– Barcelona miała być najważniejszymi dniami moich ostatnich ośmiu lat jako kierowca. Nigdy nie miałem ważniejszych dni testowych w życiu – mówił Robert Kubica po wyścigu w Australii. – Niestety, Barcelona w ogóle nie wyszła. Dlatego znalazłem się w trudnej sytuacji, przez którą muszę przechodzić tutaj, w Bahrajnie i pewnie przez kilka kolejnych wyścigów. Mam jednak nadzieję i z tego, co mogę dostrzec, moim zdaniem nie mogę żałować [powrotu do F1 w takich okolicznościach]. Nie jestem emocjonalnym facetem, ale po wyścigu poczułem, że to wielkie osiągnięcie.

Pierwszy raz od ośmiu lat i czterech miesięcy zaliczył kompletny wyścigowy weekend w Formule 1. Przez ten czas w bojowych warunkach nie wykonał ani jednego startu z pola, ani jednego pit stopu, ani jednego hamowania ciężkim samochodem do pierwszego zakrętu, mając rywali wokół siebie. Nie przejechał dystansu Grand Prix i chociaż sam wiedział, że podoła wszystkim wyzwaniom, to zdawał też sobie sprawę, że są na tym świecie ludzie, którzy mają wątpliwości (nie to, żeby szczególnie się nimi przejmował…). Zresztą one wcale nie zniknęły – bo i też niektórych nigdy nic nie przekona, zawsze będą wiedzieli lepiej – ale w oczach każdego rozsądnego obserwatora poczynań Roberta Kubicy miniona niedziela powinna rozwiać większość z nich.

Łatwo zrozumieć, dlaczego Robert opuszczał Melbourne z satysfakcją. Lepiej niż ktokolwiek inny wiedział, na co stać jego maszynę i jaki jest realny cel tego weekendu. Przedtem tegorocznym samochodem nie wykonał żadnego przejazdu dłuższego niż 15 okrążeń. Nie zaliczył nawet symulacji wyścigu, a testował auto w dość przypadkowej, kompletowanej na szybko konfiguracji. Dlatego w Grand Prix Australii żadnego sportowego celu być nie mogło, to był weekend przedłużonych testów, poszukiwania ustawień i odpowiedzi na trudne pytania – z kulminacją w postaci symulacji wyścigu w wykonaniu obu kierowców Williamsa.

Zakończenie długiej, okupionej cierpieniem i niewyobrażalnie ciężką pracą drogi powrotnej na pola startowe musiało przynieść emocje, ale nie za bardzo był czas, by je przeżywać. Pierwsze po tylu latach okrążenie rozgrzewkowe, ze wszystkimi procedurami przygotowawczymi, ustawienie się na polu startowym – chwila paniki, bo wysokie skrzydło McLarena na P18 zasłaniało główny panel ze światłami – pierwszy prawdziwy start… Na najtwardszej mieszance, ale mimo słabszej przyczepności i ostrożnego wejścia w pierwszy zakręt, po wewnętrznej i głęboko na tarce, bliźniaczy samochód George’a Russella został z tyłu. Wszystko przestało iść zgodnie z planem, gdy w efekcie domina oberwało przednie skrzydło.

W oczach niezbyt rozumiejącego wyścigi laika pewnie mogło to wyglądać na błąd któregoś z zaangażowanych w incydent kierowców. Takie rzeczy to jednak chleb powszedni w pierwszym zakręcie. Kogoś zarzuci, ktoś zareaguje, przestraszy się, przesadzi z reakcją albo błyśnie refleksem i cudem uniknie kontaktu – doprowadzając do innego. Zdarza się, nie ma tu czego drążyć.

Pozostała zatem samotna praca, w rytm niebieskich flag. Łatwo nie było, bo od trzeciego okrążenia w obudowie prawego lusterka została tylko dziura – fakt, w tych lusterkach tak czy inaczej niewiele widać, ale jednak zawsze coś. Trzy pit stopy, w tym jeden z wymianą nosa. Sprawdzenie wszystkich trzech mieszanek. Jazda uszkodzonym samochodem – „nowe” przednie skrzydło było już sfatygowane, a po incydencie na pierwszym okrążeniu ucierpiały też fragmenty podłogi.

Sądzę, że Robert świetnie wiedział, iż podoła zadaniu, ale mimo wszystko ukończenie wyścigu – jasne, z trzema okrążeniami straty – przyniosło mu coś więcej niż przydatne doświadczenie w nowej dla niego Formule 1.

Wydaje mi się też, że wielu obserwatorów zdążyło już przyjąć, że Robert Kubica startujący w Formule 1 to coś oczywistego, normalnego, codziennego. To z jednej strony budujące, ale warto chyba zdawać sobie sprawę z efektów wieloletniej przerwy, ograniczonych okazji do nadrobienia strat. Nie mówiąc już o problemach, które według niektórych miały mu uniemożliwiać prowadzenie samochodu Formuły 1 na konkurencyjnym poziomie. Właśnie dlatego miniony weekend był tak potrzebny. I pozytywny. A teraz czekamy na kolejne, oby z szerszą paletą celów.

16 KOMENTARZE

  1. wyrkesy czasów pokazują że pomiędzy okrążeniami 30-40 Kubica i Russel jechali równym tempem. Robert dość szybko ustabilizował rytm.
    Dla mnie najważniejsze już się wydarzyło: Robert odzyskał pewność siebie w warunkach wyścigowych. Teraz powinien już tylko wzorem Cole’a Trickle z Days of Thunder krzyknąć „I’m through it, Harry! I’m outta here!” i wcisnąć gaz do dechy!

    Forza Kubica!

  2. Dobrze, że mamy jeszcze miejsca, w których można przeczytać takie artykuły i w 90% normalne komentarze. Pozdrowienia.

  3. Robert był nawet blisko PG Red Bull,wydawać by się mogło ze zaraz go wyprzedzi.W kolejnym wyścigu poczuje sie pewniej i znów powalczy na starcie kto wie co jeszcze wyciśnie z tego bolidu…

  4. Caly swiat z wielkim podziwem patrzy na powrot Roberta.Nalezy przyznac ze dokonal wielkiego czynu, niespotykanego dotad.
    Nie nalezy cukrowac Roberta, bo to sie odbija rozwojem trollingu na wielka skale.
    Jesli bedzie mial sukcesy, cieszyc sie, jesli potkniecia mowic o tym. Wtedy jest szansa na normalne relacje.
    Robert jak kazdy inny sportowiec ma swoje mocne strony i gorsze, mamy Go jednego Polaka chcialbym aby odniosl sukces chociaz jestem wiernym kibicem Ferrari od 31 lat.
    Pozdrawiam

  5. Słaba forma Williamsa jest dla Roberta paradoksalnie dobra, bo to jest dla niego czas, którego by nie miał startując w lepszym bolidzie. Moim zdaniem, to się układa do całej jego drogi jako kierowcy sportowego przeplatanej upadkami i wzlotami. Lepiej się to nie mogło ułożyć, bo dostał czas na wypracowanie swego statusu w F1. Owszem, można mieć wątpliwości, że będzie to trwało najprawdopodobniej cały sezon, ale trzeba pamiętać, że innej możliwości dostania się do F1 nie było. W każdym razie trzeba korzystać z tego co jest i wierzyć, że w przyszłości obecny trud może zostać wynagrodzony bardziej wymiernymi wynikami przemawiającymi do laików. Jak mówi Robert, że wykorzysta ten czas najlepiej jak można i „na teraz” jest to najważniejsze.

  6. Ale jednak prawdą objawioną jest walka z kolegą zespołowym za wszelką cenę, dostał taryfę ulgową ale max 1 wyścig później musiałby kolegę zmasakrować by się wyróżnić

  7. Mnie sie najbardziej smiac chce z niedawnej wypowiedzi Sirotkina z przed sezonu: „troche boli ze ja tak ciezko pracowalem nad rozwojem bolidu na ten rok a ktos inny bedzie zbieral owoce mojej ciezkiej pracy”

Skomentuj Rafal Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here