Po trzech zwycięstwach Lewisa Hamiltona, tym razem lepszym z dwójki kierowców Mercedesa okazał się Nico Rosberg.

Ulga, prawda Nico? Po czterech pierwszych wyścigach sezonu emocjonalny balon Rosberga był już tak mocno napompowany, że w każdej chwili groził wybuchem. Do tej pory Niemiec stanowił bowiem głównie tło dla popisów Lewisa Hamiltona, tymczasem w Hiszpanii pierwsze skrzypce zagrał nie mistrz, lecz właśnie wicemistrz świata, który wreszcie poskładał wszystko jak należy. Pierwszym krokiem w stronę pierwszego tegorocznego zwycięstwa Nico było wygranie czasówki, a następnym perfekcyjny start.

Sprawę niewątpliwie ułatwiło mu to, że Lewis Hamilton przegrał z Sebastianem Vettelem sprint do pierwszego zakrętu i na ponad trzydzieści okrążeń utknął za kierowcą Ferrari. To w zasadzie ustawiło wyścig, ponieważ w trakcie, gdy Lewis główkował, jak pozbyć się buforu w postaci Seba, Nico mógł spokojnie kontrolować sytuację. – To był perfekcyjny weekend. Wreszcie wyszedł mi start, a samochód spisywał się idealnie – cieszył się Nico po przełamaniu serii zwycięstw obrońcy tytułu.

Nie tym razem
Zgoła odmienny komentarz padł z przeciwległej strony garażu Mercedesa. – To był dla mnie trudny weekend – podkreślał drugi na mecie Hamilton. Czyżby Anglik zardzewiał nam przez ostatnie trzy tygodnie? Zdecydowanie nie. Co się zatem stało? Przede wszystkim przez cały weekend mistrzowi świata nie udało się poczuć w kokpicie Srebrnej Strzały tak komfortowo, jak jego niemieckiemu koledze. Już po czasówce Lewis przyznawał, że „nie był wystarczająco szybki”, a przegraną z Nico wytłumaczył „nadsterownością i słabą trakcją”. Pomimo tych trudności, Lewis w niedzielę wcale nie stał na straconej pozycji, wyścig nie potoczył się jednak zgodnie z jego zamierzaniami.

Po pierwsze start. Anglik utknął za Sebastianem Vettelem, a ponieważ wyprzedzenie Niemca okazało się niemożliwe, Hamilton skorzystał z „planu B”, zmieniając taktykę z dwóch na trzy pit stopy. W tym momencie wynik starcia z Rosbergiem nie był jeszcze przesądzony, ale szczęście Lewisowi nie sprzyjało. Próba podcięcia strategii asa Ferrari spaliła na panewce ze względu na kłopoty z lewym tylnym kołem, co oznaczało dalsze straty.

Postawa Anglika mogła się jednak podobać, tym bardziej, że niemal do samego końca, pomimo kłód spadających pod jego nogi, nie dawał za wygraną. – Na starcie koła zaczęły się ślizgać. Dałem z siebie wszystko, żeby wrócić do gry, sęk jednak w tym, że to jest najgorszy tor do wyprzedzania, nawet z DRS. W pewnym sensie wyścig stanowił więc dla mnie ograniczanie strat – zaznaczył Anglik i dodał – Nie mogę się już doczekać Monako, bo tam będę miał okazję się poprawić.

Zabrzmiało jak groźba. Pod Twoim adresem, Nico.

Seb trafił w sedno
Oceniając hiszpański występ Scuderii Ferrari, trudno pozbyć się niedosytu. To prawda, że Sebastian Vettel po raz kolejny wspiął się na podium, a Kimi Räikkönen zajął piąte miejsce, wszyscy chyba liczyli jednak na ciut więcej. Zwłaszcza, że Włosi przywieźli do Katalonii niemal całkowicie nowy pakiet aerodynamiczny. Ostatecznie skorzystał z niego tylko Vettel, bo Räikkönen poświęcił się na ołtarzu nauki, wybierając starszą specyfikację. Jak wypadło porównanie? Na mecie obu panów przedzieliło co prawda 15 sekund, ale gdyby nie Valtteri Bottas, różnica mogłaby być mniejsza.

Straty do Mercedesa (w przypadku Vettela) sięgnęły za to 45 sekund. Sporo, ale nie ma się co dziwić, skoro ani Sebastianowi, ani Kimiemu nie udało się znaleźć idealnych ustawień. W niczym nie zmienia to jednak faktu, że planowany przez włoską stajnię skok okazał się jedynie podskokiem (miejmy nadzieję, że nie w miejscu), co Vettel poetycko podsumował rzuconą po wyścigu do Tony’ego Rossa uwagą: – Zbyt łatwo, co nie?

Krew w piach
Dla McLarena weekend pod Barceloną miał stanowić nowe otwarcie sezonu. Nowe barwy (nadal bez sponsora), poprawiony silnik, kilka ulepszeń aerodynamicznych, nowe paliwo, a w przypadku Fernando Alonso dodatkowo jeszcze własna publika. I co? Nic, wszystko jak krew w piach! No dobra, MP4-30 przyspieszył, obaj kierowcy weszli do Q2, ale wyścig okazał się katastrofą. W efekcie po pięciu rundach konto punktowe stajni z Woking nadal świeci pustkami – tak źle nie było jeszcze nigdy.

Jenson Button przez cały wyścig narzekał na koszmarnie prowadzące się auto. – Pierwsze 30 okrążeń, to były najbardziej przerażające kółka w mojej karierze. Za każdym razem, gdy dotykałem przepustnicy, zrywało przyczepność. W szybkich zakrętach to było przerażające doświadczenie – przyznawał Anglik. Jego hiszpański kolega radził sobie znacznie lepiej, dopóki zrywka wizjera z kasku nie zablokowała kanału dolotowego układu chłodzenia prawego tylnego hamulca. W rezultacie Alonso najpierw przestrzelił pierwszy zakręt, a chwilę później nieomal przejechał mechanika trzymającego przedni podnośnik (przerażający pit stop). Jak się wali, to wszystko!

Dolewa oliwy do ognia
Od jakiegoś czasu Valtteri Bottas jest lansowany na następcę Kimiego Räikkönena (nie chodzi zresztą wyłącznie o posadę w Maranello) i trzeba przyznać, że swoimi występami skutecznie podsyca kolejne spekulacje. W Hiszpanii zajął czwarte miejsce, powstrzymując w końcówce szarżę„Icemana”, który jechał na szybszych oponach. W generalce kierowca Williamsa awansował na piąte miejsce, wyprzedzając Felipe Massę, który pod Barceloną był szósty, potwierdzając, że stajnia z Grove zajmuje aktualnie trzecie miejsce w szyku.

Zagubiona receptura
Do pogróżek ze strony Helmuta Marko chyba wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić. Austriak niczym zdarta płyta powtarza, że Czerwone Byki wycofają się z F1, „jeśli nie będą dysponowały konkurencyjnym silnikiem”. Zdaniem Marko wybawcą czterokrotnych mistrzów świata może się okazać Audi, które jest podobno trochę znudzone sukcesami w Le Mans i planuje podbój królowej sportów motorowych. Pożyjemy, zobaczymy. Na razie Red Bull powinien zając się tym, na co ma wpływ, gdyż gołym okiem widać, że silnik nie jest jedyną piętą Achillesa modelu RB11.

Pewnie, że silniki Renault nie wytrzymują konkurencji z jednostkami napędowymi Mercedesa i Ferrari, ale podczas kwalifikacji w Montmelo Czerwone Byki dostały lanie od swojej siostrzanej ekipy. Na torze premiującym tradycyjnie najgroźniejszą broń w arsenale Red Bulla – siłę docisku. Co to może oznaczać? Wszelkie znaki na niebie i ziemi sugerują, że czarodzieje z Milton Keynes zgubili magiczną recepturę, dzięki której latami dystansowali całą stawkę, rekompensując silnikowe niedostatki Renault (temat odżywał co jakiś czas).

Byli mistrzowie świata liczyli w Barcelonie na poprawki aerodynamiczne. Nie przyniosły im one jednak spodziewanych rezultatów. Jak już wspominałem, w czasówce Daniel Ricciardo i Daniił Kwiat polegli w starciu z Carlosem Sainzem i Maksem Verstappenem. W wyścigu, dzięki Ricciardo, udało im się wprawdzie uniknąć kompromitacji, ale coraz śmielej poczynająca sobie młodzież z Toro Rosso grozi Red Bullowi chronicznym, zawstydzającym bólem głowy.

Punkty i serca
Na koniec słowo o kierowcach Lotusa i Carlosie Sainzu. Pastor Maldonado miał szansę na punkty, lecz w starciu z Romainem Grosjeanem uszkodził tylne skrzydło i ostatecznie zakończył wyścig przed czasem. Francuz pomimo kłopotów ze skrzynią biegów zajął tymczasem ósme miejsce.

Pozycję niżej finiszował z kolei Carlos Sainz. Syn byłego rajdowego mistrza świata w kwalifikacjach wywalczył piąty czas, najlepszy w swojej dotychczasowej karierze w F1. W niedzielę poszło mu nieco gorzej (podobnie jak Maksowi Verstappenowi), aczkolwiek po tym co zrobił na ostatnim okrążeniu, jest pewne, że skradł nie tylko dwa punkty Kwiata, ale też serca swoich rodaków.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here