Alonso czy Vettel? Jeden z nich ma szansę zostać najmłodszym potrójnym mistrzem świata w historii F1, ale lista kandydatów do tegorocznego tytułu jest dłuższa o kilka nazwisk.

Wszyscy wiemy, jak wygląda aktualna klasyfikacja mistrzostw świata kierowców. Poza zliczeniem zdobytych w jedenastu wyścigach punktów, każda inna próba oceny postawy zawodników będzie subiektywna. Nie inaczej jest też z moją czołową dziesiątką pierwszej części tegorocznego czempionatu. Oczywiście brałem pod uwagę takie suche fakty, jakimi są wyniki, miejsca na podium czy rezultaty pojedynków pomiędzy zespołowymi kolegami, ale najważniejsze było „ogólne wrażenie” – czyli wartość bez wątpienia subiektywna. Jeśli nie zgadzacie się z moimi ocenami, zapraszam do dyskusji w komentarzach.

10. Kamui Kobayashi

Skoro Sergio Pérez jest/bywa przymierzany do rychłego zajęcia posady w Ferrari, to przy układaniu pierwszej dziesiątki nie sposób pominąć jego zespołowego kolegi. Kamui Kobayashi w jedenastu wyścigach sześciokrotnie startował z pozycji wyższej niż zespołowy kolega. Japończyk, zaliczający dopiero trzeci pełny sezon startów w F1, wciąż pozostaje jednym z najbardziej widowiskowo jeżdżących kierowców.

Ze skutecznością bywa różnie. Trzy razy zdobywał solidne punkty: był czwarty w Niemczech, piąty w Hiszpanii i szósty na otwarcie sezonu, w Australii. Zmarnował start z 3. pola w Chinach, a po stronie minusów trzeba też zapisać aż cztery nieukończone wyścigi: dwie kolizje (Monako z Grosjeanem, Walencja z Senną i Massą) i dwa defekty (hamulce w Malezji i hydraulika na Węgrzech). Pod względem średnich pozycji w kwalifikacjach oraz miejsc na mecie (po odjęciu nieukończonych wyścigów) wyprzedza Péreza – ale ani razu nie stanął na podium i aż sześć razy nie zdobywał punktów. Jeździ jednak bardziej regularnie niż Pastor Maldonado, który zresztą w moim zestawieniu się nie zmieścił.

9. Nico Rosberg (Mercedes)

W wyścigowym świecie zwykło się mawiać, że kierowca jest tak dobry, jak jego ostatni wynik. Gdyby tak ocenić Rosberga, to kierowcy Mercedesa zabrakłoby w czołowej dziesiątce. Początek sezonu też zresztą nie był najlepszy: w dwóch pierwszych i trzech ostatnich Grand Prix zdobył on zaledwie dwa punkty. Pole position i wygrana w Chinach, a także finisz na drugiej pozycji w Monako podreperowały jego reputację i konto punktowe.

Rosberg jest jednym z tych kierowców, którzy w tym roku lepiej spisują się w kwalifikacjach. Nie bez znaczenia jest oczywiście podwójny system DRS Mercedesa, dający większe korzyści w czasówkach – choć w ostatnich trzech startach Nico ani razu nie wszedł do Q3. W statystyce pozycji zyskanych na mecie względem pól startowych Niemiec jako jeden z nielicznych w mojej pierwszej dziesiątce (obok Jensona Buttona) ma ujemny bilans: -4. Ma lepszą średnią z kwalifikacji niż np. Kimi Räikkönen, w każdym wyścigu dojeżdżał do mety, ale jego skuteczność nie jest najlepsza. Dalsze pozycje w wyścigach to przede wszystkim sprawka kłopotów z degradacją ogumienia i wygląda na to, że mimo przebłysków sezon 2012 upływa raczej pod znakiem delikatnego rozczarowania. I tak jest lepiej niż w przypadku zespołowego partnera, Michaela Schumachera…

8. Jenson Button (McLaren)

Mistrz świata z sezonu 2009 nie osiąga w tym roku znaczących sukcesów, ale taki stan rzeczy wydaje mu się nie przeszkadzać. Tegoroczny model McLarena jest bardziej dopasowany do stylu jazdy jego zespołowego kolegi i Lewis Hamilton – zawodnik bez wątpienia szybszy, bardziej utalentowany – potrafi to wykorzystać. Dowodem niech będą chociażby wyniki dotychczasowych starć kwalifikacyjnych: Button jedynie raz w dziesięciu próbach był szybszy od zespołowego kolegi.

Podobnie jak Rosberg, także i Button ma w tym sezonie lepszą średnią w kwalifikacjach niż w wyścigu. Potrafi zdobyć dużo punktów, ale też dwa razy nie dojechał do mety (awaria dyferencjału w Bahrajnie i przebita opona w Monako), a łącznie aż cztery razy kończył weekend z zerową zdobyczą punktową (kolizja z Narainem Karthikeyanem w Malezji i koszmarny weekend w Kanadzie). Stąd odległa pozycja w mistrzostwach, a także w moim zestawieniu – Button od czasu do czasu pokazuje solidną prędkość, ale na równe występy na wysokim poziomie, którymi błyszczał w zeszłym roku, po prostu go nie stać. Najlepsze jest to, że samemu kierowcy ta sytuacja zdaje się nie przeszkadzać. Jeździ czołowym samochodem, wygrał jeden wyścig i dorzucił do tego dwa podia, no i pomaga McLarenowi w walce z Lotusem i Ferrari. Zdaje się, że nic więcej do szczęścia mu nie potrzeba, bo taki sezon jak 2011 zdarza się raz na jakiś czas i w „normalnych” warunkach Hamilton jest po prostu szybszym kierowcą.

7. Romain Grosjean (Lotus)

Sensacja sezonu? Być może, ale ja patrzę na powracającego do F1 kierowcę przez pryzmat straconych szans. Pod względem średniej pozycji zdobywanej w czasówce Romain Grosjean ma dokładnie taki sam wynik jak Mark Webber – lepiej w sobotnich sesjach spisują się tylko Sebastian Vettel, Lewis Hamilton i Fernando Alonso. Owszem, urodzony w Genewie Francuz trzy razy stanął na podium, ale na drugą szalę trzeba położyć aż cztery nieukończone wyścigi (trzy z powodu kolizji, jeden defekt – alternator w Walencji).

Dla Grosjeana sezon 2012 jest niepowtarzalną szansą na wypracowanie sobie bardzo dobrej pozycji na rynku kierowców. Porównanie kwalifikacyjne z Räikkönenem wypada zdecydowanie na jego korzyść (7:4) i gdyby nie kilka efektownych wpadek, notowania Francuza mogłyby być zdecydowanie wyższe. Ocena potencjału młodego kierowcy na tle powracającego do rywalizacji starego mistrza jest nieco skażona sytuacją z Mercedesa, gdzie Rosberg mimo dużo lepszych wyników na tle Schumachera nie został nagle wcielony w szereg wielkich mistrzów kierownicy, dla których zdobycie tytułu jest tylko kwestią czasu. Dlatego postawę Grosjeana na tle Räikkönena należy oceniać ostrożnie, choć Fin zawiesił poprzeczkę zdecydowanie wyżej niż kierowca, którego przed laty wygryzł z Ferrari. Gdyby jednak Francuz potrafił wykorzystać swoją niewątpliwą szybkość i poparł ją czymś więcej niż „tylko” trzema wizytami na podium – a miał na to szansę – to do porównań jego osiągów z wynikami zespołowego kolegi można by podejść z mniejszą rezerwą.

Warto jeszcze podkreślić, że Grosjean bardzo się zmienił w porównaniu ze swoim pierwszym epizodem w F1. Trzy lata temu pojawił się w padoku z nadętą miną młodzieńca, który cały świat ma u swoich stóp. Po zimnym prysznicu i dwóch krokach wstecz do serii juniorskich wyraźnie spokorniał, a teraz przede wszystkim błyszczy szerokim uśmiechem i tryska dobrym humorem. Mimo tego – w moim rankingu dopiero 7. miejsce.

6. Sergio Pérez (Sauber)

Meksykanin już w debiutanckim sezonie pokazał, że potrafi szybko się odnaleźć w stawce kierowców F1. W pierwszych jedenastu wyścigach tegorocznej rywalizacji zabłysnął dwiema wizytami na podium, ale trzeba też przyznać, że jeździ trochę w kratkę. Poza drugim miejscem w GP Malezji i trzecim w GP Kanady punkty zdobywał tylko trzy razy, a w kolejnych trzech wyścigach dojeżdżał do mety tuż za punktowaną dziesiątką, na jedenastym miejscu.

Pérez za sprawą słabszej formy w kwalifikacjach i mądrej jazdy w wyścigach często zostaje kierowcą, który zyskuje najwięcej pozycji na mecie w porównaniu z ustawieniem startowym. Do mety nie dojechał dwa razy, a w pozostałych dziewięciu startach „nadrobił” łącznie aż 56 pozycji – w tym awans z 22. pola na ósme w GP Australii, z 23. na 11. w GP Monako, z 15. na 3. w GP Kanady i z 17. na 6. w GP Niemiec. Sauber nieszczególnie dobrze spisuje się w kwalifikacjach – to bolączka od długiego czasu dotykająca samochód szwajcarskiej ekipy – ale mimo tego Pérez nie marnuje szans. W przeciwieństwie do kierowcy, którego wyprzedził o jedno miejsce w moim prywatnym zestawieniu.

5. Mark Webber (Red Bull)

Przyznaję, że dłuższą chwilę zastanawiałem się nad kolejnością w obrębie dwóch zawodników Red Bulla. To Mark Webber wygrał więcej wyścigów i znajduje się wyżej w klasyfikacji mistrzostw, ale… staram się nie zapominać o tym, że jego zespołowy partner stracił sporo punktów nie ze swojej winy. Mam tu na myśli oczywiście defekt samochodu w Walencji, gdzie Sebastian Vettel zmierzał po zwycięstwo i 25 punktów.

Webber rozpoczął sezon na wyraźnie lepszym poziomie niż dwukrotny mistrz świata. Jeździł szybciej w kwalifikacjach (obecnie stan rywalizacji to 5:6 na niekorzyść Australijczyka) i wydawało się, że lepiej przystosował się do warunków – a konkretnie do faktu, że Red Bull nie dysponuje już najszybszym samochodem w stawce. Rozpieszczony dwoma sezonami dominacji Vettel trochę się gubił i tracił punkty, ale to on wywalczył pierwszy tegoroczny triumf dla dwukrotnych mistrzów świata i trzy razy wygrał kwalifikacje – Webberowi udało się to tylko raz. Co ciekawe, poza dwoma zwycięstwami (Monako i Wielka Brytania) Australijczyk ani razu nie stawał na podium, za to w prawie połowie wyścigów – konkretnie w pięciu – był czwarty.

Być może niesprawiedliwie oceniam wyniki kierowcy, który zajmuje obecnie drugie miejsce w punktacji sezonu – jednak w tym sezonie jazda Webbera bywa przeciętna, a poza dwoma zwycięstwami na uwagę zasługuje chyba tylko przebicie się z 19. pola startowego na czwarte miejsce w Walencji, gdzie jego zespołowy partner miał praktycznie zwycięstwo w kieszeni.

4. Sebastian Vettel (Red Bull)

Dwukrotny mistrz świata nie ma w tym roku łatwego zadania. Konstrukcja Red Bulla po zakazie stosowania dmuchanych dyfuzorów nie jest już tak dominująca jak przed rokiem, zatem Vettel musi się bardziej namęczyć. Były w tym sezonie momenty, w których wydawało się, że taką sytuację o wiele lepiej wytrzymuje Webber, ale to Niemiec pozostaje szybszym kierowcą z duetu Red Bulla. Wciąż zdarzają się mu błędy czy niezrozumiałe tylko dla niego lub Helmuta Marko kary (jak w GP Niemiec), ale trzecią – a nie drugą – pozycję w mistrzostwach zawdzięcza kaprysowi techniki w postaci defektu alternatora w GP Europy.

Osobna historia to wszelkiego rodzaju kontrowersje wokół zespołu. Mnożą się przypadki interwencji ze strony sędziów, którym nie przypada do gustu twórcza interpretacja przepisów w wykonaniu inżynierów Red Bulla. Nie można ani się temu dziwić, ani mieć im tego za złe – ich zadaniem jest zbudowanie jak najszybszego samochodu, a po pierwsze przepisy nie są wystarczająco precyzyjne, a po drugie ich twórcy zawsze będą o krok za projektantami, którzy ze wszystkich sił poszukują nawet najdrobniejszych zysków czasowych. Vettel powinien trzymać kciuki za to, żeby jego ekipa mogła zapewnić mu sprzęt o podobnych osiągach jak w sezonie 2011. To dla niego szansa na zdobycie trzeciego z rzędu mistrzowskiego tytułu, bo przy gorszej formie RB8 wydaje się, że większe szanse na dobre wyniki może mieć Webber. Jeśli tak się stanie, w notach wystawianych po zakończeniu sezonu Niemiec znajdzie się za swoim zespołowym kolegą. Na razie jest z przodu i wciąż zanosi się na to, że to on osiągnie lepszy wynik w tegorocznych mistrzostwach.

3. Lewis Hamilton (McLaren)

Sezon 2011 pokazał, jak wygląda jeden z najlepszych kierowców w stawce, kiedy szwankuje jego psychika. Teraz mamy Lewisa Hamiltona w wersji bogatszej o głowę, za to wielu cennych punktów pozbawiły go usterki innego trybiku w wyścigowej machinie – czyli mechaników. Stracone sekundy w czasie zmiany opon, niecodzienna wpadka przy tankowaniu samochodu przed Q3 w Hiszpanii – przez to kierowca McLarena stracił sporo dystansu do uciekającej czołówki. Sam też dorzucił cegiełkę, tracąc punkty po kolizji z Pastorem Maldonado w Walencji. Co prawda sędziowie uznali, że zawinił kierowca Williamsa, ale punktów Hamiltonowi to nie zwróci. Lewis i tak nie dałby rady się obronić przed atakami rywala, więc z taktycznego punktu widzenia lepiej byłoby nie pakować się w kłopoty i uratować choć minimalną zdobycz, która w ostatecznym rozrachunku może decydować o sukcesie lub porażce w klasyfikacji sezonu.

Jednak była to jedyna tego typu wpadka ze strony niedawnego „jeźdźca bez głowy”. Pod względem średnich pozycji na mecie w ukończonych wyścigach Hamilton ustępuje tylko liderującemu w mistrzostwach Fernando Alonso, choć sam zajmuje w klasyfikacji czwartą lokatę. Trzy razy wygrywał kwalifikacje i popisywał się także dobrym tempem w wyścigach, notując w ukończonych GP nieznacznie lepszą średnią pozycji na mecie w porównaniu z polami startowymi. Można mieć pretensje za początek sezonu, kiedy mistrz świata z 2008 roku nie wykorzystał widocznej przewagi szybkości McLarena, za to na uznanie zasługuje wyjście z letniego kryzysu, potwierdzone drugim w sezonie zwycięstwem odniesionym na Hungaroringu. Po wakacjach trzeba będzie utrzymać impet, bo inaczej Alonso i duet Red Bulla po prostu odjadą. Hamilton ma jednak wszystkie narzędzia niezbędne do ich powstrzymania: talent, dość szybki samochód i komfort psychiczny w zespole.

2. Kimi Räikkönen (Lotus)

Michael Schumacher, wygryziony przez Fina z Ferrari przed sześcioma laty, mógłby się nauczyć, jak powinien wyglądać udany powrót do Formuły 1. Pojawiały się wątpliwości co do motywacji i stylu pracy Räikkönena (po części poparte takimi sytuacjami jak w Monako, gdzie kierowca Lotusa odmówił jazdy w treningach samochodem, w którym układ kierowniczy nie pracował zgodnie z jego wymaganiami), ale wyniki mówią same za siebie. W kwalifikacjach Fin oczywiście nie błyszczy – tylko cztery razy był szybszy od zespołowego kolegi Romaina Grosjeana – ale punkty zdobywa się w niedzielę. Porównując pozycje startowe z lokatami na mecie, ta druga statystyka jest w przypadku Räikkönena lepsza o niemal trzy miejsca – mimo wpadki w Chinach, gdzie po problemach z oponami Fin zanotował dopiero 14. miejsce. Potrafił jednak wyciągnąć wnioski z tej przygody – w dwóch kolejnych wyścigach stanął na podium, a tuż przed wakacjami dorzucił jeszcze trzy finisze w pierwszej trójce. Wciąż brakuje zwycięstwa, ale przy stałej zwyżce formy zarówno zespołu, jak i kierowcy, pierwsze odegranie fińskiego hymnu od Grand Prix Belgii 2009 jest tylko kwestią czasu.

Pozostaje jeszcze jedno drobne zastrzeżenie: wyniki Räikkönena zasługują na uznanie, ale trudno jest rzetelnie ocenić prawdziwy potencjał jego zespołu i samochodu. Niewątpliwie możliwości są duże i bardzo się cieszę, że chłopcy pod wodzą Jamesa Allisona potrafią skutecznie zaskakiwać rywali, ale Lotus ma w składzie dwóch kierowców, którzy zaliczyli dwuletni rozbrat z Formułą 1 (a do tego jeden z nich przedtem wystartował tylko w siedmiu GP) – niemal debiutanta i niedoszłego emeryta. Jeden z nich osiąga o wiele lepsze wyniki w kwalifikacjach, drugi wysoko punktuje. To może oznaczać, że z bardziej kompletnym zawodnikiem w składzie ekipa z Enstone mogłaby mieć na koncie przynajmniej jedno zwycięstwo. Ale spokojnie, na to przyjdzie jeszcze czas – na razie mamy prawdziwego czarnego konia w stawce i trzymam kciuki za to, żeby Räikkönen do samego końca sezonu mocno mieszał w czołówce.

1. Fernando Alonso (Ferrari)

W przeprowadzonej na Facebooku sondzie ponad 53% z Was wskazało Fernando Alonso jako kierowcę, który zrobił największe wrażenie w pierwszej połowie sezonu. Drugi w zestawieniu Räikkönen zgromadził 21% głosów, a na podium zmieścił się jeszcze Grosjean (15%). Żaden inny kierowca nie zdobył nawet trzech procent Waszych głosów. Dominacja Alonso mówi wszystko – i także w moim osobistym zestawieniu Hiszpan bezapelacyjnie zdobywa pierwsze miejsce.

Zespołowego kolegę Felipe Massę miażdży nie tylko w kwalifikacjach (11:0), ale także w klasyfikacji punktowej (164:25, czyli Brazylijczyk ma na koncie 15% zdobyczy, która padła łupem lidera ekipy). Tylko pięć razy kończył czasówkę w pierwszej piątce, a mimo tego ma na koncie trzy zwycięstwa, dwa drugie i jedno trzecie miejsce. W niezwykle wyrównanym sezonie uciekł rywalom na 40 punktów i jako jedyny powiększał swoje konto w każdym tegorocznym starcie, wydłużając listę finiszy w pierwszej dziesiątce do 23 Grand Prix z rzędu. I to samochodem, który wcale nie jest najszybszy w stawce…

Lider klasyfikacji mistrzostw świata regularnie przypomina o tym, że jego Ferrari nie jest czołowym samochodem i w zależności od toru plasuje się najwyżej na trzeciej-piątej pozycji pod względem czystej szybkości. Pamiętacie koszmarne dla Scuderii zimowe testy albo Grand Prix Australii, gdzie Alonso nie wszedł nawet do Q3? Na Albert Park przebił się z dwunastego pola startowego na piąte, a podobne występy w wielu innych startach – na czele ze zwycięstwem w Walencji po starcie z 11. miejsca – dają mu nie tylko imponującą średnią przy porównaniu pozycji startowych z lokatami na mecie (spośród kierowców walczących o mistrzostwo świata lepiej wypada tylko Räikkönen), ale także wyraźne prowadzenie w mistrzostwach.

– Do nikogo szczęście nie uśmiecha się przez cały czas i obstawiam, że szczęśliwa passa Alonso prędzej czy później się zakończy – uważa Helmut Marko. To nie tylko fart, to także nieprzeciętne umiejętności, opanowanie i wola walki. Złotousty piewca talentu Vettela chyba nie zna porzekadła o tym, że szczęście sprzyja lepszym. A moim zdaniem Alonso jest w tym sezonie najlepszy. Przynajmniej do końca wakacji…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here