Cevert nie tylko umawiał się z Brigitte Bardot. Był też piekielnie szybkim kierowcą. Niestety, w wieku 29 lat jego karierę przerwał tragiczny wypadek.

Tercet w składzie Romain Grosjean, Charles Pic i Jean-Eric Vergne przywraca Francję na wyścigową mapę świata. Co prawda to Brytyjczycy z dumą lubią podkreślać, że ich kraj jest ojczyzną motorsportu (jest w tym trochę racji, choćby przez wzgląd na fakt, że wyścigowa „Krzemowa Dolina” mieści się właśnie w Zjednoczonym Królestwie i tam swoje siedziby ma większość zespołów – poza Ferrari, Toro Rosso, Sauberem i HRT), ale jednak pierwsze w historii zawody o nazwie Grand Prix zorganizowano w 1906 roku we Francji i triumfował w nich pojazd Renault. Ponadto tak się składa, że kwatera główna Międzynarodowej Federacji Samochodowej mieści się w Paryżu, a nie w Londynie.

Kraj nad Sekwaną utracił w ostatnich sezonach wszystkie przyczółki w Formule 1: najpierw wyścig na odludnym Magny-Cours (ostatnie zawody o Grand Prix Francji rozegrano w 2008 roku, obecnie planowane jest przywrócenie tej imprezy i rozgrywanie jej co dwa lata, wymiennie z GP Belgii), potem ze stawki zniknęli francuscy kierowcy, wreszcie pożegnano Renault w roli konstruktora. Pozostały tylko silniki z charakterystycznym rombem, ale na szczęście dla tego pełnego tradycji narodu na przyszłorocznych polach startowych po paru latach posuchy stanie aż trzech zawodników z francuskimi paszportami.

W początkach wyścigowych mistrzostw świata, rozgrywanych od 1950 roku, nie brakowało w stawce francuskich akcentów. Talboty Lago i Gordini w kolorze niebieskim (barwy Francji, przed nadejściem ery sponsoringu samochody były malowane zgodnie z kluczem narodowościowym) próbowały podgryzać czerwoną konkurencję z Włoch, ale wobec dominacji Alfy Romeo czy Ferrari rzadko gościły w czołówce. Podobnie zresztą jak kierowcy znad Sekwany – co prawda takie nazwiska jak Maurice Trintignant czy Jean Behra nie są obce kibicom, jednak ogólnie reprezentanci Francji grali raczej trzeciorzędne role w dwóch pierwszych dekadach istnienia wyścigowych mistrzostw świata.

Trintignant, syn bogatego właściciela winnicy, rozpoczynał karierę jeszcze przed wojną. To dzięki niemu Francja odnotowała pierwsze wygrane w mistrzostwach świata: Maurice dwukrotnie wygrał Grand Prix Monako (w 1955 roku za kierownicą fabrycznego Ferrari i trzy lata później w Cooperze z silnikiem Climax). Behra, który zaczynał wyścigową przygodę na motocyklach, dziewięć razy stawał na podium w Formule 1, a jego karierę przerwał tragiczny wypadek na berlińskim torze AVUS w 1959 roku.

Godni odnotowania następcy pojawili się dopiero pod koniec lat 60. Szlaki przecierał Jean-Pierre Beltoise – motocyklista, który na stałe przesiadł się na cztery kółka po wypadku, w wyniku którego nie mógł w pełni władać lewą ręką i nogą. Dużą część kariery spędził w Matrze, ale największy sukces odniósł za kierownicą BRM: w 1972 roku wygrał deszczową GP Monako i był to jego jedyny triumf w karierze.

Potencjał do jeszcze większych sukcesów mieli François Cevert i Johnny Servoz-Gavin. Ten drugi musiał jednak przerwać obiecującą karierę w wyniku problemów ze wzrokiem, a Cevert – namaszczony przez trzykrotnego mistrza świata Jackie Stewarta jako jego następca w ekipie Tyrrella – zginął w koszmarnym wypadku podczas treningów na amerykańskim Watkins Glen w 1973 roku, mając na koncie zaledwie jedno zwycięstwo, odniesione dwa lata wcześniej na tym samym torze.

Lata 70. były już prawdziwą ofensywą „trójkolorowych”. Efekty przyniosła prężna działalność lokalnej federacji samochodowej oraz możnych patronów pokroju firm Elf czy Shell, które fundowały kursy jazdy wyścigowej i stypendia dla najzdolniejszych młodych kierowców (Uwaga! Polscy naśladowcy pilnie poszukiwani!). W stawce pojawili się tacy kierowcy jak Jacques Laffite, Patrick Depailler, Jean-Pierre Jarier, Jean-Pierre Jabouille, René Arnoux, Patrick Tambay, Didier Pironi czy wreszcie – w 1980 roku – Alain Prost. Były kierowca F1 Guy Ligier założył własny zespół, a w 1977 roku na scenie pojawiło się Renault, lansujące pierwszy w świecie wyścigów Grand Prix silnik z turbosprężarką.

Na tak zmasowany atak Francuzów nie wszyscy byli przygotowani – gdy Laffite wygrał swój pierwszy wyścig, GP Szwecji 1977, organizatorzy nie mieli żadnego nagrania „Marsylianki”, więc kierowca Ligiera świętował triumf bez wysłuchania hymnu (w tym samym roku identyczny wyczyn udał się organizatorom GP Austrii: Alan Jones zamiast hymnu Australii wysłuchał granego na trąbce „Happy Birthday” – urodziny obchodził dwa i pół miesiąca później…)

Sukcesy Francuzów szybko jednak spowszedniały: o laury wśród konstruktorów walczyli najpierw Ligier (wicemistrzostwo świata w 1980 roku), później Renault (wicemistrzostwo w sezonie 1983). Wyścigi wygrywali Jabouille, Depailler, Laffite, Arnoux, Tambay i Pironi. Poza tym ostatnim, który uchodził raczej za odludka, „trójkolorowi” zwykli trzymać się razem, także poza torem. Laffite i Jabouille zostali nawet szwagrami (podobnie jak Beltoise i Cevert – Jean-Pierre ożenił się z siostrą młodszego kolegi), poślubiwszy siostry Cottin. Prost na łamach swojej biografii nie ukrywał, że Laffite – obecnie komentator francuskiej telewizji – był jednym z jego najbliższych kolegów. Przynajmniej do pewnego momentu – wszak nawet najlepszemu kumplowi i czterokrotnemu mistrzowi świata trudno wybaczyć uwiedzenie małżonki.

Atmosferą psuły oczywiście tragiczne wypadki: w 1980 roku podczas testów na Hockenheim zginął Depailler, a dwa lata później na tym samym torze Pironi cudem wyszedł z życiem z koszmarnej kraksy, w której niemal stracił nogi. Na polu osiągnięć sportowych na gwiazdę numer jeden wyrastał tymczasem Prost: w 1983 roku w samej końcówce sezonu stracił tytuł na rzecz Nelsona Piqueta, a gdy po rozstaniu z Renault przeszedł do McLarena, w sezonie 1984 przegrał mistrzostwa z Nikim Laudą różnicą… połowy punktu. Dwa kolejne sezony należały już do niewysokiego Francuza o ormiańskich korzeniach. W drodze po następne dwa tytuły – w 1989 roku i, po nieco ponad rocznej przerwie w startach – w 1993 roku – toczył niezapomniane walki z Ayrtonem Senną i zakończył karierę z rekordową wówczas liczbą 51 wygranych Grand Prix (obecnie drugi w klasyfikacji wszech czasów, za Michaelem Schumacherem).

Prost na długo wyznaczył standardy w wyścigowej historii swojego kraju – przynajmniej jako kierowca, bo im mniej powiemy o jego próbach prowadzenia zespołu odkupionego od Ligiera, tym lepiej. Po nim przyszło do F1 jeszcze kilku utalentowanych Francuzów – wystarczy wspomnieć Jeana Alesiego czy Oliviera Panisa, który na razie pozostaje ostatnim kierowcą, któremu w F1 zagrano „Marsyliankę”. Jak to „trójkolorowi” mieli w zwyczaju, triumfował oczywiście w GP Monako (sezon 1996).

Czas pokaże, czy Grosjean, Pic i Vergne nawiążą do chlubnych tradycji Prosta, czy raczej odejdą w zapomnienie niczym Paul Belmondo, syn słynnego aktora, który „bawił się” w Formułę 1 na początku lat 90. Jak widzę ich szanse? Grosjean zaliczył już przygodę z mistrzostwami świata – podobnie jak teraz, miał w zespole byłego mistrza świata – ale w ostatnich dwóch latach bardzo dojrzał, nie tylko jako kierowca. Rozmawiając z nim przed miesiącem w Abu Zabi odniosłem wrażenie, że nieco arogancki młodzieniec, którego zapamiętałem w końcówce sezonu 2009, ustąpił miejsca bardziej rozważnemu i poukładanemu człowiekowi. Czeka go niełatwe zadanie, ale z przygotowaniem w postaci występów w GP2 powinien sobie poradzić.

Vergne to chyba największa nadzieja „trójkolorowych”. Świetne testy w mistrzowskim samochodzie Red Bulla wróżą dobrze, ale Toro Rosso jest zespołem znacznie mniejszego kalibru. Na początek będzie musiał sprostać Danielowi Ricciardo, który ma nieznaczną przewagę w postaci już zdobytego doświadczenia wyścigowego. Z kolei Pic, który w GP2 raczej nie błyszczał, ma przed sobą ciężkie zadanie, bo wlekąca się w ogonie stawki Marussia to niewdzięczne miejsce do nauki. Nawet jeśli nie zdobędzie na dłużej miejsca w F1, to w odwodach Francuzi mają jeszcze czwartego muszkietera: Jules’a Bianchiego. Po latach posuchy być może wreszcie nadchodzi klęska urodzaju.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here