W Formule 1 od kilku lat karty rozdaje ekipa Mercedesa, świetnie radzi sobie także Sebastian Vettel, tymczasem królowa sportów motorowych gości w Niemczech w kratkę. I pomyśleć, że jeszcze niedawno, gdy w „jedynce” rządził Michael Schumacher, nasi zachodni sąsiedzi organizowali nawet dwie rundy w sezonie – jedną pod szyldem Niemiec, a drugą Europy i czasami Luksemburga. Te czasy minęły już chyba bezpowrotnie minęły i dzisiaj utrzymanie jednej imprezy graniczy z cudem. Mam jednak nadzieję, że mimo wszelkich przeciwności, tak ważny sportowo i motoryzacyjne organizm, jakim są Niemcy, znajdzie sposób, żeby jak najszybciej na stałe wrócić do F1.

Bez kontroli
Przyznam, że do wyścigów na Hockenheimringu mam wyjątkowo duży sentyment. To tutaj w 1997 roku po raz pierwszy podziwiałem na żywo popisy Michaela Schumachera, Jacques’a Villeneuve’a czy Miki Häkkinena. Siedząc na trybunach przy Nordkurve, byłem świadkiem ostatniego triumfu Gerharda Bergera. Kilka lat później na torze w Badenii-Wirtembergii zaliczyłem również swój debiut w roli akredytowanego dziennikarza (zdobycie akredytacji wiązało się wtedy z wysyłką na adres FIA pokaźnej koperty z powycinanymi z gazet tekstami, które świadczyły o tym, że nie jestem przypadkową osobą). Dwa lata temu zaliczyliśmy z kolei pierwszy wspólny wypad na F1 z Mikołajem Sokołem. To ostatnie stanowi niezły paradoks, zważywszy na to, że znaliśmy się spotykaliśmy na różnych łamach od bardzo dawna. Bijąc się w pierś mogę powiedzieć tylko tyle, że wina leżała po mojej stronie, gdyż to ja odpłynąłem w nieco inne rejony.

Wróćmy jednak na Hockenheimring, który na przełomie wieków stanowił prawdziwą Mekkę wielbicieli talentu pewnego chłopaka pochodzącego z Kerpen. Pamiętam, że jeżdżąc na wyścigi F1 pod koniec lat 90. mogłem przez granicę przeszmuglować w zasadzie wszystko. Polscy pogranicznicy na Zachód puszczali w zasadzie wszystkich jak leci, natomiast ich niemieccy koledzy na hasło „Hockenheim” reagowali szerokimi uśmiechami, rzutem oka w paszport i życzeniami szczęśliwej podróży.

Hockenheim na przełomie wieków przybierał czerwoną barwę Michaela i Ferrari. Drogami i dróżkami prowadzącymi na tor płynęły czerwone rzeki, gdzieniegdzie upstrzone tylko plamami innego koloru. Następnie cała ta masa spływała na trybuny, w paru miejscach rozlewając się także na tereny wiodące przez las. Wrażenie było niesamowite.

Bez idola ani rusz
Nie zawsze jednak po obiekcie i jego przyległościach spacerowało takie mrowie. W 1999 roku bilety na główną trybunę – od nazwijmy to „prywatnej inicjatywy” – można było kupić przed wyścigiem za marne 100 marek. Inne miejsca w sekcji stadionowej kosztowały jeszcze mniej. W stawce znajdowało się dwóch niemieckich kierowców, McLareny napędzały silniki Mercedesa, a na torze rządzili „czerwoni”. Promocja? Nie, absencja. Głównego bohatera. Trzy tygodnie wcześniej na Silverstone Michael Schumacher złamał nogę, w związku z czym narodowe święto niemieckich kibiców straciło na atrakcyjności.

Interesujące, że wielkiemu Michaelowi Schumacherowi nie zawsze wiodło się najlepiej w wyścigach o Grand Prix Niemiec. Po raz pierwszy „Schumi” triumfował wprawdzie na Hockenheimringu już w 1995 roku, ale na drugie zwycięstwo czekał aż siedem długich lat. Później Michael jeszcze dwukrotnie wskakiwał tu na najwyższy stopień podium (2004, 2006). Skromnie? Niekoniecznie, ponieważ siedmiokrotny mistrz świata jest rekordzistą pod względem liczby zwycięstw na torze w Badenii-Wirtembergii. Poza tym „Schumi” mógł się pochwalić jeszcze pięcioma zwycięstwami na Nürburgringu, tyle że w wyścigach rozgrywanych pod szyldem Grand Prix Europy.

Hockenheim nie zawsze było jednak dla niego szczęśliwe. Dwukrotnie kończył tu swoje występy chwilę po starcie, nie pokonując nawet Zakrętu Północnego. Za pierwszym razem (2000) padł ofiarą Giancarlo Fisichelli, który storpedował asa Ferrari, posyłając go w żwir. Rok później sprint do pierwszego zakrętu przybrał znacznie bardziej dramatyczny przebieg. Luciano Burti w pełnym impetem najechał bowiem na tył wolno toczącego się samochodu z #1, na chwilę zmieniając się w obiekt lotniczy. Kibice na chwilę zamarli, na szczęście skończyło się na strachu i obaj kierowcy wyszli z kraksy bez szwanku. Obaj wzięli nawet udział w restarcie, ale odpadli na tym samym, 23. okrążeniu – „Schumi” z powodu awarii układu paliwa, a Burti wypadł z toru.

Tragedia Clarka
Korzenie toru Hockenheim sięgają 1932 roku. Pierwsza pętla miała 12 kilometrów długości, kształt zbliżony do trójkąta i nawrót w miasteczku. Jeszcze przed drugą wojną światową nitka radykalnie zmieniła swój przebieg, pojawiły się bowiem dwa charakterystyczne długie odcinki wiodące przez las, które pokonywano z gazem w podłodze, oraz Zakręt Wschodni. Na odbudowanym po zniszczeniach wojennych obiekcie od lat 50. zaczęto organizować motocyklowe wyścigi o Grand Prix Niemiec. Nowy rozdział w dziejach obiektu rozpoczął się w 1965 roku za sprawą autostrady A6, która przecięła część toru, oddzielając go od miasteczka. Wtedy też powstała słynna sekcja stadionowa, którą połączono z fragmentami wiodącymi przez las.

Zanim Hockenheimring zaliczył swój debiut w kalendarzu królowej sportów motorowych (1970), został naznaczony wielką tragedią. W 1968 roku w wyścigu Formuły 2 zginął tutaj niezapomniany Jim Clark, który na swoje nieszczęście zamiast wyścigu aut sportowych na Brands Hatch wybrał zawody F2 w Niemczech. Podczas piątego okrążenia, w okolicach dawnej pierwszej szykany, Lotus Clarka zatańczył na asfalcie, a następnie uderzył w drzewa. W wyniku doznanych obrażeń Szkot stracił życie, a jego pamięć uczczono monumentem, który pierwotnie stał w miejscu kraksy, natomiast po modyfikacjach Hermanna Tilkego przeniesiono go w okolice drugiego zakrętu. O spacerze do pomnika Jima Clarka i próbie pokonania całej starej nitki toru pisałem przed dwoma laty.

Trzy do jednego
Nie licząc Michaela Schumachera, najwięcej zwycięstw w wyścigach o Grand Prix Niemiec widnieje na kontach Juana Manuela Fangio, Jackiego Stewarta, Nelsona Piqueta, Ayrtona Senny, Fernando Alonso i Lewisa Hamiltona. Ci dwa ostatni ciągle mają szansę na dobicie do rekordu „Schumiego”, choć jest ona nieporównywalnie większa w przypadku ścigającego się w barwach Mercedesa Anglika.

Dwa z trzech niemieckich triumfów Lewisa miały miejsce na Hockenheim – pierwszy w 2008 roku jeszcze z McLarenem, natomiast drugi przed dwoma laty już za kierownicą Srebrnej Strzały, gdy Hamilton pokonał Daniela Ricciardo i Maksa Verstappena.

Ostatnim niemieckim zwycięzcą Grand Prix Niemiec był Nico Rosberg, który sięgnął po wygraną na Hockenheim w pierwszym roku ery hybrydowej. Co ciekawe, druga pozycja przypadła wtedy w udziale nie Lewisowi Hamiltonowi (był trzeci) lecz Valtteriemu Bottasowi. Pochodzącemu z pobliskiego Heppenheim Sebastianowi Vettelowi najwyższy stopień podium jest świetnie znany, ale w swoim domowym wyścigu czterokrotny mistrz świta zwyciężył tylko raz – przed pięcioma laty na Nürburgringu.

Kimi bez koła, szybszy Fernando
Spośród kierowców obecnej stawki najwięcej sukcesów na niemieckich torach święcił Fernando Alonso. Hiszpan wygrywał na nich w sumie aż pięciokrotnie, ponieważ do trzech wspomnianych już „niemieckich” zwycięstw, należy dorzucić jeszcze dwa „europejskie” triumfy na Nürburgringu. Przy dwóch wygranych Alonso warto zatrzymać się na dłużej.

W 2005 roku Hiszpan jechał po drugą pozycję, naciskając prowadzącego Kimiego Räikkönena. Zmagający się potężnymi wibracjami prawego przedniego koła „Iceman” był już bliski mety. Fin rozpoczął ostatnie okrążenie, gdy nadwyrężone zawieszenie McLarena dało za wygraną. To jeden z incydentów, które w wydanej niedawno książce „Mechanik” opisuje były pracownik ekipy, Marc Priestley.

Pięć lat później Alonso zainkasował pełną pulę na Hockenheim, ale moralnym zwycięzcą tamtego wyścigu był świetnie dysponowany Felipe Massa. To właśnie tego popołudnia Rob Smedley musiał wygłosić owe niesławne „Felipe, Fernando jest od ciebie szybszy”. Sytuacja nieprzyjemnie skojarzyła się z aferą z Austrii w 2002 roku, kiedy inny Brazylijczyk (Rubens Barrichello) musiał oddać zwycięstwo Michaelowi Schumacherowi.

Łzy Rubensa, pięści Nelsona
Z Hockenheim Barrichello ma akurat całkiem miłe wspomnienia, ponieważ to właśnie na niemieckim torze Brazylijczyk odniósł swoje pierwsze zwycięstwo w Formule 1. Na starcie nic nie wskazywało na to, że dwie godziny później Rubens wskoczy na najwyższy stopień podium. Start z osiemnastej pozycji nie napawał optymizmem, ale spacerujący po torze człowiek i chwilowe opady deszczu postawiły wszystko na głowie. Ross Brawn wpadł na pomysł, żeby zaryzykować (Schumacher odpadł po starcie, gdy storpedował go Fisichella) i w przeciwieństwie do kierowców McLarena nie zjeżdżać po opony przeznaczone do jazdy na mokrym torze. Plan wypalił i rozpalony od emocji Barrichello sięgnął po pierwsze brazylijskie zwycięstwo od czasu Ayrtona Senny, na podium zalewając się łzami.

Niezwykłe emocje, wspaniałe triumfy, wielkie tragedie i łzy wzruszenia tworzyły niesamowitą historię. Hockenheimring był areną małych i dużych wzruszeń, wspaniałych triumfów, wielkich dramatów, ale także pojedynków bokserskich. Z perspektywy czasu brzmi to zabawnie, ale wtedy (1982) nikomu nie było do śmiechu. Prowadzący Nelson Piquet próbował przed ustawioną w Ostkurve szykaną zdublować Eliseo Salazara, ale kierowca ATS nie ustąpił mu miejsca i doprowadzając do kolizji. Brazylijczyk był tak wściekły, że rzucił się na Chilijczyka z pięściami.

Francuskie tragedie
Znacznie większe dramaty spotkały na tym torze dwóch francuskich kierowców. W 1980 roku podczas prywatnych testów ekipy Alfa Romeo śmierć poniósł tu Patrick Depailler. Zwycięzca dwóch Grand Prix wypadł z toru w Zakręcie Wschodnim z powodu awarii zawieszenia i zginął wskutek obrażeń głowy.

Dwa lata później podczas deszczowych kwalifikacji Didier Pironi wjechał swoim Ferrari w tył Renault prowadzonego przez Alaina Prosta. Życie i nogi Pironiego cudem uratowali lekarze ze szpitala uniwersyteckiego w pobliskim Heidelbergu, ale Francuz do śmierci w 1987 roku, w wypadku wyścigowej łodzi motorowej, nie wrócił już nigdy do występów w Grand Prix – chociaż testował z ekipą AGS. Na przeszkodzie stanął nie stan zdrowia, tylko zainkasowane już z polisy ubezpieczeniowej pieniądze za trwałą niezdolność do kontynuowania kariery.

A co nas czeka na torze w Badenii-Wirtembergii w najbliższy weekend? Wprawdzie na Silverstone napięcie pomiędzy głównymi faworytami w walce o tytuły niebezpiecznie wzrosło, miejmy jednak nadzieję, że na Hockenheimringu (w kolejnych wyścigach zresztą też) będziemy świadkami dżentelmeńskiej gry. Oczywiście na tyle, na ile to możliwe w F1.

Embed from Getty Images

W 1957 roku pod zamkiem Nürburg Juan Manuel Fangio odniósł jedno z najwspanialszych zwycięstw w swojej karierze (zresztą ostatnie), pieczętując zdobycie swojego piątego tytułu mistrza świata. Po pit stopie Argentyńczyk spadł na trzecie miejsce i tracił do prowadzących kierowców Ferrari kilkadziesiąt sekund, narzucił jednak zupełnie niewiarygodne tempo (dziewięciokrotnie poprawiał rekord toru) i złapał zarówno Petera Collinsa, jak i Mike’a Hawthorna.

Embed from Getty Images

Deszcz i mgła w „Zielonym Piekle” w 1968 roku przyniosły Jackiemu Stewartowi jeden z najwspanialszych triumfów w jego karierze. Drugi na mecie Graham Hill stracił do Szkota ponad cztery minuty.

Embed from Getty Images

Twarz Nikiego Laudy zdradza ślady wypadku na Nürburgringu z 1976 roku. Austriak cudem uszedł z niego z życiem, a F1 nigdy więcej nie skorzystała z Nordschleife.

Embed from Getty Images

W 1980 roku podczas prywatnych testów ekipy Alfa Romeo zginął Patrick Depailler. Przyczyną tragedii w Zakręcie Wschodnim była awaria zawieszenia.

Embed from Getty Images

Didier Pironi przeżył na Hockenheim wypadek (1982), który pozbawił go szans na zdobycie tytułu mistrza świata. Francuz przeżył, ale nigdy nie wrócił już do F1.

Embed from Getty Images

Pojedynek Kimiego Räikkönena z Juanem Pablo Montoyą stanowił ozdobę wyścigu o Grand Prix Niemiec w 2002 roku. Panowie przejechali obok siebie kilka zakrętów.

Embed from Getty Images

W kolejnym sezonie walczący o tytuł mistrza świata „Iceman” dotarł na Hockenheim jedynie do pierwszego zakrętu.

Embed from Getty Images

Przed dwoma laty Lewis Hamilton wywalczył na Hockenheim swoje 49. zwycięstwo w Formule 1.

1 KOMENTARZ

Skomentuj Lars Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here