Lewis Hamilton sięgnął w Szanghaju po swoje pierwsze tegoroczne zwycięstwo i remisuje w punktacji mistrzostw świata z drugim na mecie w Chinach Sebastianem Vettelem. Jak na ironię, Niemiec stracił szansę na drugi triumf w sezonie za sprawą kraksy trzeciego kierowcy Ferrari – Antonio Giovinazziego. Na trzeci stopień podium wskoczył niesamowity Max Verstappen, rozpoczynający wyścig z szesnastej pozycji.

Trzeci szlem
Wyjąwszy brzemienne w skutkach wydarzenia sprzed dziesięciu laty, Szanghaj zwykle był dla Lewisa Hamiltona szczęśliwy. Nie inaczej było w ostatni weekend i Anglik powiększył swoje chińskie konto o szóste pole position, piąte zwycięstwo i czwarte najszybsze okrążenie, a ponieważ w trakcie wyścigu nawet na chwilę nie stracił prowadzenia, złożył swojego trzeciego wielkiego szlema w karierze.

Po kuble zimnej wody na inaugurację mistrzostw świata Lewis przyleciał do Chin absolutnie zdeterminowany, żeby zrewanżować się Vettelowi ze przykrą niespodziankę z Melbourne. W sobotę potwierdził swoje aspiracje, wygrywając czasówkę i płatając figla Nikiemu Laudzie, który stawiał w tym starciu na Vettela. Biorąc pod uwagę słowa Toto Wolffa, przekonującego że na dyspozycji Mercedesa cały czas cieniem kładzie się trudna zima, można się chyba pokusić o stwierdzenie, że Lewis zdobył pole position bardziej dzięki sobie aniżeli zaletom Srebrnej Strzały. Stąd zapewne wypływała także jego ekscytacja na wieść o prognozach pogody na wyścig, gdyż – jak wiadomo – w trudnych warunkach czynnik ludzki zyskuje na znaczeniu.

Powody do niepokoju
Szanghaj to wprawdzie nie Monako, w niedzielę było jednak sporo ruletki, w której Lewis miał więcej szczęścia niż Sebastian. Gdyby bowiem nie kraksa Giovinazziego, sprytny plan Vettela polegający na zjeździe po slicki podczas wirtualnej neutralizacji mógłby zepsuć, a w najlepszym razie mocno skomplikować popołudnie Hamiltona. Wyjazd samochodu bezpieczeństwa i przejazd stawki przez aleję serwisową sprawiły tymczasem, że trzykrotny mistrz świata nie tylko nie stracił inicjatywy (co mogło się wydarzyć, bo Vettel zyskał na pit stopie w trakcie VSC co najmniej 7 sekund), lecz zyskał jeszcze bufor w postaci kierowców Red Bulla i Valtteriego Bottasa (jeśli chodzi o tego ostatniego, to tylko na chwilę), za którymi wylądował czterokrotny mistrz świata. Owszem, Mercedes utrzymywał później, że nie był to jeszcze optymalny moment na zmianę ogumienia i przekonuje, że Lewis przez kilka okrążeń zyskałby jeszcze trochę czasu, ale pytanie czy wystarczyłoby to do zrównoważenia strategicznej przewagi Vettela, pozostaje otwarte.

Nie ma za to wątpliwości, że bez Sebastiana walka o zwycięstwo straciła na atrakcyjności, gdyż ani Verstappen, ani nikt inny nie był w stanie rzucić Lewisowi rękawicy. Vettel wprawdzie przebił się później na drugie miejsce, lecz Hamilton był już wtedy poza jego zasięgiem. – W trudnych warunkach nie mógłbym mieć w kokpicie nikogo lepszego niż Lewis – komplementował swojego asa Toto Wolff. Czyżby?

Trzykrotny mistrz świata zapisał zatem na swoim koncie zwycięstwo, ale spać spokojnie nie może – rywal jest realny i naprawdę groźny. Szkoda, że w Szanghaju nie mieliśmy okazji zobaczyć bezpośredniego starcia pomiędzy Hamiltonem i Vettelem, bo wtedy wiedzielibyśmy jeszcze więcej. Wygląda jednak na to, że Ferrari znakomicie odrobiło pracę domową, budując samochód, który jest konkurencyjny, bez względu na konfigurację pętli czy warunki panujące na torze. Wątpliwości budzi przed wszystkim to, czy Włosi będą w stanie przełamać swoją wieloletnią niemoc w kwestii szybkiego rozwoju swojej konstrukcji. Jest bowiem oczywiste, że samochodem w specyfikacji z Melbourne czy Szanghaju nikt nie wygra mistrzostw świata.

Cóż za manewr!
Czy Sebastian Vettel mógł odnieść drugą wygraną z rzędu? No cóż, były na to olbrzymie szanse, lecz pogrzebała je kraksa Giovinazziego. Zdarza się, okazja do rewanżu już w niedzielę. – Moje slicki zaczęły już pracować, ale z powodu neutralizacji nie mogłem tego wykorzystać – tłumaczył na mecie.

Tak czy inaczej Seb w pięknym stylu odrabiał straty wynikające z niefortunnego dla siebie rozwoju sytuacji z początku wyścigu. Starcie z Räikkönenem stanowiło przygrywkę do stanowiącego prawdziwą perełkę pojedynku z Ricciardo. Jak widać, bez DRS-u też można wyprzedzać – i to jak! Koleją ofiarą kierowcy Ferrari miał być Verstappen, lecz Holender przestrzelił hamowanie i Vettel nie musiał się gimnastykować, żeby odzyskać drugą lokatę, równoznaczną z remisem w mistrzostwach świata.

Na chwilę zatrzymam się jeszcze przy akcji z Ricciardo. Moim zdaniem w F1 właśnie o to chodzi – o ostrą i bezkompromisową walkę w granicach fair play. Przyznam, że wolę jeden tego rodzaju manewr niż kilkanaście z użyciem systemu DRS, o których za chwilę nikt nie będzie pamiętać. Kto powiedział, że wyprzedzanie ma być łatwe? Przeciwnie, ponieważ bezpośrednia walka stanowi sztukę, a nie każdy jest od razu artystą. Właśnie dlatego podoba mi się nowa Formuła 1. Uważam, że jest to krok we właściwą stronę. Plusów jest zresztą więcej, ale o tym przy innej okazji.

Gdzie reszta?
Po dwóch wyścigach mamy zatem dwóch zdecydowanych liderów, co oczywiście nie oznacza, że do ich rywalizacji nie włączy się ktoś jeszcze. Na razie co prawda kandydatów (z różnych przyczyn) nie widać, ale jeśli wysiłki Red Bulla budującego na Hiszpanię praktycznie nowe auto (w Kanadzie dojdzie poprawiona jednostka napędowa Renault) nie pójdą na marne, sytuacja może się zmienić. Czas pokaże.

Jeśli chodzi o Räikkönena i Bottasa, to panowie znajdują się w cieniu swoich bardziej utytułowanych kolegów. Bardziej niepokojące jest to naturalnie w przypadku „Icemana”, od lat znającego przecież środowisko, w którym przychodzi mu funkcjonować. Póki co, Kimi nie może się odnaleźć i wyraźnie odstaje od Vettela zarówno w kwalifikacjach, jak i wyścigach. W Szanghaju po pierwszej serii pit stopów był przecież przed nim. Taki stan długo jednak nie potrwał, bo Sebastian widząc bezsilność Kimiego w walce z Ricciardo, natychmiast przejął inicjatywę, zostawiając obu panów w tyle. Kimi zmagał się wprawdzie z podsterownością (podobnie jak w Australii), narzekał również na moc, ale Ricciardo też nie łamał praw fizyki, więc Sergio Marchionne nie dostrzegł niczego zdrożnego w wysłaniu „Icemanowi” ostrzeżenia. Presja? Jaka presja?

Kompromitująca wpadka
Powodów do szczególnej radości nie ma także Bottas. Jego rola w ekipie Mercedesa od samego początku jest jasna jak słońce – Fin ma stanowić wsparcie dla Lewisa i kasować solidne punkty, które pozwolą niemieckiej stajni zdobyć najważniejsze z jej punktu widzenia trofeum, czyli mistrzostwo świata konstruktorów.

Na razie Valtteri wywiązuje się z tego zadania w kratkę. O ile w Australii wywalczył najniższy stopień podium, o tyle w Chinach kompletnie położył sprawę i kibice długo będą mieli uciechę z jego „amatorskiego błędu” w trakcie neutralizacji. Popisy Bottasa na mokrej nawierzchni najwyraźniej przypomniały ekipie „największe” mokre występy Nico Rosberga i stąd zapewne ta interesującą pomyłka w przekazie radiowym. Jak widać wejście w buty emerytowanego mistrza świata jest możliwe. Miejmy nadzieje, że z czasem także w sensie pozytywnym, ponieważ szóste miejsce nie jest tym, czego oczekują szefowie Mercedesa. Na jego szczęście Bahrajn tuż.

Szósty zmysł
Gdzieś już to widziałem… No tak, kilka miesięcy temu w Brazylii, gdzie Max Verstappen „przedefiniował fizykę”, demonstrując swój niezwykły talent do jazdy w trudnych warunkach. W Chinach znowu to zrobił, prezentując „szósty zmysł” jeśli chodzi o wyczucie i kontrolę na mokrym torze, dzięki czemu mijał kolejnych rywali niczym specjalista od supergiganta tyczki, przedzierając się w górę stawki. Nie przeszkadzało mu nawet to, że balans w jego RB13 daleki był od ideału. Już na pierwszym okrążeniu odrobił aż dziewięć pozycji (startował z P16), po restarcie poradził sobie z Kimim, a trzy rundy później pogrążył Dany’ego. Na obronę drugiej pozycji przed Vettelem nie miał szans, zdołał za to zatrzymać Ricciardo, wzruszając do łez Helmuta Marko. Chapeau bas!

Daniel Ricciardo ma nad czym główkować. Szanghaj potwierdził raz jeszcze, że czeka go ostra przeprawa. Co prawda piąte miejsce na starcie zamienił w czwarte na mecie, tyle tylko, że finiszował za swoim młodszym kolegą. Nie mogło być jednak inaczej, bo na mokrym torze Australijczyk wypadł przy Maksie po prostu blado. Wigor odzyskał dopiero po drugim pit stopie, gdy w jego RB13 wprowadzono poprawki przedniego skrzydła, a warunki na torze zdecydowanie się poprawiły. Złapanie 19-latka nie nastręczyło mu większych problemów, lecz wyprzedzić go nie zdołał. Co dalej? Wyjście jest tylko jedno – Dany musi się jak najszybciej odgryźć.

Coś z niczego
Jednym z głównych bohaterów wyścigu w Chinach okazał się Carlos Sainz. W kwalifikacjach Hiszpan przegrał wprawdzie ze swoim rosyjskim kolegą, w niedzielę w pełni się jednak zrehabilitował, finiszując na siódmej pozycji i to mimo katastrofalnego początku wyścigu. Sainz jako jedyny zaryzykował start na slickach i szybko za to zapłacił, na starcie spadając na koniec stawki i kręcąc piruety w okolicach drugiego i trzeciego zakrętu. Wydawało się, że to by było na tyle.

Jego niedzielę uratowała neutralizacja. Carlos wrócił do gry o punkty, przegrywając tylko z kierowcami wielkiej trójki. Wygrał prestiżowy dla siebie pojedynek z Alonso, w starciu z Bottasem nie miał nic do powiedzenia, ale siódme miejsce i tak stanowiło świetny rezultat. Kolejny w coraz bardziej imponującym dossier Sainza. Oby tak dalej, ponieważ to najkrótsza droga do jednej z czołowych ekip.

Rozjuszony słoń
Fernando Alonso to jednak ma szczęście. Co weekend, to występ życia. Zobaczcie, ile słaby sprzęt może wykrzesać ze znakomitego kierowcy? W Mercedesie albo Ferrari nie byłoby to możliwe, a tak proszę bardzo: dwukrotny mistrz świata błyszczy jak diament, w sobie tylko znany sposób osiągając wyniki, wykraczające poza możliwości jego McLarena. Ręce same składają się do oklasków, szkoda tylko, że zamiast walczyć o kolejne tytuły, Hiszpan musi rozmieniać się na drobne, rywalizując o miejsca w środku stawki. Ach ta karma…

Wszystko oczywiście w rękach inżynierów Hondy. Miejmy nadzieję, że wraz z nową specyfikacją jednostki napędowej karta się odwróci i McLaren będzie skupiał uwagę kibiców czymś więcej, niż poszukiwania znajdującego się na poszyciu samochodu ptaszka kiwi.

No właśnie, zwierzęta. W sumie temat nie jest w F1 nowy. Pamiętam, jak wygryziony z Williamsa przez Alaina Prosta Nigel Mansell stwierdził, że naszpikowanym elektroniką FW14B może wygrywać nawet małpa, zupełnie ignorując fakt, że właśnie zdobył tym samochodem mistrzostwo świata. „Jeżdżący jak zwierzę” Alonso miał naturalnie na myśli zupełnie innego ssaka. Jakiego? Dopytany przez dziennikarzy, odparł, że słonia. Zaskoczeni? W czasach startów w Ferrari był samuraj, to dlaczego teraz nie miałby być słoń, w Indiach symbolizujący szczęście, wiedzę i siłę, także destrukcyjną. Na miejscu szefów Fernando zacząłbym się martwić. Podobno nie ma nic gorszego niż rozjuszony słoń…

W tym kontekście warto zastanowić się nad niespodziewanym startem Hiszpana w Indy 500, kolidującym w kalendarzu z Grand Prix Monako. Czy to nie dziwne, że Alonso nie wystartuje w wyścigu, w którym – przynajmniej teoretycznie – ma szansę na najlepszy wynik? Jednorazowy kaprys, czy może coś więcej? Mam nadzieję, że to pierwsze i Fernando nie planuje rozstania z F1.

10 KOMENTARZE

  1. O Robert wrócił 🙂 Jak miło Cie znów przeczytać. Myslalem ze się pod ziemie zapadłeś albo co ….. Jak zwykle swietny tekst.

  2. Napisane ze zdziwieniem, że Fernando nie wystartuje w GP Monako – tor gdzie ma najwieksze szasne na dobry wynik. Pewnie o tym myśleli, ale tak naprawdę nawet tam bedą za Mercedesem, Ferrari i Red Bullem. Pewnie Nando wmieszałby się w walkę Kimiego i Bottasa, ale mimo to o czym mówimy? P4, P5? Wątpię aby wygrał lub stanął na podium wiec teoretyczne P4 to nic dla Alonso nie znaczy i tak.

  3. Przyłączam się do opinii Mikołaja. Niech sztuka, sztuką już na zawsze pozostanie.. Max jechał pięknie, jednak naciskany przez Vettela pokazał swoją słabą stronę. To wygórowana ambicja, zabrakło zimnej krwi bo nie miał szans zatrzymać SV w zeszła niedzielę. Jak widać Sebastianowi auto pasuje w przeciwieństwie do Kimi’go który szukał moim zdaniem wymówki 🙂 Alonso dał kolejny popis i kolejny raz nie dojechał do mety. Tak myślę, że może poprosił Hondę aby zadzwoniła, jak będzie już auto w specyfikacji F1 które dojedzie do mety. Czy wygra INDY 500? Tak, to możliwe brakuje mu na pewno tego, do czego był przyzwyczajony..

Skomentuj Bugalon Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here