Lewis Hamilton był na Monzy bezsprzecznie najszybszy, ale na potwierdzenie 40. triumfu w karierze mistrza świata trzeba było trochę poczekać.

Pojawienie się na torze Monza twórcy kosmicznej sagi, George’a Lucasa, najwidoczniej zakłóciło równowagę mocy, bo zwycięstwo młodego rycerza Jedi… wróć, Lewisa Hamiltona zawisło na włosku. Na szczęście dla mistrzów świata wszystko skończyło się dobrze, choć wielu włoskich kibiców oczyma wyobraźni pewnie widziało już w roli zwycięzcy Sebastiana Vettela.

Nie pytaj dlaczego

Sensacja wisiała w powietrzu. Nerwowo zrobiło się pod koniec wyścigu. – Potrzebujemy kilku okrążeń „hammer time”, nie pytaj dlaczego. Wyjaśnimy ci po wszystkim – usłyszał przez radio siedem kółek przed metą liderujący Lewis Hamilton. Anglik wyprzedzał wtedy Sebastiana Vettela o ponad 22 sekundy. Zgodnie z prośbą Petera Bonningtona mistrz świata przycisnął, choć jak sam przyznawał, rezerwy były już niewielkie. Ostatecznie przeciął linię mety z przewagą 25,042 sekundy. – Dzięki, Lewis. Wszystko ci wyjaśnię, gdy się zobaczymy – dodał Bonnington na kółku zjazdowym. – To nie były fajne okrążenia – przyznał ciągle mocno zdezorientowany Hamilton. Co się właściwie stało?

Otóż przed startem wykonano pomiary ciśnienia lewej tylnej opony. Okazało się, że w przypadku kierowców Mercedesa ciśnienia są poniżej zaleceń Pirelli w kwestii bezpieczeństwa (zawodnicy Ferrari mieli z kolei zbyt duże ciśnienia, ale to akurat nie polega sankcjom). W przypadku Hamiltona chodziło o różnicę wynoszącą 0,02 bara, a Rosberga 0,075 bara. Kilka minut po piętnastej Mercedes poznał raport i rozpętało się piekło. Nastąpiła szybka reakcja, Lewis zrobił swoje, lecz nawet gdy wpadł na metę, nerwowa atmosfera nie ustąpiła, ponieważ sędziowie poprosili o wyjaśnienia.

Wytworzyła się mało komfortowa sytuacja, nie tylko dla mistrzów świata, ale również dla drugiego na mecie Sebastiana Vettela, który oświadczył wprost, że „Hamilton zasłużył na wygraną” i nie spodziewa się prezentów. W wyniku przeprowadzonego dochodzenia sędziowie stwierdzili, że zbyt niskie ciśnienie stanowiło efekt spadku temperatury, który nastąpił po zdjęciu podgrzewaczy na koła. Tym samym Mercedes został oczyszczony z podejrzeń i Hamilton utrzymał swoje trzecie zwycięstwo na torze Monza.

Gorączka złota

Ach ta gorączka złota! W tym wypadku czarnego, ale jednak. Konkludując całe zajście, mistrzowie świata uznali, że wina za zamieszanie z ciśnieniami tkwi w procedurach i zaapelowali do FIA o rozwiązanie problemu jeszcze przed Singapurem. Słusznie, bo to jest czytelny sygnał, że zbyt niskie ciśnienie (wprawdzie w oponach) też może spowodować niebezpieczne dla zdrowia skoki ciśnienia – i to w kilku miejscach naraz. Nawet nie chcę wiedzieć, co działo się w głowie Lewisa na tych ostatnich kilometrach.

Pewnie, że nie były to najprzyjemniejsze chwile, ale Lewis nie ma powodów do narzekania. Wyniki weekendu mówią same za siebie – jedenaste pole position i siódme zwycięstwo w sezonie. A wszystko przy pustym koncie Nico Rosberga. Co prawda do zdobycia ciągle pozostaje 175 punktów, lecz zapas 53 oczek zapewnia mistrzowi świata spory komfort.

Plucie płomieniami

Pomijam już fakt, że Rosberg nie stanowi w tym roku jakiegoś szczególnego zagrożenia. We Włoszech, na domiar złego, zabrakło mu jeszcze szczęścia. Przed czasówką okazało się, że nowy, mocniejszy silnik w jego samochodzie musi zostać zastąpiony starszą wersją. W kwalifikacjach tej mocy zabrakło i Nico przegrał nie tylko z Lewisem, ale także z Kimim Räikkönenem oraz Vettelem. Większym zmartwieniem było jednak coś innego. Zmieniona jednostka napędowa miała już za sobą pięć wyścigów. To budziło niepokój.

Co gorsza, na starcie Rosberg musiał omijać stojącego przed nim Räikkönena i stracił jeszcze trzy lokaty. Zapowiadało się pracowite popołudnie. Nico nie mógł jednak sobie odpuścić. Mimo kłopotów z przegrzewającymi się hamulcami wyprzedził Sergio Péreza, a następnie skutecznie podciął strategię Williamsa, awansując po pit stopie nie tylko przed Valtteriego Bottasa, lecz również Felipe Massę.

Kolejnym celem stał się Vettel. Lider Ferrari miał co prawda świeższe opony, ale Rosberg i tak redukował swoje straty. W końcówce zapachniało emocjami, bo Nico znalazł się tuż za plecami Sebastiana. Do starcia jednak nie doszło, bo niespełna trzy rundy przed metą silnik Rosberga wypluł z siebie płomienie, oznajmiając wszem i wobec, że ma dość. Tysiące włoskich kibiców odetchnęło z głęboką ulgą. Podobnie jak ich idol.

Wina Fina?

Czy drugie miejsce Vettela to sukces? Zdecydowanie. Nie udało się wprawdzie pójść w ślady Michaela Schumachera i Fernando Alonso, którzy w pierwszym starcie dla włoskiej stajni w jej świątyni zwyciężyli, prawdę jednak mówiąc w niedzielę nie było na to żadnych szans. Lewis Hamilton znajdował się po prostu poza zasięgiem. – To najlepsza druga lokata w moim życiu! – cieszył się czterokrotny mistrz świata, wreszcie mogąc w pełni rozkoszować się targaną szalonymi namiętnościami atmosferą Monzy. Pewnie, że Seb widział już pod podium morze czerwone, ale nigdy wcześniej ten przypływ nie był dla niego.

Do walki o pierwszą trójkę mógł włączyć się Räikkönen, ale… no właśnie, znowu coś pokrzyżowało mu plany. A szkoda. Sięgając po drugą lokatę na starcie, „Iceman” zaliczył najlepszą czasówkę na Monzy od lat. Cóż z tego, skoro start zakończył się katastrofą. – Zrobiłem wszystko jak zwykle, ale włączył się system zapobiegający zgaszeniu silnika – wyjaśniał główny zainteresowany. Z kolei Maurizio Arrivabene zasugerował, że Fin jednak zrobił coś nie tak. Bez rozstrzygania, kto ma rację, fakty były takie, że „Iceman” wylądował na końcu stawki. Nie mając nic do stracenia, ruszył w pogoń, ostatecznie przebijając się na piąte miejsce. A mogło być tak pięknie.

Za stary?

A tak podium przypadło w udziale innemu staremu wydze, Massie. – Jestem na to za stary – krzyczał po wyścigu uszczęśliwiony Brazylijczyk, któremu na ostatnich okrążeniach przyszło bronić się przed Bottasem. Fin również miał chrapkę na trzecią lokatę, musiał jednak zadowolić się czwartym miejscem. Apetyty w Williamsie tak się wyostrzyły, że Rob Smedley i Pat Symonds (sic!) wyszli na głównych piewców dyskwalifikacji Hamiltona. A tu psikus! W sumie stajnia z Grove i tak powinna być zachwycona – 27 punktów w jednym starcie Massa i Bottas jeszcze w tym sezonie nie zdobyli.

Co ważniejsze, Williams zwiększył swoją przewagę w mistrzostwach świata nad Red Bullem, który we Włoszech zdobył zaledwie 5 oczek. Biorąc pod uwagę kłopoty techniczne i lawinę kar, jakie spadły na Daniela Ricciardo i Daniiła Kwiata po czasówce, to i tak cud, że panom udało się cokolwiek zdobyć. Na szczególne słowa uznania zasłużył Australijczyk, który pojechał świetny wyścig i dosłownie w ostatnim zakręcie zrzucił z 8. pozycji Marcusa Ericssona.

Melancholia

Takiego szczęścia nie miała siostrzana Scuderia Toro Rosso. Franz Tost pewnie z melancholią wspomniał weekend na Monzy sprzed 7 lat. Powodów do radości nie było także w Lotusie, który mógł pakować manatki już po dwóch okrążeniach.

Konto punktowe powiększył za to zespół Force India. Pérez nie zdołał wprawdzie powtórzyć swojego osiągnięcia sprzed trzech lat i wjechać na podium, niemniej jednak finiszował na szóstej pozycji. Miejsce niżej finiszował Nico Hülkenberg, który jechał z uszkodzoną po starciu z Pastorem Maldonado podłogą. Czternaście punktów pozwoliło stajni z Silverstone odzyskać piątą lokatę w generalce.

Pachniało protestem

Przyznam, że lektura komunikatu prasowego dotyczącego ustawienia na starcie setnie mnie ubawiła. Sześciu kierowców (czterech użytkowników Renault i dwóch Hondy) za wymianę elementów jednostek napędowych, w jednym przypadku także skrzyni biegów, w sumie otrzymało karę cofnięcia o 165 pozycji na starcie. W rezultacie Jenson Button i Fernando Alonso mieli startować sprzed bramy Parku Królewskiego, Carlos Sainz i Kwiat spod katedry w Monzy, Ricciardo z Mediolanu, natomiast Max Verstappen z Faenzy. Ostatecznie sędziowie musieli zarzucić swój rewolucyjny projekt ze względu na Holendra. Żeby bowiem legalnie przemieszczać się po drugach publicznych we Włoszech, silnik w samochodzie 17-latka musiałby zostać przykręcony do 20 KM, a auto odchudzone do 400 kilogramów. Konkurencja zagroziła jednak protestem, w związku z czym rewolucję trzeba było odłożyć.

Ocean arogancji

Czy Honda powinna przeprosić kierowców i zespół McLarena na fatalną jakość produkowanych przez siebie silników? Zdaniem Yasuhisa Araiego nie ma powodów. Za to, że jeden z najbardziej utytułowanych zespołów w dziejach F1 (kiedyś odnoszący zresztą sukcesy wspólnie z Hondą) pałęta się w ogonie F1, zaliczając swój najgorszy sezon? Za to, że dwaj byli mistrzowie świata ścigają się w Pucharze Czerwonej Latarni, marząc o jakichkolwiek punktach? Za zszarganą reputację? Rozgoryczenie i frustrację fanów stajni z Woking? A może obietnice bez pokrycia? Albo wprowadzanie dziennikarzy w błąd, zaprzeczanie faktom? To może chociaż za arogancję? Ocean arogancji.

Oj tam, nie ma za co. Od razu widać, że Arai to nie Kmicic. Gdyby było inaczej, to podczas feralnej dla niego konferencji prasowej zamknąłby tę całą zawstydzającą dyskusję krótkim stwierdzeniem: kończ waść, wstydu oszczędź. Bo wstyd jest. W końcu, cytując klasyka z „Rejsu”, nikt tu nie mówi o karze śmierci. Ani harakiri. Wystarczyłoby szczere „gomen nasai”. Czy to naprawdę aż tak wiele?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here