Podobnie jak przed rokiem na torze w Soczi zwyciężył Lewis Hamilton, a ekipa Mercedesa świętowała zdobycie tytułu w klasyfikacji konstruktorów. Kwaśną minę w obozie Srebrnych Strzał miał jedynie Nico Rosberg, którego zawiódł samochód. Tym samym Niemiec może zacząć żegnać się z marzeniami o detronizacji swojego angielskiego kolegi.

W ślady Keke

To oczywiste, że w Formule 1 niczego nie można brać za pewnik, ale szanse Rosberga po wyścigu w Rosji na pokonanie Hamiltona są praktycznie żadne. Obu panów dzielą 73 punkty, co oznacza, że Hamilton może postawić kropkę nad i już w Teksasie. Pod warunkiem, że w Austin zdobędzie o dwa oczka więcej od Nico i dziewięć od Sebastiana Vettela. Jak widać są szanse, żeby Lewis został siódmym kierowcą, który zdobył tytuł w USA. Czy to nie ironia losu, że poprzednim był niejaki Keke Rosberg, który w 1982 roku wywalczył tytuł na parkingu pod kasynem w Las Vegas? Ach, rozkochany w Stanach Zjednoczonych Anglik pewnie dałby wszystko za taki entourage, no ale nie można mieć wszystkiego.

Problemy z gazem

Na razie wracamy jednak do Soczi, a podsumowanie rozpoczynamy od Nico Rosberga, który miał ogromną szansę zgarnąć Grand Prix Rosji. Niemiec zrobił wszystko, żeby po wyścigu potrząsać butelką szampana na najwyższym stopniu podium. Pokonał Hamiltona w czasówce, sięgając po trzecie pole position w sezonie. Zrobił świetny użytek z pierwszej pozycji startowej, po czym wytrzymał wojnę nerwów w drugim zakręcie, utrzymując Lewisa za plecami.

Tyle dobrego, bo w jego Srebrnej Strzale zaczął wariować pedał gazu, który mimo zdjętej nogi przekazywał na koła część mocy, co sprawiało, że Rosberg nie mógł skutecznie hamować. Z każdą chwilą problem pogłębiał się, a dramat nastąpił podczas siódmej rundy. Najpierw wyprzedził go Hamilton, następnie Valtteri Bottas, wreszcie kierowcy Ferrari. W tym momencie Nico toczył się już do alei serwisowej, gdzie wściekły wysiadł z kokpitu, tracąc jedną z niewielu w tym roku okazji na pokonanie w równej walce swojego kolegi.

Tak bywa, czasami zawodzi nawet najlepszy sprzęt. Warto jednak przy tej okazji pamiętać, że „problemy z gazem” trapiły Rosberga w większości tegorocznych wyścigów i tak naprawdę walkę o tytuł przegrał już dawno temu. Porównanie wyników obu kierowców Mercedesa mówi samo za siebie. Rundy, w których Nico był górą, można policzyć na palcach jednej ręki. Nie mówiąc już o tym, że w Monako zwycięstwo spadło mu z nieba.

To jasne, że na tle Hamiltona Rosbergowi zabrakło szybkości. Szczerze mówiąc, pod tym względem zresztą nigdy mu nie dorównywał. Gorzej, że zagubił gdzieś atuty (tak, tak, nie tylko sprzyjające zbiegi okoliczności), dzięki którym w poprzednim sezonie tak długo i skutecznie trzymał Lewisa w szachu. Po tym pozostało już jednak tylko blade wspomnienie i teraz Nico powinien się skupić na walce o drugą pozycję, której w Rosji pozbawił go Sebastian Vettel. Tylko tyle i aż tyle.

Przebił idola

Teraz kilka słów o Hamiltonie. Anglik miał w Soczi trochę szczęścia. Podczas kwalifikacji poległ w pojedynku z Rosbergiem, ale w niedzielę nie musiał się zbyt mocno wysilać, ponieważ jego kolegę zawiódł samochód. – Szkoda, że nasz zespół stracił jedno z aut. Dla mnie dzisiejszy dzień jest szczególny, bo pod względem liczby zwycięstw przebiłem Ayrtona. Celem jest trzeci tytuł. Póki tego nie osiągnę, nie interesują mnie inne cele – podkreślił aktualny mistrz świata po rundzie w Rosji.

Przedzielił srebrnych

Sebastian Vettel zakończył wyścig w Soczi niecałe sześć sekund za Hamiltonem, po raz jedenasty w sezonie wskakując na podium. Dzięki swojej regularności i kłopotom Rosberga czterokrotny mistrz świata przeskoczył w generalce o siedem punktów swojego rodaka z Mercedesa. Czy ktoś przed sezonem w ogóle zakładał podobny scenariusz? Właśnie. Po czasówce Seb nie był zadowolony, przegrał bowiem nie tylko z Mercedesami, ale także z Valtterim Bottasem. Co więcej, na starcie uległ także Kimiemu Räikkönenowi, który na chwilę wysforował się nawet na trzecie miejsce.

Po restarcie (neutralizacja spowodowana kraksą Grosjeana) Vettel znalazł się przed swoim fińskim kolegą. Jego kolejnym celem był Bottas. Cztery szybkie okrążenia po zjeździe Valtteriego do alei serwisowej wystarczyły do awansu na drugie miejsce. W tym momencie emocje właściwie się dla niego skończyły. Hamilton jechał bowiem w swojej lidze, natomiast Bottasa nie było stać na skuteczną pogoń.

Fiński K.O.

Pojedynek o trzecie miejsce w Rosji stoczyli dwaj Finowie. Mowa oczywiście o Bottasie i Räikkönenie. Po kwalifikacjach wydawało się, że większe szanse na podium ma ten pierwszy. Bottas sięgnął po trzeci czas i na początku wyścigu szybko odzyskał pozycję straconą po starcie na rzecz „Icemana”. Gdy z rywalizacją pożegnał się Rosberg, kierowca Williamsa awansował na drugie miejsce. Sęk jednak w tym, że po pit stopie utknął w korku i spadł za Vettela. Co więcej, niewiele brakowało, żeby przegrał także z Räikkönenem. W tym momencie trudno nie postawić pytania: co się dzieje ze strategią Williamsa? Nie pierwszy raz w tym sezonie w stajnia z Grove przegrywa rywalizację w alei serwisowej. Jest to niewątpliwie obszar, nad którym Brytyjczycy muszą uważnie się pochylić.

Powróćmy jednak do Valtteriego, który ostatecznie utrzymał się przed Kimim. Obaj rozpoczęli pościg za jadącym na trzeciej pozycji Pérezem. Na przedostatnim kółku Valtteri wyprzedził kierowcę Force India, po chwili w jego ślady poszedł także Kimi. Pół okrążenia później „Iceman” przypuścił atak także na swojego rodaka. Manewr zakończył się jednak kolizją, po której Bottas wpadł w bariery, a Räikkönen doczłapał się do mety na piątej pozycji.

Zgrzyty

Kto zawinił? Sędziowie uznali, że Kimi i nałożyli na niego karę, w konsekwencji której został relegowany na ósme miejsce. Z jednej strony sprawa wydaje się oczywista, bo jest prawdą, że Räikkönen zaryzykował, wchodząc Bottasowi pod pachę. Faktem jest również, że Valtteri był z przodu, więc mógł wybrać linię jazdy. I wybrał. Ale można odnieść wrażenie, że obaj zachowali się trochę, jak panienka, która „chciałaby, ale boi się”. Bottas nie jadąc początkowo zbyt defensywnie, natomiast Räikkönen jakby nie do końca wierząc w powodzenie swojej akcji.

Najbardziej w tej całej historii zgrzyta mi wypowiedź Bottasa. – Nie wdziałem nikogo, byłem z przodu i nagle ktoś we mnie uderzył – wyjaśniał po wszystkim. Nie widział Kimiego. Ok. Możliwe, ale czy w takiej sytuacji, nie powinna przemknąć mu przez myśl refleksja: gdzie jest ten cholerny Räikkönen? Chyba się nie zdematerializował. Czy w takiej sytuacji nie lepiej było zostawić otwarte drzwi? Tak na wszelki wypadek. Gdyby „Icemana” tam nie było, nic by nie stracił. Tymczasem ignorując jego obecność (choćby potencjalną), znalazł się na kursie kolizyjnym, w wyniku którego niczego nie mógł wygrać, za to wszystko stracił. Pewnie, że nie miał wpływu na to, co robi Kimi, ale w F1 trzeba mieć oczy dookoła głowy. W przeciwnym razie można ją stracić.

Cichy bohater

W tym wyścigu duże punkty mogły stać się udziałem obu kierowców Force India. Niestety, popełniając błąd w drugim zakręcie Nico Hülkenberg (obrócił się i najpierw stuknął się z Verstappenem, a potem Ericssonem), zrujnował swoje szanse na dobry rezultat w Rosji. – Byłem w złym miejscu o niewłaściwej porze – stwierdził Niemiec, podsumowując incydent z pierwszego okrążenia.

Okazję w pełni wykorzystał za to Pérez, który niespodziewanie wskoczył na najniższy stopień podium, zostając cichym bohaterem wyścigu w Soczi. Meksykanin uniknął zamieszania wywołanego przez Hülkenberga i do kraksy Romaina Grosjeana podróżował na szóstej pozycji. Podczas neutralizacji zaliczył pit stop, a gdy po opony zjechała reszta czołówki, okazało się, że miał przed sobą jedynie Hamiltona i Vettela. Sytuacja wyglądała obiecująco, choć było jasne, że na finiszu Sergio będzie musiał stawić czoła Bottasowi i Räikkönenowi (Daniel Ricciardo nie dotrwał). Dwie rundy przed metą wspomniani wyżej panowie zrzucili go na piąte miejsce. Tyle tylko, że na kolejnym kółku zderzyli się i Perez skorzystał z nieoczekiwanego prezentu. – Trudno było ich powstrzymać. Powiedziałem sobie: OK, jeśli nie podium, to chociaż punkty. Ale Kimi i Valtteri zderzyli się, więc odzyskałem trzecie miejsce – cieszył się Meksykanin po swojej piątej wizycie na podium w F1.

Bycze problemy

Dla szeroko pojętego obozu Red Bull weekend w Soczi nie okazał się zbyt udany. W trzecim treningu rozbił się Carlos Sainz, wpadając w bariery TecPro na zakręcie numer 13 z siłą 46 g. Na szczęście nic mu się nie stało. Opuścił co prawda kwalifikacje, lecz w wyścigu wystartował. Miał nawet spore szanse na punkty, ale na 46 okrążeniu w jego STR10 rozsypały się hamulce – notabene również w trzynastce. – Szkoda, bo mogłem być nawet szósty – skwitował Sainz.

Do mety nie udało się dotrzeć także Ricciardo, w którego RB11 zawiodło zawieszenie. Australijczyk jechał wtedy na piątej pozycji. W tej sytuacji honoru stajni Christiana Hornera musiał bronić Daniił Kwiat. Kontrowersyjna strategia Red Bulla sprawiła, że Rosjanin ścigał się z Felipe Nasrem, zamiast z jego imiennikiem z Williamsa. Ostatecznie finiszował na szóstym miejscu, aczkolwiek po karze dla Räikkönena zyskał jedną lokatę, wzbogacając swoje konto o 10 punktów.

Pora na szczęśliwego posiadacza prawa jazdy, czyli Maksa Verstappena. W czasówce Holender okazał się najszybszym kierowcą korzystającym z silnika Renault, ale początek wyścigu przyniósł mu spore kłopoty. Max padł bowiem ofiarą błędu Hülkenberga. Kolizja z Niemcem zaowocowała kapciem oraz uszkodzeniami podłogi i zawieszenia. Linię mety przeciął na jedenastej pozycji, ponieważ jednak kary doczekał się także Fernando Alonso, 18-latek wywiózł z Soczi jeden punkt.

Jeżdżący koszmar

McLaren cieszył się w Rosji z punktów dla obydwu zawodników. Radość była jednak przedwczesna, okazało się bowiem, że dziesiąty na mecie Alonso za cięcie zakrętu numer 16 został ukarany doliczeniem 5 sekund, co spowodowało, że zamienił się miejscami z Verstappenem. A miało być tak pięknie. Niestety, sędziowie popsuli jubileusz związany z 250. startem dwukrotnego mistrza świata.

Na otarcie łez po dwa punkty sięgnął Jenson Button. Przy wydatnej pomocy konkurencji, Anglik osiągnął metę na dziewiątej pozycji, sprawiając, że stajnia z Woking – przynajmniej na papierze – uniknęła kolejnego bolesnego blamażu. Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że hybryda Hondy, zwłaszcza ERS, to jeżdżący koszmar. I w teraz nic się z tym już nie da zrobić.

Bez konsekwencji

Na słowa uznania z pewnością zasłużył Felipe Nasr. Brazylijczyk został sklasyfikowany na szóstej pozycji, czyli zaliczył swój najlepszy występ od wyścigu w Australii. Jedno miejsce niżej znalazł się Pastor Maldonado, który wzbogacił swoje konto o sześć punktów. Z pustymi rękoma wyjechał za to Romain Grosjean. Na 12. okrążeniu na bardzo szybkim zakręcie numer 3 jadący za Buttonem Francuz wpadł w poślizg i i wylądował w barierach TecPro. Na całe szczęście wyszedł z kraksy bez szwanku. – Dzięki Bogu, że w kwestii bezpieczeństwa F1 poczyniła aż takie postępy – cieszył się kierowca Lotusa.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here