Sebastian Vettel w drodze po najlepszy jak dotąd wynik Red Bulla na Monzy. Czy w tym roku uda mu się poprawić zeszłoroczne czwarte miejsce?

Rzesze włoskich kibiców, którzy już od czwartku okupują tor Monza, świata nie widzą poza kierowcami Ferrari. Choć Fernando Alonso ma spore szanse na powtórzenie zeszłorocznego sukcesu w Grand Prix Włoch (choćby dlatego, że wreszcie pogoda gra na jego korzyść, a Pirelli nie przywiozło najtwardszej mieszanki, na której Ferrari ślizgają się niczym na lodzie) moją uwagę przykują przede wszystkim kierowcy Red Bulla oraz Lewis Hamilton.

Mistrzom świata nigdy nie szło zbyt dobrze na Monzy. Napędzające ich samochody silniki Renault nieznacznie odstają pod względem mocy od konstrukcji Ferrari czy Mercedesa, a na włoskim torze liczą się przede wszystkim konie mechaniczne. Kierowcy pędzą z gazem wduszonym do oporu przez ponad trzy czwarte długości okrążenia. Strata kilkunastu koni mechanicznych oznacza, że aby marzyć o dorównaniu rywalom w punktach pomiaru prędkości, należy maksymalnie zredukować opór aerodynamiczny, który na Monzy i tak jest minimalny. Tylne skrzydła w porównaniu z wersją na uliczny tor w Monako wyglądają po prostu ubogo, ale też nie są na włoskim obiekcie zbyt potrzebne – tutaj liczy się przede wszystkim prędkość, a nie docisk.

Red Bull broni się dzięki znakomitej ogólnej przyczepności, dzięki czemu zawsze mogą stosować nieco słabiej nachylone skrzydła, co za sprawą mniejszego oporu pozwala nadrobić braki w mocy. Jednak mimo tego nawet w dwóch poprzednich sezonach, kiedy konstrukcje Adriana Neweya bezsprzecznie należały już do ścisłej czołówki w stawce, żaden kierowca austriackiej ekipy nie stanął jeszcze na podium we Włoszech. Najbliżej miał Sebastian Vettel, który rok temu był czwarty. Spora była w tym zasługa sprytnej strategii i zjazdu na jedyną zmianę opon na przedostatnim okrążeniu, a także przygody Hamiltona. Anglik drugi raz z rzędu nie ukończył zawodów na Monzy: dwa lata temu rozbił swojego McLarena na ostatnim kółku, próbując gonić duet Brawna, a w 2010 roku już na pierwszym okrążeniu zderzył się z Felipe Massą i chwilę potem ze złamanym zawieszeniem wylądował na poboczu.

Także w tym roku Hamilton nie zawsze potrafi trzymać się z dala od kłopotów. Rozrabiał w Monako, Kanadzie, Belgii i na Węgrzech. Wciąż czekam na przekonującą serię kilku występów z rzędu, w których potwierdziłby nie tylko swój ogromny talent i klasę jako kierowcy – bezsprzecznie jednego z najszybszych w stawce – ale także pokazałby opanowanie godne arcymistrza.

– Będę dalej jeździł w taki sam sposób – zapowiadał wczoraj Anglik, nagabywany przez dziennikarzy w kontekście swoich licznych przygód i ostrych starć z rywalami, które częściej niż rzadziej kończą się nie po jego myśli. Stwierdził jednak, że wyciągnie wnioski z niedawnych incydentów. – Dam z siebie wszystko, aby unikać kłopotów. Przy wyprzedzaniu będę zostawiał rywalom więcej miejsca!

W ostatnich dwóch latach McLaren stracił część przewagi jeśli chodzi o konstrukcję swoich samochodów. Przez kilka sezonów srebrne auta z Woking uchodziły za najlepiej radzące sobie przy cięciu tarek wyznaczających granice toru. Szybkie pokonywanie szykan na Monzy wymaga głębokiego najeżdżania na krawężniki, lecz za sprawą niedostatków w aerodynamice od dwóch sezonów inżynierowie McLarena muszą niżej i sztywniej ustawiać zawieszenie, aby zapewnić jak największą stabilność aerodynamiczną całego samochodu. To uniemożliwia tak głębokie i skuteczne cięcia tarek, ale mimo tego Hamilton, z pewnością zmotywowany ostatnimi przygodami, dołoży wszelkich starań, aby dopiero po raz drugi w karierze ukończyć wyścig na Monzy w pierwszej trójce.

Hamowane przez niedostatki mocy Red Bulle, desperacko potrzebujący „czystego” i bezbłędnego występu Hamilton, wreszcie uskrzydlony dopingiem tysięcy tifosi Alonso za kółkiem swojego czerwonego Ferrari – wydarzenia na Monzy powinny rozwijać się w fascynujący sposób.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here