Po trzech wyścigowych weekendach, w których najszybsi byli czerwoni (choć nie skorzystali z tego w pełni), w Hiszpanii palmę pierwszeństwa przejęli srebrni. Pod Barceloną ekipa Mercedesa zrobiła najlepszy użytek ze specjalnie przygotowanych przez Pirelli opon z cieńszym o 0,4 mm bieżnikiem. Minimalna na pierwszy rzut oka zmiana zrobiła kolosalną różnicę i zakręciła układem sił, wyrzucając na samą górę Srebrne Strzały. Lewis Hamilton perfekcyjnie wykorzystał chwilę słabości włoskiej stajni i Sebastiana Vettela, sięgając po drugie zwycięstwo w sezonie. Tym razem jego triumf był bezdyskusyjny, o czym świadczy 20-sekundowa przewaga nad drugim na mecie Valtterim Bottasem. Czterokrotny mistrz świata, ale ten z Ferrari, musiał się tymczasem zadowolić czwartą lokatą, za Maksem Verstappenem, który wreszcie wskoczył na podium.

Synergia
Hamilton okazał się w Hiszpanii całkowicie nietykalny. O ile w kwalifikacjach przewaga nad Bottasem wynosiła zaledwie cztery setne sekundy, o tyle w wyścigu Anglik stanowił klasę dla siebie. Jego pozycja nie była zagrożona nawet przez chwilę. Po starcie z łatwością odskoczył od Vettela, kręcąc czasy okrążeń nawet po sekundę lepsze od Niemca. – Dzisiaj samochód i ja znaleźliśmy synergię, której do tej pory nam brakowało. To wspaniałe uczucie. Mam nadzieję, że będziemy to kontynuować – cieszył się Lewis triumfem w Katalonii (trzecim w karierze), dzięki któremu wzmocnił nadszarpniętą nie najlepszym początkiem zmagań pewność siebie i zwiększył do 17 punktów przewagę nad Vettelem.

Za synergią Lewisa i jego Srebrnej Strzały stały zapewne także nowe opony przygotowane przez Pirelli z myślą o zażegnaniu ryzyka ich przegrzewania i powstawania pęcherzy. Była to reakcja na doświadczenia z zimowych testów, gdy zespoły skarżyły się (jednym z najbardziej narzekających na ten problem był Mercedes), że po zmianie nawierzchni na katalońskim torze miękkie mieszanki błyskawicznie tracą swoje właściwości i zużywają się. Receptę na tę dolegliwość miało stanowić zmniejszenie grubości bieżnika o 0,4 mm.

Jak się okazało, najlepiej ze zmianą poradzili sobie mistrzowie świata, którzy ze starszym typem ogumienia jakoś nie potrafili się dogadać. A tutaj proszę. Prawdę mówiąc ich przewaga była nieco zatrważająca i chyba dla wszystkich (oczywiście poza nimi samymi) byłoby lepiej, gdyby obraz ten był choć odrobinę wykoślawiony panującymi w Katalonii warunkami. Sam jestem ciekaw, jak rozwinie się sytuacja, bo opony z Barcelony pojawią się jeszcze tylko we Francji i Wielkiej Brytanii. W pozostałych rundach planowane jest natomiast użycie normalnej wersji ogumienia. Myślę, że najbliższe tygodnie pokażą, czy Hiszpania stanowiła wyjątek od reguły, czy Mercedes na dobre wrócił do gry.

Srebrni dubeltowo
Jeśli Bottas liczył po przegranych z Lewisem o włos kwalifikacjach, że w wyścigu zdoła powalczyć o chodzące za nim od dłuższego czasu zwycięstwo, to szybko został sprowadzony na ziemię. Po części stało się tak za sprawą startu, po którym spadł za Vettela i musiał przewartościować priorytety na resztę popołudnia. Fin był szybszy, lecz z wyprzedzaniem na hiszpańskim torze jest niezwykle trudno, więc musiał zdać się na strategię.

Sęk w tym, że ze względu na zbyt długi pit stop przeskoczenie Sebastiana spełzło na niczym. Na szczęście z odsieczą przybyło Ferrari, ściągając Sebastiana na drugi serwis i obdarowując Bottasa drugą lokatą. W tej sytuacji Valtteri musiał jedynie zadbać o dotarcie do mety na komplecie opon z białym paskiem. Pod koniec składającego się z 47 okrążeń przejazdu zmagał się z wibracjami i spadającymi temperaturami, ale drugą lokatą przypieczętował pierwszy podwójny triumf Mercedesa w tym sezonie.

Problemy ze wzrokiem
Czy Ferrari powinno się niepokoić wynikiem z Hiszpanii? Zdecydowanie. Niewykorzystane okazje z poprzednich wyścigów to jedno, lecz pod Barceloną zrealizował się najgorszy z możliwych dla włoskiej ekipy scenariusz – Mercedes ustrzelił dublet, podczas gdy na cały dorobek Ferrari złożyła się czwarta lokata Sebastiana Vettela, ponieważ Kimiego Räikkönena pokonały kłopoty sprzętowe. W ten sposób cztery oczka przewagi przeobraziły się w 27-punktową stratę. Trochę to wszystko zaczyna przypominać poprzedni sezon. Czterokrotnemu mistrzowi świata chyba także, stąd jego nerwowa reakcja po wyścigu, która zabrzmiała niczym syrena ostrzegawcza przed zbliżającą się katastrofą. „Byliśmy za wolni”, „zmagaliśmy się z oponami” i „mieliśmy kłopoty z niezawodnością” – wyliczał na mecie rozczarowany Sebastian, dodając, że „jeśli nie jesteśmy w stanie tego dostrzec, to jesteśmy ślepi”.

– To są trzy rzeczy, z którymi musimy się zmierzyć. W przeciwnym razie nie będzie wymówek. Wielokrotnie mówiłem, że Ferrari jest mocnym zespołem, musimy się jednak upewnić, że rozwiązujemy napotykane problemy i pracujemy nad osiągnięciem wspólnego celu – grzmiał czterokrotny mistrz świata, adresując swoje słowa do… No właśnie, czyżby do Sergio Marchionne? W każdym razie jego rozpaczliwy komunikat potwierdza, że w Ferrari nie wszystko idzie tak jak powinno. Było to zresztą widoczne już wcześniej, aczkolwiek nigdy tak dobitnie.

Do porażki w jakimś stopniu przyczyniły się nowe opony, choć jak słusznie zauważył Vettel „wszyscy stanęli przed takim wyzwaniem i niektórzy poradzili z nim sobie lepiej”. Tak czy owak zbalansowanie SF71H okazało się niewykonalne, co na katalońskim torze musiało oznaczać katastrofę. Już kwalifikacje pokazały, że Srebrne Strzały są poza zasięgiem włoskich maszyn, a w wyścigu lepiej radziły sobie także Red Bulle. Nie oznacza to oczywiście, że w kolejnych wyścigach będzie podobnie, lecz sygnał płynący z Barcelony powinien podziałać na ekipę z Maranello jak otrzeźwienie.

Do niczego
W przypadku Räikkönena nie pomogło nawet „dmuchanie na zimne”, bo podczas wyścigu w jego samochodzie posłuszeństwa odmówiła zmieniona w piątek wraz z silnikiem i MGU-H turbosprężarka. Vettel dobrze rozpoczął niedzielne zmagania, po starcie wyprzedzając Bottasa, ale nie był w stanie dotrzymać kroku prowadzącemu Hamiltonowi. Właściwie to już po pierwszej wizycie w alei serwisowej powinien był stracić drugą lokatę. Wyjątkowo długi serwis Fina sprawił jednak, że wyrok został odsunięty w czasie i wykonany dopiero wtedy, gdy Ferrari ściągnęło Niemca po kolejny komplet pośrednich opon w trakcie wirtualnej neutralizacji.

Zdaniem głównego zainteresowanego coś, co wyglądało na błąd strategiczny polegający na oddaniu pozycji na torze Bottasowi i Verstappenowi, było po prostu nieuniknione z uwagi na wyższe niż w przypadku rywali zużycie opon. Ewentualne wątpliwości co do tego, czy Ferrari było w stanie utrzymać Vettela na torze zamyka chyba to, co powiedział w tej sprawie Toto Wolff, którego ekipa pilnie śledziła postępy czterokrotnego mistrza świata. – Lewa przednia opona Sebastiana nie nadawała się do niczego, sami też zastanawialiśmy się nad strategią z dwoma pit stopami – przyznał szef Mercedesa.

Przełom czy fartowny dzień?
Na występ Red Bulla w Hiszpanii czekali chyba wszyscy. Stajnia Christiana Hornera przywiozła poprawioną „czternastkę”, licząc na to, że podobnie jak przed dwoma laty włączy się do walki o zwycięstwo. Aż dobrze nie było, ale przynajmniej w końcu przełamał się Max Verstappen, na którego barki po pełnym błędów początku sezonu spadła gigantyczna presja, spotęgowana szanghajskim triumfem Daniela Ricciardo. W Montmelo też nie obyło się bez drobnego potknięcia, lecz 20-latek sięgnął po trzecią pozycję. Nie ma cienia przesady w tym, że jego pierwsze tegoroczne podium wykuwało się w straszliwych bólach.

Pod Barceloną Max ograł swojego australijskiego kolegę (zarówno w kwalifikacjach, jak i wyścigu), wyciskając z poprawionego RB14 tyle, ile się dało. Dopisało mu przy tym trochę szczęścia, począwszy od kłopotów Räikkönena, za którym Verstappen utknął w pierwszej fazie wyścigu, poprzez dodatkowy pit stop Vettela, po uśmiech losu podczas kolizji z Lance’em Strollem, ospale reagującym na zakończenie wirtualnej neutralizacji.

Na jego szczęście uszkodzenie końcówki przedniego skrzydła nie wypłynęło znacząco na osiągi jego samochodu i Holender mógł się cieszyć z podium. W Monako czekamy jednak na potwierdzenie, że faktycznie był to punkt zwrotny, a nie fartowny dzień. Kręta pętla w Księstwie powinna odpowiadać charakterystyce samochodu Red Bulla, więc nie będzie wymówek.

Z jeszcze większymi nadziejami do Monako wybierze się Ricciardo. Australijczyk spróbuje zapewne powetować sobie wyjątkowo kiepski weekend w Hiszpanii. Kłopoty z balansem w jego RB14, przekładające się na mocno poszarpane tempo (m.in. najszybsze okrążenie), ale także kilka błędów (szeroki wyjazd z Campsy czy piruet po wirtualnej neutralizacji) sprawiły, że Dan wypadł z gry o coś więcej niż piąta lokata.

Kopniak w twarz
Kto jest największym przegranym początku sezonu? O ile do wyścigu pod Barceloną można było się jeszcze o to potargować, bo w grę mógł wchodzić chociażby popełniający okropne błędy Verstappen, o tyle teraz z chaosu wyłonił się zdecydowany faworyt – Romain Grosjean. Jak na kierowcę o takim statusie i doświadczeniu, do tego dysponującego znakomitym sprzętem, jest to tyleż zaskakujące, co niepokojące. Także w kontekście osiągnięć Kevina Magnussena, który zazwyczaj jest szybszy od Grosjeana, a co ważniejsze zdobywa punkty. W przypadku Romaina konto tymczasem ciągle świeci pustkami.

Jednego nie można jednak Francuzowi odmówić – jego występy, czy to w pojedynkę, czy w konstelacjach z kolegami wpływają na losy wyścigów. Sęk tylko w tym, że nie o takie popisy chodzi. W Barcelonie Romain napytał biedy sobie i innym w trzecim zakręcie, wpadając w poślizg za Kevinem i kręcąc się na środku toru w kłębach siwego dymu, niemal całkowicie przesłaniającego widoczność pędzącym w jego stronę rywalom. Wrażenia artystyczne na najwyższym poziomie, tyle tylko, że w F1 coś podobnego może zakończyć się tragedią.

Na szczęście skończyło się na strachu, zrujnowanym wyścigu (własnym i kolegów) i karze od sędziów. Z tym ostatnim w obrazowy sposób polemizował szef ekipy Günther Steiner, który powiedział, że decyzję sędziów odebrał jako „kopnięcie w twarz gościa, który jest już na kolanach”. Fakt, Romain od jakiegoś czasu jest już na kolanach – może tylko w nieco innym sensie.

Prawo serii 
W przypadku swoich ofiar (Nico Hülkenberga i Pierre’a Gasly’ego) Grosjean nie mógł już liczyć na taką wyrozumiałość. „Hulk” stwierdził, że Francuz „musi nad sobą popracować”, a kierowca Toro Rosso wyraził „rozczarowanie”, podkreślając iż ostatnio adrenaliny ma w nadmiarze. Pierre miał oczywiście na myśli serię dosyć mocno stresujących momentów, na którą poza incydentem z Grosjeanem, złożyły się dwa zdarzenia z Baku – z Brendonem Hartleyem i Magnussenem. Odnoszę wrażenie, że w tej sytuacji przydałaby mu się odrobina nudy.

Skoro jesteśmy przy prawie serii, to coś na ten temat mógłby powiedzieć Hülkenberg. Niemiec nie ukończył drugiego wyścigu z rzędu – marnym pocieszeniem jest pewnie to, że tym razem nie po własnym błędzie. Koniec końców ma to nikłe znaczenie, choć wypada żałować, że nie dowiemy się jaki efekt przyniósłby „Hulkowi” start na najbardziej wytrzymałych oponach i finisz na miękkiej mieszance. Z punktu widzenia Renault wyścig nie poszedł jednak najgorzej, gdyż dzięki siódmej pozycji Carlosa Sainza ekipa przesunęła się na czwarte miejsce w klasyfikacji producentów – oczko przed McLarena.

Najmniejsze ze zmartwień
Skoro o ekipie z Woking mowa, to przywiezione do Montmelo poprawki MCL33 działają. Tak przynajmniej mówił Fernando Alonso, zastrzegając jednakże, iż czeka na więcej, ponieważ czołowa trójka ciągle znajduje się lata świetlne przed McLarenem. W Montmelo celem była oczywiście drobniejsza zwierzyna (Haas, Renault), ale nawet ten plan nie wypalił. Hiszpanowi udało się co prawda po raz pierwszy w sezonie awansować do Q3, ale trudny początek wyścigu, alternatywna strategia i przedłużający się pojedynek z Charles’em Leclerkiem sprawiły, że dwukrotnemu mistrzowi świata przyszło się pogodzić z ósmą lokatą i przegraną z Sainzem.

Najmniejszym ze zmartwień Fernando pozostaje Stoffel Vandoorne, który jakoś nie może się w tym sezonie odnaleźć. Jego hiszpański występ przerwała awaria przeniesienia napędu, ale trzeba zaznaczyć, że nie wyróżniał się on niczym szczególnym od tegorocznej średniej Belga. Nikt nie kwestionuje, że porównania z jednym z najlepszych kierowców w dziejach F1 nie są łatwe, Vandoorne musi jednak przynajmniej pokusić się o naruszenie panującego w McLarenie status quo. W przeciwnym razie nie chciałbym być w jego skórze.

Spokój i skrzydła
W przeciwieństwie do swojego francuskiego kolegi, Magnussen mógł być zadowolony w występu w Katalonii. Duńczyk zaliczył wyścig bez historii (po kolejnej wpadce, tym razem z Leclerkiem w roli głównej, może to i lepiej), ale finiszował na szóstej pozycji, powiększając konto swoje i zespołu do 19 punktów. Za sprawą różnorakich zdarzeń (katastrofy z Melbourne, czy ostatnich błędów Grosjeana) tabela kompletnie tego nie odzwierciedla, lecz widać jak na dłoni, iż Haas przewodzi środkowej części stawki. Straconych okazji jednak szkoda, gdyż Renault i McLaren dysponują większym potencjałem aniżeli amerykańska ekipa i będą zapewne szybciej się rozwijać, więc w dalszej części sezonu o tak dobre wyniki może być po prostu trudno. Zbyt trudno.

Szósta lokata w Azerbejdżanie najwyraźniej dodała skrzydeł Leclercowi, bo 20-latek z Monako znowu zmieścił się w punktowanej dziesiątce. Komplementy należą mu się tym bardziej, że z uwagi na układ pętli pod Barceloną nikt nie oczekiwał po Sauberze jakichkolwiek zdobyczy. Tymczasem Leclerc spisał się znakomicie, bowiem zajął dziesiąte miejsce.

Po zamieszaniu na pierwszym okrążeniu zyskał pięć lokat i na świeżych miękkich oponach skutecznie opierał się atakom Alonso. Ostatecznie musiał uznać wyższość Hiszpana, który zrobił użytek ze swojego doświadczenia podczas drugiego restartu. Przegrał także z Sergio Pérezem, ale w przypadku Leclerca i jego ekipy każdy punkt jest na wagę złota. Kolejny przystanek na jego terenie, w Monako – z tym większym zainteresowaniem będziemy śledzić jego popisy.

Twarde lądowanie
Po świetnym wyniku i podium Péreza w Azerbejdżanie, w Hiszpanii zespół Force India spotkało twarde lądowanie. Aerodynamiczne problemy, z jakimi prowadzona przez Boba Fernleya ekipa boryka się od pewnego czasu, dały o sobie znać. Na to nałożyły się jeszcze problemy z niezawodnością w samochodzie Estebana Ocona, który po raz pierwszy nie ukończył wyścigu F1 z powodu awarii, choć przetrwał pierwsze okrążenie. Awaria chłodnicy okazała się silniejsza i Francuz, który w pierwszej fazie wyścigu jechał w dziesiątce (potem spadł ze względu na 20-sekundowe straty przy wymianie prawego tylnego koła), musiał dać za wygraną. Nie jest to najlepszy początek zmagań dla Ocona. Przed rokiem po pięciu wyścigach na jego koncie widniało 19 oczek, teraz znajdziemy tam zaledwie punkt.

Ofiara Estebana w jakimś sensie przynajmniej pomogła Pérezowi. Podczas zarządzonej w związku z awarią samochodu Francuza wirtualnej neutralizacji, Meksykanin zjechał bowiem po miękkie opony, przy pomocy których wyprzedził Leclerca. W drodze po dziewiąte miejsce Sergio napotkał jeszcze jedną niedogodność. Podłogę w jego aucie uszkodził fragment przedniego skrzydła zgubionego przez Verstappena, powodując wibracje, ale nawet to nie przeszkodziło mu w dowiezieniu do mety dwóch punktów.

Ruletka…
Już w najbliższy weekend w Księstwie Monako – perła w koronie F1, najbardziej prestiżowy wyścig w kalendarzu mistrzostw świata z najważniejszą czasówką w sezonie. Królestwo blichtru, kraina kasyn, a zarazem niezwykły sprawdzian dla kierowców i ich maszyn. Każdy chce tutaj wygrać, lecz zwycięzca może być tylko jeden. Lewis Hamilton czy Sebastian Vettel? A może Daniel Ricciardo lub Max Verstappen? Kto najlepiej poradzi sobie na torze dla artystów, albo kogo wskaże ruletka? Na papierze wygląda na to, że możemy być świadkami weekendu Red Bulla. Tyle teorii, pora na praktykę.

13 KOMENTARZE

  1. Jakie miłe podsumowanie – bardzo mi sie podobalo. Szkoda ze nie ma w nim ani słowa o „orłach i sokołach” z Williamsa 🙂 Jakoś sprytnie Robert opisałeś każdy zespół (chociaz częściowo) oprócz tego jednego, dla nas najważniejszego. Mogę to jednak zrozumieć – nie było o czym pisać za bardzo. Zastanawia mnie jedno – jak duży kredyt zaufania w Williamsie ma jeszcze Paddy. Wydaje się, że auto które zrobili jest wolniejsze niż zeszłoroczne (tak na proste porównanie czasów z tego roku i z zeszłego). Wydaje mi się to wielką sztuką jak na srodowisko F1. Wydać kilkadziesiąt milionów dolców tylko po to zeby pogorszyc wyniki. Ciekawe jaka w tym zasługa kierowców – szczerze mówiąc wydaje mi się że nie za wiele od nich teraz zależy.

    • Kiedy Aerton Senna trafił do Williamsa bolidy były równie koszmarne w prowadzeniu (choć wynikało to głównie z faktu zmiany przepisów). Sam Aerton miał ogromne problemy z wypracowaniem ustawień by dało się jako tako powalczyć, a nie był już ledwie wschodzącą gwiazdą a doświadczonym zawodnikiem. W obecnej sytuacji nie pozazdroszczę Ekipie Williamsa bo inżynier nawet najlepszy, nie dostanie informacji zwrotnych o odpowiednim znaczeniu od nie doświadczonego kierowcy, który tak na prawdę dopiero „uczy” się bolidu i rywalizacji na tym poziomie…

  2. Juz na wstępie od razu atak w Mercedesa, że Pirelii im pomogło i dzięki temu wygrali, dzięki innej oponie. Skąd to wiadomo? Vettel mówił, że na tych starych oponach byliby jeszcze gorsi, bo sprawdzili to później na testach, więc po co sugerować, że Merc mocny był tylko przez inne opony? Nie ma na to dowodów, a ewentualna porażka w Monako też tego nie potwierdzi, bo tam będą najbardziej miękkie mieszanki i tor, na którym Merc w ostatnich latach sobie nie radzi. Mercedes na pewno podczas testów sprawdził, czy auto prowadziło się dobrze także na starych oponach. To jest obiektywny artykuł. Z góry założenie, że merc wygrał przez inne opony.

    • Każdy widzi, co chce. Ty widzisz atak. Twoja sprawa. W tekście jest napisane tylko tyle, że Mercedes najlepiej wykorzystał nowe opony (z pewnością zmiana im nie zaszkodziła, ale możesz to widzieć inaczej). Więcej o tym wszystkim napisałem po kwalifikacjach.
      Czynników różnicujących było w weekend bardzo dużo, ale jednym z kluczowych – czy Ci się to podoba czy nie – były nowe opony. Trudno jednoznacznie rozstrzygać jaki duży był ich wpływ na układ sił, choćby dlatego, że nie mieliśmy okazji zobaczyć bezpośredniego porównania. Pozwoliłoby to także na bardziej miarodajną ocenę postępów Mercedesa. Faktem jest jednak, że ze starą wersją ogumienia sobie nie radzili, z nową dogadali się lepiej niż rywale.
      Pytasz, po co sugerować, że Mercedes było mocny przez inne opony? Hmmm, zastanówmy się… W sobotę Toto Wolff przyznawał, że W09 nie przeobraził się jednej nocy z poczwary w motyla. Podkreślał natomiast, że jego ekipie udało się wstrzelić w ustawieniami i dogadać z oponami. Tyle.
      Co do Monako: tak, weekend w Księstwie nie przesądzi sprawy i w materiale nic takiego nie pada. Jest mowa o najbliższych tygodniach. To tak gwoli ścisłości.
      Wybacz, ale do domysłów w rodzaju „Mercedes na pewno…” odnosić się nie będę.
      Pozdrawiam

      • Pseudoeksperci, wiedza tylko to, co przeczytają na autosport.com, automotorundsport.de, podobnie jak Cezary G. Te całe Eleven to poza Mikołajem i Filipem, to dramat.

        • Z Twojego wpisu jasno wynika, że Ty jesteś najprawiększym ekspertem. I wyrocznią! Tylko argumenty masz żałosne 🙂

          • Chcecie faktów to dzisiejszy news: „Włoski zespół wycofał w samochodzie swojego lidera zmiany wprowadzone na GP Hiszpanii, podobno podejrzewając, że to one mogły spowodować wysokie zużycie opon”. To może nie opony, które zadziałały u Mercedesa, a problemy Ferrari to spowodowały, że Merc wygrał? Przelepia się do jednej informacji i tak beda w kolko spece powtarzać.

          • „Ferrari w Hiszpanii zmodyfikowało zawieszenie ponoć dla zwiększenia wydajności aerodynamicznej bolidu. Mówi się, że efektem ubocznym było przegrzewanie się ogumienia w modelu SF71H”

  3. Mnie cieszy badzo jedna rzecz. Nie wiem za groma kto wygra kolejny wyscig. Oznacza to dla mnie ze sezon jest bardzo dobry. Zazwyczaj dopiero po P3 orientuje sie gdzie kto mniej wiecej jest ale do tego czasu nie obstawilbym na pewniaka zadnego auta/kierowcy.

    Bardzo ale to bardzo jestem ciekawy gdzie bylby Haas gdyby zatrudniali kierowce pokroju Fernando. Samochod maja naprawde mocny. Widac wyraznie ze zarządzanie podczas wyscigow nie bardzo im wychodzi ale z drugiej stony nie ma sie czemu dziwic, sa w F1 wrecz niemowlakami jak na obecne standardy 🙂

    Interesuje mnie rownież bezposrednia walka Renault z McLarenem (zespolowa). Strasznie trzymam kciuki za Renault. Bardzo liczę na to ze wlacza sie do walki w przyszlym sezonie. Teraz raczej nie beda sie w stanie rozwijac tak szybko zeby dogonic obecna wielka trojke. Pytanie czy w ogole beda w stanie ich dogonic. Roznice wydaja sie naprawde duze miedzy czolowa trojka a reszta zespolow tylko to sie roznie rozklada w roznych wyscigach.

  4. Opony, opony. Oczywiście zmuszenie i wstrzelenie się w okienko pracy jest kluczowe. Tyle że Barcelona to obiekt, na który przywozi się dużo poprawek i jest to miejsce, gdzie nadrabiane są często zaległości w rozwoju bolidu, albo skuchy „wieku dziecięcego”. Widać, że w Mercedesie popracowano, bo i przewaga Ferrari z początku sezonu była wyraźna. RBR określa się mianem niemal specyfikacji B. Mam nadzieję, ze zadyszka Ferrari nie jest powtórzeniem zeszłego sezonu. Im bliżej siebie jest wielka trójka, tym ciekawiej będzie w trakcie sezonu.

  5. Wyyrzuć z siebie kompleksy ekwador15. Podajesz informacje, o których kilka dni temu nikt nie słyszał. Może poza Tobą, bo Ty wiesz wszystko.
    Dla Twojej wiadomości – samochód F1 działa niczym naczynia połączone. Zawieszenie, opony, aerodynamika, ustawienia, mapowanie silnika, styl jazdy kierowcy, wszystko się ze sobą zazębia. Objawem były kłopoty Ferrari z oponami, przyczyną może zawieszenie. Może. Będą to sprawdzać, ale Ty już pewnie znasz diagnozę. Podziel się z nami wiedzą.
    Twoje ataki są żałosne, a pogardliwe używanie przez Ciebie określeń typu spece lub pseudospece pokazują w całej krasie Twoją małość. Jestem pewien, że w konfrontacji face to face zostałbyś przez nich zjedzony z kopytami.

Skomentuj Robert Smoczyński Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here