Zanosiło się na niespodziankę, ale koniec był taki jak zwykle. Francuzi nadal czekają na dźwięki Marsylianki dla zwycięskiego kierowcy (posucha trwa od Grand Prix Monako 1996 i niespodziewanego triumfu Oliviera Panisa), a licznik wygranych Marka Webbera nadal jest jednocyfrowy. Na Suzuce triumfowali stratedzy Red Bulla: tęgie głowy w Milton Keynes opracowały sposób zamiany drugiej i trzeciej lokaty w drugą i pierwszą. Ci, którzy oglądają Formułę 1 trochę dłużej niż od wczoraj, z pewnością zwrócili uwagę na jedną rzecz: z reguły w przypadku kierowcy jadącego na wyższej pozycji zespół stawia na bardziej pewną taktykę, a wszelkiego rodzaju eksperymenty wykonuje się na zawodniku z tyłu. Red Bull postąpił na odwrót i zespołowy cel w postaci dubletu został osiągnięty.

Tuż po starcie nie zanosiło się na to. Kierowcy RBR nie popisali się na pierwszych metrach wyścigu i mogli tylko bezradnie patrzeć, jak ruszający z czwartego pola Grosjean obejmuje prowadzenie. Rok temu kierowca Lotusa był jeszcze na destrukcyjnym etapie swojej kariery i na Suzuce zrujnował wyścig Webberowi, co Australijczyk skwitował wzmianką o „szaleńcu z pierwszego okrążenia”. Teraz ofiarą pierwszego zakrętu padł przeciskający się między kierowcami Red Bulla Lewis Hamilton: lewa końcówka przedniego skrzydła Vettela przecięła mu prawą tylną oponę. Niemiec miał szczęście, że uniknął poważniejszych uszkodzeń – a nam pozostaje żałować kierowcy Mercedesa, bo jego obecność w czołówce, prawdopodobnie na drugim miejscu w pierwszej fazie wyścigu, spotęgowałaby jeszcze bardziej emocje.

Trudno się oprzeć wrażeniu, że już przy pierwszym postoju Webber – niczym w GP Abu Zabi 2010 – odegrał rolę przynęty. Zespół co prawda utrzymywał go w przekonaniu, że jedzie na dwie zmiany opon, ale pierwszy zjazd na 11. okrążeniu sugerował, że już myślano o zmianie taktyki. Naturalnym ruchem Lotusa było ściągnięcie Grosjeana okrążenie później, żeby zapobiec podcięciu jego strategii przez rywala z Red Bulla. Natomiast Vettel spokojnie dołożył jeszcze parę kółek, kładąc fundament pod normalną taktykę dwóch zjazdów.

Red Bull tłumaczył, że opony jadącego tuż za liderem Webbera szybko się zużywały, stąd konieczność wczesnej zmiany. Czasy nie do końca to potwierdzają: okrążenie przed zjazdem Australijczyk pojechał tylko o niecałe 0,3 wolniej niż poprzednie kółko, a strata do Grosjeana była za duża (2,5 sekundy), żeby liczyć na skuteczne podcięcie przy zjeździe Francuza na kolejnej rundzie.

Warto zwrócić uwagę na sytuację w środku stawki, która ułatwiła Red Bullowi taktyczne ogranie Grosjeana. Daniel Ricciardo jako jedyny kierowca obok Charles’a Pica wystartował na twardych oponach, z oczywistym zamiarem wykonania późnego pierwszego zjazdu. Wytrzymał do 21. okrążenia, a wszyscy kierowcy spoza pierwszej trójki wyjeżdżali po swoich postojach za nim. Zawodnik Toro Rosso jechał na czwartej pozycji, wstrzymując za sobą Nico Hülkenberga, duet Ferrari czy Kimiego Räikkönena. Dzięki temu pierwsza trójka uciekła na ponad 25 sekund i nie było już ryzyka, że po wcześniejszym zjeździe któryś z nich utknie za Sauberem czy Ferrari.

– Po pierwszym pit stopie w planach nadal były dwa, o taktyce trzech zjazdów powiedzieli mi na 25. okrążeniu – mówił Webber po wyścigu. – Spytałem czy to dobry pomysł. Powiedzieli, że tak. Moim zdaniem to była ryzykowna taktyka, bo niełatwo było wyprzedzić Grosjeana na torze. Sądziłem, że podetniemy jego strategię wcześniejszym zjazdem.

Red Bull zarzucił drugą przynętę właśnie na 25. okrążeniu. Znów nic nie wskazywało na to, że opony w samochodzie Webbera tracą formę – Australijczyk parę kółek wcześniej utrzymywał dwusekundową stratę do lidera, dbając o stan ogumienia. Gdy dostał komunikat o zbliżającym się zjeździe, przyspieszył i na dystansie dwóch okrążeń odrobił 1,2 sekundy.

Po jego zjeździe Lotus znalazł się w kropce: natychmiastowa riposta w postaci ściągnięcia Grosjeana oznaczała ryzyko w postaci konieczności trzeciego pit stopu w końcówce. Pozostanie na torze gwarantowało utratę pozycji na rzecz Webbera, ale trzeba było jeszcze przewidzieć, kiedy Red Bull zamierza ściągnąć Vettela. Lotusowi groziło podwójne podcięcie, zatem drugi pit stop Grosjeana wykonali w najwcześniejszym możliwym momencie, niejako uprzedzając zjazd lidera punktacji. Plan się powiódł, ale Vettel zrobił psikusa i w czystym powietrzu tak zadbał o opony, że wytrzymał na nich jeszcze od 29. (zjazd Grosjeana) do 37. okrążenia. Później wystarczyło już „tylko” wykorzystać przewagę świeżego ogumienia i fakt, że Lotus na twardej mieszance nie spisywał się tak dobrze jak na pośredniej.

Przewagę w tempie Vettela bardzo dobrze ilustruje sam manewr wyprzedzania: już po aktywacji DRS kierowca Red Bulla przestraszył się, że za bardzo zbliża się do tylnego skrzydła rywala i na moment odpuścił gaz. To spowodowało zamknięcie lotki DRS, ale mimo tego Niemiec zdołał wcisnąć się po wewnętrznej przed Zakrętem 1 – zorientował się zresztą, że skrzydło się zamknęło i w końcówce manewru ponownie je aktywował.

Dla odmiany Webber, ściągnięty na trzeci postój zaledwie 10 okrążeń przed metą (kiedy regularnie uzyskiwał czasy na poziomie 1.36,0-1.36,3), przez długi czas nie potrafił poradzić sobie z Grosjeanem. Przy jednej z prób ataku w strefie DRS widać było wyraźnie, że tylne skrzydło Red Bulla było zamknięte. – Mark za wcześnie wcisnął guzik, lotka się nie podniosła i nie mógł skorzystać z przewagi systemu – tłumaczył po wyścigu Christian Horner.

Jego zdaniem taka, a nie inna kolejność kierowców Red Bulla na mecie była podyktowana dwoma czynnikami: zużyciem opon w samochodzie Webbera w pierwszej fazie wyścigu oraz problemami, jakie miał Webber z wyprzedzeniem Grosjeana. Z tym ostatnim trudno polemizować – zwłaszcza, że w odróżnieniu od Vettela Australijczyk miał auto ustawione bardziej pod wyścig i osiąganie wyższych prędkości maksymalnych. Po części mogło to mu przeszkodzić w dbaniu o opony, bo mniejszy docisk sprzyja większemu zużyciu, a także utrudniało bliską jazdę za Grosjeanem – za to powinno było ułatwić samo przeprowadzenie ataku. Tyle, że sam Mark zwrócił też uwagę na fakt, że w końcówce wyścigu system DRS staje się mniej skuteczny – lżejszy samochód wcześniej osiąga granicę obrotów i przewaga płynąca z otwartego skrzydła nie jest tak duża.

Taktyka Red Bulla w pełni się sprawdziła: osamotniony Grosjean nie był w stanie zabezpieczyć się przed zagrożeniami ze strony obu rywali, realizujących różne strategie. Mogłoby to wyglądać inaczej, gdyby z wyścigu nie odpadł Hamilton lub gdyby Romain miał do pomocy zespołowego partnera – niestety dla Kimiego, opony wprowadzone od GP Węgier zupełnie mu nie odpowiadają i nadmierna podsterowność przeszkadza mu w osiąganiu lepszych wyników.

Tak czy inaczej, Webber nie powinien był się w ogóle znaleźć za Grosjeanem w końcówce tego wyścigu. – Trzy postoje… może to nie było zupełnie absurdalne, ale na pewno bardzo ryzykowne – mówił Mark. Trochę szkoda, że nie udało mu się odnieść zwycięstwa na jednym z jego ulubionych torów, ale z drugiej strony w Formule 1 nie ma sentymentów. Nikt nie powinien mieć wątpliwości, który z dwóch kierowców Red Bulla jest ogólnie rzecz biorąc szybszym zawodnikiem (i który częściej blokuje koła, nie jadąc na czele stawki…) – choć to, jak Vettel wypada na tle innych rywali z czołówki, jest już odrębną kwestią.

Niemiec ma czwarty tytuł już praktycznie w kieszeni. Czwarte miejsce Fernando Alonso tylko przedłużyło agonię. W Scuderii doszło podczas wyścigu do buntu na pokładzie. Felipe Massa pozostał głuchy na komunikat radiowy „Multifuncition Strategy A”, który nakazywał oddanie pozycji Alonso. W Red Bullu nie ryzykowali wydawania poleceń Markowi… Scuderia nie zrobiła publicznego zamieszania wokół tej sprawy, bo w kontekście wyścigu niewiele to zmieniło: Hiszpan i tak nie byłby w stanie walczyć z pierwszą trójką, a Massa sam się ukarał za niesubordynację: podczas drugiej wizyty w alei serwisowej przekroczył prędkość o 2,1 km/h. A skoro już o karach mowa: czy tylko ja miałem wrażenie, że Nico Rosberg przy incydencie w boksach z Sergio Pérezem ruszył ze stanowiska na czerwonym świetle?

Kończąc temat Grand Prix Japonii: za dwa tygodnie w Indiach Vettelowi wystarczy do szczęścia piąta lokata – niezależnie od tego, co zrobi Alonso. W dwóch poprzednich wyścigach na Buddh kierowca Red Bulla prowadził od startu do mety, a w tym sezonie jeszcze ani razu nie dojechał do mety na pozycji niższej niż czwarta. A gdyby nie awaria na Silverstone, to byłoby już po mistrzostwach…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here