Piętnaście lat to dużo, czy mało? Zależy. W dziejach ludzkości to zaledwie mgnienie oka, ale w świecie Formuły 1 cała wieczność. Popatrzmy na czas z perspektywy dwóch wyścigowych weekendów na Hockenheim – ostatniego i tego sprzed 15 lat.

Jest piątek, 27 lipca 2001 roku. Późny wieczór. Właśnie zmierzamy (z moim kumplem, Wojtkiem) taksówką z Heidelbergu w stronę znajdującego się niedaleko Hockenheim St. Leon. Przed nami ekscytujący weekend z Formułą 1. Padamy na twarze. Mamy za sobą kilkunastogodzinną podróż pociągami. Marzymy o wygodnych łóżkach i śnie. Jeszcze kilka kilometrów i oto jesteśmy na miejscu. Witamy się z naszymi gospodarzami – Agatą i Peterem, którzy nad jeziorem prowadzą znaną w okolicy restaurację. Pomimo zmęczenia, wdajemy się w rozmowę, która przeciąga się do pierwszej w nocy.

***

Jak w Le Mans
Mamy czwartek, 27 lipca 2016 roku. Jest pierwsza w nocy. Pędzimy z Mikołajem autostradą A4 w stronę niemieckiej granicy. Przed nami jeszcze kilkaset kilometrów jazdy po niemieckich autostradach, niegdyś nęcących brakiem ograniczeń, a dzisiaj naszpikowanych spowolnieniami nawet do 60 km/h. Zapowiada się długa noc. Jedziemy na zmianę, trochę jak w Le Mans, walcząc z ogarniającą nas sennością. Mijamy Drezno, Chemnitz i słynące nie tylko z festiwali wagnerowskich Bayreuth. Po drodze zaczyna budzić się dzień. Mijamy Norymbergę, kierując się na Heilbronn. W Sinsheim oglądamy wyjątkowe muzeum techniki, posiadające w swojej bogatej kolekcji arcyciekawe konstrukcje – z Concorde’em i Tu-144 na czele. W końcu dostrzegamy nasz zjazd. Kilkadziesiąt minut po ósmej jesteśmy w Hockenheim, wolno kierując się w stronę Heidelbergerstrasse, gdzie znajduje się centrum akredytacyjne i parking dla mediów. No to do roboty!

***

Spokojny sen
Okoliczni hotelarze, restauratorzy i właściciele pubów mogą odetchnąć z ulgą. Wielu z nich przyznaje, że pożegnanie z F1 może dla nich oznaczać utratę sporej części dochodów. W odpowiedzi na zarzuty, że obiekt nie spełnia odpowiednich standardów, organizatorzy wyścigu na Hockenheim przedstawili plan modernizacji toru, mający zatrzymać królową sportów motorowych w Badenii-Wirtembergii na kilka kolejnych lat. Kto wie, czy nowego porozumienia nie oczekiwano nawet bardziej niż 51. zwycięstwa Michela Schumachera. Ostatecznie w sobotę przedłużono kontrakt na organizację wyścigu do 2008 roku. Wszyscy mogą spać spokojnie.

***

Twarzą w twarz
Czwartek w F1 jest bardzo pracowitym dniem. Na torze nie odbywają się co prawda zajęcia, za to garaże i padok tętnią życiem na całego. Harmonogram spotkań kierowców oraz członków ekip wyścigowych z mediami jest nadzwyczaj napięty i trwa do późnych godzin popołudniowych. Zaczynamy od Force India. Na początek spotkanie z Sergio Pérezem i najbardziej gorące tematy, czyli Nico Rosberg i podwójne żółte flagi, manewry Maksa Verstappena, „halo” i cała reszta.

Po chwili do naszej dyspozycji jest Nico Hülkenberg. Następnie zmieniamy lokalizację na Williamsa, a potem Haasa. W międzyczasie nad tor nadciągają ciemne chmury i zaczyna lać jak z cebra. Dalej oficjalna konferencja prasowa FIA, podczas której Mikołaj wierci obecnej na sali szóstce kierowców dziurę w brzuchu, pytając „co zrobią, gdy następnym razem zobaczą podwójną żółtą flagę?”. W odpowiedziach słychać pewne zakłopotanie. Dobrze, że z odsieczą pospieszyła FIA, wyjaśniając w trakcie weekendu wszelkie wątpliwości interpretacyjne dotyczące tej sprawy. Kilkadziesiąt minut później wracamy do spotkań z kolejnymi ekipami, kończąc popołudnie w McLarenie. Na dziś wystarczy obowiązków. Czas na relaks.

Korzystając z zaproszenia, zjawiamy się na grillu zorganizowanym przez ekipę mistrzów świata. Jest na czym oko zawiesić. I nie mówię tutaj o kobietach, ale prześlicznych wyścigówkach ustawionych na tyłach trybuny Mercedesa. Jest biały Typ SS Rudolfa Caraccioli z 1926 roku, obok którego dumnie pręży się model W25. Następnie słynny W196, zarówno w wersji z odkrytymi, jak i zakrytymi kołami, dalej McLaren MP4-13 Miki Häkkinena z 1998 roku oraz przykład aerodynamicznego baroku, czyli McLaren MP4-23, w którym Lewis Hamilton sięgał po swój pierwszy tytuł. Wystawę wieńczą dwa Mercedesy, dzięki którym Anglik wzbogacił swoją kolekcję tytułów.

Fantastyczna dawka historii sportów motorowych. Wypada jedynie żałować, że – z przyczyn oczywistych – obok maszyn nie mogą wystąpić ich dawni użytkownicy.

***

Przy okazji
Poranny przyjazd do Hockenheim wcale nie gwarantuje uniknięcia korków na wąskich uliczkach miasteczka. Od siódmej rano niewielkie grupki fanów zaczynają spływać na tor, by około dziewiątej przybrać postać wielkiej czerwonej rzeki, z wolna zalewającej okolice Ringu. Poza legionami wyznawców Ferrari (w większości niemieckich), nieliczni Finowie, Holendrzy i Francuzi. W gęstniejącym tłumie spotykamy także kilku rodaków, z Poznania i Gdańska. Pracujemy tutaj, dorabiając na studia i przy okazji wpadliśmy, żeby obejrzeć wyścig, chociaż przyznam szczerze, że nie jesteśmy specjalnymi entuzjastami F1 – wyjaśnia Marcin. Ciekawe, czy po weekendzie, kolega powiedziałby to samo?

***

Ukraina pod Hockenheim
Tradycyjna sobotnia impreza w restauracji rodziny Heinrich nad jeziorem w St. Leon jak zwykle przyciąga tłumy fanów F1. Wskazane czerwone stroje wieczorowe, aczkolwiek nikt nie krzywi się na widok innych barw. Grono przeważnie męskie. Panowie popijają kolejne drinki, wyśpiewując imię swojego idola. Wygląda na to, że mogliby wznosić toasty za pomyślność Michaela do rana, gdyby nie obawa, że prześpią wyścig. W trakcie imprezy natknęliśmy się na zagorzałego wielbiciela statystyk, któremu długo musieliśmy udowadniać wyższość wrażeń artystycznych nad czystą matematyką. Łatwo się nie poddał, ale w końcu przyznał nam rację.

Około drugiej taras restauracji pustoszeje, możemy wreszcie usiąść z naszymi gospodarzami przy szklaneczce Cuba Libre. Peter, szef rodzinnego interesu, świetnie zna język polski i proponuje, żebyśmy coś zaśpiewali. Prośbie gospodarza się nie odmawia. I tak pod niebem St. Leon rozbrzmiewa nieco zafałszowane „Na zielonej Ukrainie”.

***

Bez aquaplaningu
Czasy hucznych imprez z F1 w tle nad jeziorem to już zamierzchła przeszłość. Owszem, kemping długo żyje głośnym gwarem, ale w restauracji nikt już nie rozprawia o tym, co następnego dnia wydarzy się na Hockenheimringu. Nie ma śpiewów, dyskusji i organizowanego spontanicznie przez Holendrów konkursu piwnego. Nie, nie takiego, który polega na piciu kolejnych kufli złotego trunku z pianką. Tamte konkursy polegały na tym, że panowie rozlewali na złączonych stołach piwo, a następnie panie sunęły po tak przygotowanej nawierzchni topless, czasami wpadając w piwny aquaplaning. Stare dzieje…

Jak to wygląda dzisiaj? – Szaleństwo z czasów Michaela Schumachera mamy już za sobą. On był pierwszym niemieckim mistrzem świata. Wszyscy mu kibicowali, traktując ten wyścig niemal w kategoriach święta. Dzisiaj są Sebastian Vettel czy Nico Rosberg. Jest też Mercedes, no ale „Schumi” to był „Schumi”. To pierwsza sprawa – podkreśla z nostalgią Agata.

– Kiedyś w niedzielę przygotowywaliśmy czterysta śniadań dla ludzi, którzy następnie pędzili na poranną rozgrzewkę. Nawet Ci, którzy zostawali nad jeziorem na w trakcie kwalifikacji i wyścigu wpadali, żeby obejrzeć transmisję. Teraz, czasami pojawi się jedna, dwie osoby, pytające o włączenie telewizora. Różnica jest diametralna. Z drugiej strony, ludzie po prostu mają mniej pieniędzy, co również ma swoje konsekwencje. Dzisiaj każdy dwa razy się zastanawia zanim wyda kilkaset euro za wejściówkę – dodaje Peter.

***

Po znajomości
Na Hockenheim docieramy najdogodniejszym środkiem transportu, czyli rowerami. Unoszący się nad torem balon wyznacza nam kierunek. Przejeżdżamy przez zaimprowizowany parking, na którym jeszcze kilka dni temu rosło zboże, a dzisiaj stoją na nim samochody wszelkich, nawet najbardziej luksusowych, marek. Ruch coraz bardziej gęstnieje. Wreszcie dojeżdżamy i po zabezpieczeniu rowerów udajemy się na poszukiwanie kart wstępu.

Gdyby ich sprzedawcy wiedzieli, co za chwilę wydarzy się w pierwszym zakręcie (Luciano Burti wzleciał w powietrze po najechaniu na Ferrari Michaela Schumachera, po czym przeleciał nad Arrowsem Enrique Bernoldiego i wylądował za Josem Verstappenem), zapewne ceny biletów na Nordkurve przewyższyłyby swoją ceną nawet te z głównej trybuny. Żaden z nich nie przewidział jednak, że as Ferrari nie zdoła pokonać pierwszego zakrętu. – Bilety na Nordkurve. Po znajomości tylko 300 marek – oświadczył mężczyzna o urodzie Włocha. Zerkam. Cena 375 marek. – OK, bierzemy – odpowiadam.

***

Znak czasów
Spacerując po padoku, łatwo dostrzec 15-letni upływ czasu. To, że z obecnego składu tylko Kimi Räikkönen, Jenson Button i Fernando Alonso pamiętają weekend z 2001 roku, nie jest niczym zaskakującym. Wiadomo, czas płynie i wymiana pokoleniowa jest czymś naturalnym. Bardziej szokuje to, że w obecnej stawce funkcjonują jedynie cztery ekipy, które nie zmieniły szyldu – Ferrari, McLaren, Williams i Sauber (nie licząc flirtu z BMW). W żadnej z nich (de facto) nie rządzi już jednak ten sam człowiek. Co więcej, stery Williamsa i Saubera spoczywają w rękach kobiet… Znak czasów.

Co stało się z pozostałymi zespołami z ówczesnej stawki? Przejęty już przez Renault zespół Benettona w następnym sezonie przeobraził się w fabryczną ekipę francuskiej firmy, potem w Lotusa i niedawno znowu w Renault. Dawny BAR to aktualnie Mercedes, a po drodze Honda i Brawn. Jaguar zmienił się w byka, konkretnie czerwonego, Minardi w Toro Rosso, natomiast Jordan przez Midland i Spykera wyewoluował w Force India. Arrows i Prost zniknęły w mroku dziejów, podobnie jak kilka ekip, które pojawiły się później – m.in. Toyota. Z nowszych projektów przetrwał jedynie Manor, zaczynający jako Virgin. Pojawił się również Haas. Wszystko płynie? Owszem.

Mimo wszystko największe zmiany dotyczą sponsorów. 15 lat temu na nadwoziach dominowały reklamy tytoniowych gigantów, pompujących w Formułę 1 (i nie tylko) miliardy USD. Philip Morris, Imperial Tobacco, British American Tobacco, Japan Tobacco… Poza producentami papierosów, na samochodach pstrzyły się naklejki firm związanych z motoryzacją, spożywką, komputerami, finansami, przemysłem petrochemicznym czy telekomunikacją.

Jak wypada porównanie z obecną stawką? Grubą przesadą byłoby stwierdzenie, że Formuła 1 tkwi w kryzysie, koniunktura jednak mocno się zmieniła. Wystarczy się rozejrzeć. Jasne, że najbogatsze zespoły mają się nieźle, ale gołym okiem widać, że recesja odcisnęła swoje piętno na królowej sportów motorowych. Widoczna w wielu miejscach reklamowa golizna daje do myślenia. Najlepszym przykładem jest zespół McLaren, który od lat rozprawia o tytularnym sponsorze, ponosząc w tej kwestii równie spektakularne porażki jak na wyścigowym torze. Wędrując w padoku można odnieść wrażenie, że wbrew wszystkiemu Formuła 1 funkcjonuje w szklanej kuli, mając niewiele wspólnego ze światem zewnętrznym. I w pewnym sensie tak jest, choć z drugiej strony widać, że dysponując mniejszymi środkami zespoły mocniej pilnują kasy.

***

Zabawy w pit stop
Na placu przed wejściem na trybuny swoje stoiska rozlokowały firmy związane z ekipami wyścigowymi oraz sprzedawcy gadżetów. Wokół rzesze ludzi, dzisiaj znacznie więcej fanów z Wysp Brytyjskich, spore grupki Finów, Holendrów, Włochów. A nawet dwie urocze Brazylijki. Na stoiskach BAR, Jaguara, McLarena i Williamsa błyszczą wyścigówki. Amatorów fotki z wyścigową maszyną w tle nie brakuje. Nikomu nie przeszkadza nawet to, że są starsze wersje obecnych maszyn. Wszyscy szukają jakiegoś sposobu, żeby przyciągnąć potencjalnych klientów.

Na najbardziej imponującym stoisku Williamsa-BMW stoi nawet kilka modeli samochodów bawarskiej firmy. Jednak zdecydowanie najwięcej gapiów, gromadzi zorganizowana przez Mercedesa zabawa, polegająca na zmianie przez trzyosobowe ekipy opony w sportowym modelu z serii DTM. Cała operację komentuje Thomas Jäger. Chętnych nie brakuje, a najlepsi uzyskują czasy poniżej 10 sekund. Całkiem nieźle, jak na amatorów. Nie wiem tylko, czy poczynaniom zawodników przyglądają się łowcy talentów prosto z padoku.

***

Rozdarcie
W piątek okolice toru zapełniają się kibicami. Co ich różni od tych sprzed 15 lat? No cóż, czerwień nie jest już tak dominująca, jak niegdyś. Wielu kibiców dopinguje Mercedesa. Zdarzają się także przeróżne kompilacje, łączące przykładowo czapeczkę Vettela z koszulką Rosberga. Kibice sprawiają wrażenie lekko rozdartych. Kiedyś sytuacja była dla nich dużo bardziej komfortowa. Liczył się przede wszystkim Michael i tyle. Myślę, że gdyby nagle gruchnęła informacja, iż obecny na Hockenheim 17-letni Mick za chwilę wskoczy do jednego z aut, mieliby problem z głowy. Na to jednak przyjdzie im jeszcze zaczekać.

Na rozlokowanych wokół stadionowej części toru stoiskach można zaopatrzyć się w dowolne gadżety. Do wyboru, do koloru. Jedynym ograniczeniem jest zasobność portfela, a warto dodać, że gadżety nie są tanie. Jak karty wstępu, zresztą. W centralnym miejscu placu na zapleczu trybun przy prostej startowej stoi charakterystyczny bus w barwach kasku Ayrtona Senny, w którym można nabyć pamiątki po trzykrotnym mistrzu świata.

Z tyłu scena, stanowiąca miejsce różnego rodzaju konkursów i atrakcji dla kibiców. Tuż obok namiot, w którym można spróbować swoich sił w roli wirtualnego kierowcy F1. Kilkanaście metrów dalej symulator na wysięgniku, zapewniający znacznie większą dawkę adrenaliny. Zainteresowanie spore. I to w zasadzie wszystkie atrakcje, nie licząc muzeum (o tym możecie poczytać w materiale Mikołaja). Co tu dużo mówić,  porównaniu z erą Michaela Schumachera – skromnie.

***

Jak u Hitchcocka
Wyścig zaczyna się trzęsieniem ziemi, niczym u Alfreda Hitchcocka. Na czele Williamsy Juana Pablo Montoi i Ralfa Schumachera. Michael Schumacher rusza bardzo wolno. Pędzący Luciano Burti zza pleców rywali nie dostrzega w porę nieoczekiwanej przeszkody i jego Prost najeżdża na tył Ferrari, wzlatuje w powietrze, po czym przelatuje nad Arrowsem Enrique Bernoldiego i ląduje tuż za bliźniaczym pojazdem Josa Verstappena. Natychmiast pojawiają się czerwone flagi.

Drugi start przebiega już bez problemów. Michael Schumacher w zapasowym samochodzie (było coś takiego!) początkowo jedzie na trzeciej pozycji. Los jednak nie jest dla niego łaskawy i z powodu problemów z ciśnieniem paliwa kończy przedwcześnie wyścig. Na trybunach słychać głośny pomruk rozczarowania. Na otarcie łez niemieckim kibicom pozostaje jednak zwycięstwo młodszego brata. Ralf sięga po swoje trzecie zwycięstwo i uradowany zjeżdża do alei serwisowej. Chwilę później porządkowi otwierają wejścia na tor i czerwona masa wprost z trybun spływa na prostą startową, płynąc w stronę podium. Celebra na podium wzbudza entuzjazm publiczności, wiwatującej na cześć zwycięzcy.

W przyszłym sezonie Hockenheim będzie już przebudowany. Znikną długie proste charakteryzujące jeden z najszybszych torów wyścigowych na świecie. Trochę szkoda, bo w tej kategorii pozostanie już tylko Monza. Jak na ironię, pomimo 50. zwycięstw Michael Schumacher zwyciężył na Hockenheimringu tylko raz, jeszcze z Benettonem. Co zrobić, żeby odwrócić niełaskawy los? Jak powiada najnowsza legenda, jeżeli „Schumi” nie potrafi wygrać na torze o takiej konfiguracji, należy go natychmiast… przebudować.

***

„Papa” wiedział
Tym razem wyścig rozpoczyna się zdecydowanie spokojniej niż 15 lat wcześniej. Startujący z pole position Nico Rosberg rusza fatalnie i spada na czwarte miejsce. Lewis Hamilton obejmuje prowadzenie i nie oddaje go już do końca, zapewniając ekipie Mercedesa domowe zwycięstwo. Kolejne dwie lokaty zajmują kierowcy Red Bulla, za którymi finiszuje Rosberg. Niemiec jest rozgoryczony, jego rodacy również. Podobnie sprawa ma się z Sebastianem Vettelem, który wpada na metę na piątym miejscu. Spełniają się słowa ojca Seba, z którym miałem okazję zamienić kilka słów w niedzielę przed południem. – Cudów, niestety, spodziewać się nie należy – orzekł „Papa”, trzeźwo przewidując rozwój wypadków.

***

Zasłużone wakacje
Niedzielne popołudnie. Lewis Hamilton jest w szampańskim nastroju. Nic dziwnego. Po szóstej wygranej w siedmiu ostatnich wyścigach Anglik powiększa do 19 punktów przewagę nad Nico Rosbergiem. Znakomity scenariusz przed wakacyjną przerwą. Trzykrotny mistrz świata z uśmiechem na twarzy odpowiada na pytania dziennikarzy. Słychać, że sukces w domowym wyścigu Nico i Mercedesa wyjątkowo mu smakuje. – Przez ostatnie pół roku naprawdę ciężko pracowaliśmy i zasłużyliśmy na wakacje – podkreśla aktualny mistrz świata, szeroko się uśmiechając. Możemy powiedzieć to samo – nam też należy się chwila wytchnienia i więcej czasu z bliskimi. Zwłaszcza, że jest wśród nas całkiem nowy fan F1!

Fot. SokolimOkiem.com

2 KOMENTARZE

  1. Różnica jest diametralna. Z drugiej strony, ludzie po prostu mają mniej pieniędzy, co również ma swoje konsekwencje. Dzisiaj każdy dwa razy się zastanawia zanim wyda kilkaset euro za wejściówkę – dodaje Peter – będzie jeszcze gorzej, wspaniała Europa 🙂 Na zdjęciach z paddocku na Spa widzę też spacerujące wojsko… bezpieczna Europa wita 🙂 Dramat.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here