Max Verstappen wykorzystał przypadek czterokrotnego mistrza świata, żeby poużywać sobie na dziennikarzach. Podczas konferencji prasowej 20-latek stwierdził z przekąsem, że „teraz media powinny zająć się Sebem z równym upodobaniem, co nim”. – Myślę, że kiedy następnym razem spotkacie Seba, powinniście mu powiedzieć, żeby zmienił styl jazdy. To jest nie do zaakceptowania. Błędy zdarzają się nawet najlepszym, ale jestem wściekły, gdyż on nie zostanie potraktowany tak źle jak ja – wyrzucił z siebie Max.

Najlepszą odpowiedź dał jednak na torze, zaliczając swój najlepszy tegoroczny wynik. Z chaosu na starcie wyszedł bez szwanku, po czym bezskutecznie próbował dotrzymać kroku Hamiltonowi. Ostatecznie drugi bezbłędny weekend przyniósł mu drugą lokatę i trzecią wizytę na podium w ostatnich czterech wyścigach. Czy w tej sytuacji Holendrowi potrzebne są przepychanki z mediami? Nie sądzę, ponieważ przy najbliższej okazji usłyszy coś równie złośliwego.

Podium „Icemana”
Skład podium na Paul Ricard uzupełnił Kimi Räikkönen, który w 2007 roku zwyciężył na torze Magny-Cours, rozpoczynając swój mistrzowski pościg za Hamiltonem. Tym razem poprzeczka nie został zawieszona aż tak wysoko, ale po tym jak Vettel nabroił na pierwszym okrążeniu, „Icemanowi” przyszło bronić honoru Scuderii Z tego zadania Fin wywiązał się bez zarzutu, sięgając na otarcie łez po trzecią lokatę. Co ciekawe, nie przeszkodziły mu w tym ani kiepskie kwalifikacje, ani początek wyścigu, po którym spadł na siódme miejsce. Nadrabiał jednak straty, przejeżdżając na ultramiękkiej mieszance 34 okrążenia. Na finisz założył opony z czerwonym paskiem i pozbawił Ricciardo najniższego stopnia podium.

Australijczykowi przyszło się zadowolić czwartą lokatą, która pozwoliła mu awansować na trzecie miejsce w generalce. Przez wizytą w alei serwisowej Daniela dopadły kłopoty. – Jakieś dwie rundy przed pit stopem doszło do uszkodzenia lewej strony przedniego skrzydła. Potem pojawił się identyczny problem z prawą stroną – zdradził Daniel, dodając że jego RB14 stał się bardzo mocno podsterowny i zgubił balans aerodynamiczny.

Pomimo tego, Ricciardo zdołał rozprawić się z Vettelem. Pogłębiające się problemy sprawiły jednak, że Daniel coraz bardziej tracił tempo i padł ofiarą odrabiającego straty Räikkönena. Skończyło się zatem na czwartej pozycji, choć reputacja Australijczyka z pewnością na tym nie ucierpiała.

Małe Waterloo
Powrót F1 do Francji stworzył kierowcom z kraju nad Sekwaną i Loarą możliwość startu przed rodzimą publicznością. Z taką niecierpliwością i napięciem wyczekiwany moment zakończył się jednakże potężną tragedią, może nie na miarę Waterloo, ale rozgoryczenie było olbrzymie, ponieważ żaden z panów nie zdobył punktów. Ba, Pierre Gasly i Esteban Ocon nie przetrwali nawet pierwszego okrążenia, zderzając się w trzecim zakręcie. Seria nieszczęść zaczęła się jednak – a jakże – od Romaina Grosjeana, który jeszcze na prostej startowej uderzył w pędzącego obok Ocona (zarobił pięć sekund i dwa punkty karne). Dwa zakręty dalej Romain wszedł jeszcze w kontakt z Vettelem, któremu w trójce zabrakło przyczepności. Wyjście bez szwanku z dwóch incydentów byłoby cudem, więc przez resztę popołudnia Grosjean zmagał się z niestabilnością swojego Haasa, tracąc czas i kolejne pozycje. O miejscu w dziesiątce znowu musiał zapomnieć, co oznacza ni mniej ni więcej, że w jego koncie punktowym nadal widać dno.

Magnussen dla odmiany dorzucił do kolekcji szóste miejsce, zwiększając tym samym dorobek amerykańskiej ekipy do 27 punktów. Godne pochwały – tym bardziej, że dzięki niemu Haas awansował w klasyfikacji mistrzostw świata na siódme miejsce, spychając o jedną lokatę ekipę Toro Rosso, która po raz drugi z rzędu zaliczyła weekend bez punktów.

Na otarcie łez
Francuzom na otarcie łez pozostały punkty zdobyte przez ekipę Renault. Sainz po starcie był nawet trzeci, lecz w miarę tego, jak czołówka odzyskiwała pozycje, Hiszpan spadał w rankingu. W jego zasięgu było szóste miejsce, sęk jednak w tym, że w końcówce wyścigu w jego R.S.18 zepsuło się MGU-K. Pozbawiony 160 KM z hybrydy Sainz w walce z Magnussenem i Bottasem skazany był na porażkę. Z pomocą w utrzymaniu ósmej pozycji przyszła mu wirtualna neutralizacja zarządzona w związku z przygodą Lance’a Strolla.

Punkty od kolekcji dorzucił także Nico Hülkenberg, który po starcie z dwunastej pozycji na pierwszą zmianę mógł założyć miękkie opony. Przed wizytą w alei serwisowej (37 okr.) „Hulk” wspiął się na siódme miejsce, a ostatecznie finiszował na dziewiątej pozycji, zdobywając ważne punkty w kontekście walki o czwarte miejsce w klasyfikacji konstruktorów. Po ośmiu rundach Renault może się już pochwalić większym dorobkiem (62 pkt.) niż w całym poprzednim sezonie i wyprzedza o 22 oczka przeżywającego kryzys McLarena.

Dzień świra
Skoro jesteśmy już przy stajni z Woking, to łatwo sobie wyobrazić jak wielkie jest rozczarowanie jej kibiców. W Melbourne padły wielkie obietnice, które wyglądają równie realnie, jak polski program lotów na Księżyc. Weekend na południu Francji był trzecim z kolei, w którym McLaren nie zdobył żadnych punktów. Coraz bardziej niepokoi konkurencyjność MCL33. Tym razem Fernando Alonso i Stoffel Vandoorne nie weszli nawet do Q2. Wyścig nie był lepszy. Belg dotarł do mety na dwunastej pozycji, natomiast Hiszpan przed awarią zawieszenia zdążył wyrzucić jeszcze z siebie, że nie widzi sensu dalszej jazdy w sytuacji, gdy „nie ma hamulców, opon i jedzie poza punktami”.

Kłopoty aerodynamiczne McLarena to jedna strona medalu. Główny problem z tym, że sytuacja do bólu zaczyna przypominać „Dzień świra” – na pozór wygląda to zabawnie, ale tak naprawdę położenie Alonso i spółki jest tragiczne. Kiepskie wynik na torze, zatrważające doniesienia zza kulis, brak odpowiedniego kapitana, który mógłby zmienić kierunek rejsu i ocalić jedną z ikon F1 przed fatalnym losem…

Natrętna mucha
Diametralnie odmienne nastroje panują w ekipie w Hinwil, ale w Sauberze wyniki przerastają najśmielsze przedsezonowe oczekiwania. Owszem, Frederic Vasseur szkicował ambitne plany na przyszłość, ale czy ktokolwiek, kto zimą analizował sytuację Saubera, przewidział, że po ośmiu wyścigach Sauber zdobędzie więcej punktów (13) niż w ostatnich dwóch latach, a debiutujący w jego szeregach Charles Leclerc będzie poważnym kandydatem do fotela w Ferrari?

Tymczasem 20-latek idzie jak burza. Kwalifikacje we Francji przyniosły mu pierwszy awans do Q3 i ósmą pozycję startową. Po pierwszym okrążeniu Charles był nawet szósty, ale za plecami miał szybsze samochody, więc spadek w rankingu był jedynie kwestią czasu. Zmieścił się jednak w dziesiątce, co oznacza, że zdobył punkty w czwartym z pięciu ostatnich wyścigów. W sumie Leclerc ma już na koncie 11 oczek i wyprzedza w generalce m.in. Vandoorne’a, Ericssona i Grosjeana. W F1 proste przełożenia nie istnieją, przyznacie jednak, że trudno pozbyć się natrętnej niczym mucha myśli, co Charles byłby w stanie osiągnąć w lepszym aucie?

Stan stabilny
O ile w przypadku McLarena sprawy wyglądają źle, o tyle położenie Williamsa przypomina sytuację pacjenta, którego „stan jest co prawda krytyczny, no ale stabilny”. Przedstawiciele stajni z Grove w najlepsze karmią nas informacjami o tym, że pracują nad przyszłorocznym samochodem, nie rezygnując z rozwiązania problemów piętrzących się przy aktualnym modelu. W Austrii zajmie się nimi Robert Kubica.

1 KOMENTARZ

  1. Najbardziej z ostatnich doniesień martwi mnie McLaren. Jeśli do prasy docierają juz informacje o tym ze pracownicy kompletnie nie zgadzają się ze sposobem prowadzenia firmy z zarządzającymi, to znaczy ze wisi tam w powietrzu wielka bomba. Nie wiem ile z informacji podawanych w prasie to fakt, ale jesli rzeczywiście pracownicy McLarena dostali po batoniku w nagrodę za wyniki i ciężką pracę to naprawdę ręce opadają. Każdy kto chociaż trochę zarządzał czymkolwiek wie dokładnie, że w takich sytuacjach najlepiej nie dawać ludziom nic. Podobnego błędu na pewno nie popełniłby nikt pokroju Rossa Brawna. Jego nauczycielem w tej akurat kwestii był Flavio Briatore demonstrując swoimi zachowaniami jak nie należy postępować (dał Rossowi zegarek w ramach wdzięczności za uzyskiwane wyniki przyznając z rozbrajającą szczerością, że tez od kogos dostał w prezencie).

    Co by się jednak nie działo wierzę w tą ekipę. Nie jestem pewien czy tam nie ma jakichs sabotaży wewnętrznych bo nie wierzę, żeby Peter Prodromou nie wiedział jak poprawnie aerodynamicznie skonstruować samochod, za nauczyciela mial przecież Adriana. Coś ewidentnie tam lezy na linii współpracy między działami i relacji między ludzmi w Woking. Oby się otrząsnęli i dali z siebie wszysko bo wygrywajacy wyscigi Alonso w McLarenie w walce z Hamiltonem w Mercu to moje wielkie marzenie 🙂

Skomentuj bugalon Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here