Dość męczący powrót z testów w Jerez de la Frontera, okraszony długą przesiadką na paryskim lotnisku imienia Charles’a de Gaulle’a, uprzyjemniłem sobie lekturą najnowszego numeru miesięcznika „MotorSport”: kultowej pozycji dla każdego miłośnika motorsportowej historii. Okładkę zdobi zdjęcie niesamowitego Mercedesa 300SLR zwanego „Uhlenhaut coupé” – Andrew Frankel przetestował jeden z dwóch istniejących egzemplarzy tego auta, zbudowanego na zespole napędowym Mercedesa W196, którym Juan Manuel Fangio zdobył dwa tytuły mistrza świata w 1954 i 1955 roku. Moje największe zainteresowanie wzbudziła jednak rozmowa z Markiem Webberem – było nie było, także już historią Formuły 1 – którą przeprowadził weteran formułowego dziennikarstwa, Nigel Roebuck.

Chyba nie tylko ja czekałem z ciekawością na to, co Mark będzie miał do powiedzenia po zakończeniu kariery w wyścigach Grand Prix. Zawsze był szczery i nigdy nie przebierał w słowach, ale na niektóre rzeczy po prostu nie mógł sobie pozwolić za czasów startów w Red Bullu. Teraz głośno mówi o tym, co i tak dało się wyczuć – nawet nie bywając w padoku i nie przyglądając się z bliska relacjom między Webberem i resztą zespołu, w którym spędził siedem sezonów, odniósł wszystkie swoje dziewięć zwycięstw i trzy razy kończył mistrzostwa na trzeciej pozycji. Przez pięć z tych siedmiu lat jego zespołowym partnerem był Sebastian Vettel, który przyćmił swojego starszego kolegę i zdobył w tym czasie cztery mistrzowskie tytuły.

Przez pewien czas relacje między nami były dość dobre – mówi Webber. – Byłem zaskoczony, kiedy zabawki wylatywały z piaskownicy, bo coś szło nie tak – wiecie, niektóre radiowe rozmowy z tamtego okresu to prawdziwe klasyki – ale ogólnie układało się OK. Dopiero w 2010 roku zaczęło się robić smakowicie…

W sezonie 2009, kiedy Vettel zaliczał swój pierwszy sezon w Red Bullu, stawką w walce między zespołowymi partnerami nie było (jeszcze) mistrzostwo świata: w pierwszej części sezonu Brawn GP i Jenson Button odskoczyli na dystans, który dzięki błędom Vettela okazał się bezpieczny – mimo że w drugiej połowie sezonu Red Bull dysponował już bezsprzecznie najlepszym samochodem. W 2010 roku rywalizacja wewnątrz ekipy nabrała rumieńców, bo na horyzoncie zamajaczył mistrzowski tytuł. Webber miał mocne papiery u Christiana Hornera i Adriana Neweya, a nawet Dietricha Mateschitza, ale karty w ekipie z Milton Keynes rozdawał ktoś inny…

W Hiszpanii i Monako Mark odniósł dwa zwycięstwa z rzędu, startując też z pole position. – Wtedy Flavio [Briatore] powiedział mi: „Słuchaj, to nie potrwa długo – zdobywasz pole position i wygrywasz wyścigi. Oni tego nie zniosą”.

Briatore miał rację. Potem przyszła Turcja, gdzie Webber znów zdobył pole position i prowadził w wyścigu, aż do niesławnej kolizji z Vettelem. Wówczas już cały świat mógł się przekonać, że szara eminencja w Red Bullu – Helmut Marko, doradca właściciela zespołu – gra na korzyść Sebastiana. Austriak publicznie oświadczył, że… winę za kolizję ponosi Webber. Potem nadeszła Kanada, gdzie Mark został karnie cofnięty o pięć pól startowych za wymianę skrzyni biegów. Mimo tego w wyścigu mógł „walczyć” o pozycję z Sebem, który startował z pierwszego rzędu.

W końcówce jechaliśmy na czwartej i piątej pozycji – wspomina Webber. – Powiedzieli mi przez radio: „Vettel ma problem ze skrzynią, utrzymujcie pozycje”. Ja miałem karę, teraz on ma problemy, ja jestem przed nim w mistrzostwach, ale muszę trzymać się za nim do mety – do tego tuż po tym, co stało się w Turcji.

Tak, polecenia zespołowe działały w tej ekipie tylko w jedną stronę. Mimo tego przez niemal cały sezon to Webber był wyżej w punktacji, prowadząc w mistrzostwach na trzy wyścigi przed końcem. – Sądzę, że Christian chciał, żebym to ja zdobył mistrzostwo świata – powiedział Roebuckowi. – Naciskał na to i powtarzał: „wspierajmy Marka, bo jeśli tak nie zrobimy, to pewnie przegramy tę walkę z Fernando”. W Brazylii zdobyliśmy dublet, ale gdybyśmy zamienili się miejscami, to moje szanse na mistrzostwo znacznie by wzrosły. Helmut nie chciał nawet o tym słyszeć: „Nie, musimy zrobić wszystko, żeby Seb włączył się do walki o tytuł”. Oczywiście okazało się, że dopięli swego, ale bardzo mocno zaryzykowali. Mimo wszystko sezon 2010 nie był tak zły, jak te kilka tygodni po Malezji. W 2012, na początku ’13, między Sebem i mną było w miarę OK, ale Malezja była najgorsza…

Nie muszę chyba przypominać szczegółów związanych z „Multi-21”. Vettel najpierw przepraszał za złamanie poleceń zespołowych, a potem stwierdził, że następnym razem postąpiłby tak samo. – Odbyliśmy [z Sebastianem] rozmowę, która nie poszła dobrze. Potem powiedziałem Christianowi: „Musisz wiedzieć, że twoi chłopcy nie dogadują się najlepiej” – wspomina Mark ten okres. – Wtedy mówiono, że rozważam swoją przyszłość, ale tak nie było. Wiedziałem już, że po sezonie odejdę z F1 i ta sytuacja była jak wisienka na torcie: potwierdzenie, że podjąłem właściwą decyzję.

Już w grudniu 2012 roku Webber wiedział, że po sezonie 2013 przejdzie do Porsche. Umowę z Wolfgangiem Hatze, członkiem zarządu niemieckiego producenta, przypieczętował w staromodny sposób: uściskiem dłoni.

Wiedziałem, że sezon 2013 będzie moim ostatnim w F1 i nie mogłem się doczekać rozpoczęcia nowego rozdziału. Przez wiele lat Dietrich bez wątpienia wspierał mnie najbardziej ze wszystkich osób w Red Bullu i chciałem mu powiedzieć wprost o moich planach związanych z Porsche. Doskonale to zrozumiał i chociaż nie jestem już kierowcą Red Bulla, to cały czas jestem sportowcem związanym kontraktem z Red Bullem.

Reszta świata – w tym także zespołu Red Bulla – dowiedziała się o tym podczas weekendu na Silverstone. Wszyscy byli zaskoczeni tym, że poza Mateschitzem nikt z ekipy o tym nie wiedział. – Tak, też byłem zaskoczony! – mówi Mark. – Ogłosiliśmy to na Silverstone. To była dobra nauczka PR-u: maksymalna ekspozycja dla Porsche i dla mnie, także podkreślenie moich relacji z Dietrichem. Przede wszystkim wydaje mi się, że rozgrywając to w taki sposób nieźle wkurzyłem Helmuta [Marko]!

Mówiąc o Marko, to nigdy nie potrafiłem zrozumieć, o co z nim chodziło. Prawie nigdy nie zjawiał się po mojej stronie garażu. Przez dwa sezony jeździłem w Red Bullu z DC [Davidem Coulthardem], a potem, kiedy ogłoszono, że przed sezonem 2009 do zespołu przychodzi Sebastian, Helmut powiedział prasie, że ten ruch „zakończy karierę Webbera”. Ogólnie sądzę, że nie było to nic osobistego przeciwko mnie – to była miłość do Seba. Jeśli Seb jest szczęśliwy, to Helmut też jest szczęśliwy.

Mark potrafi jednak docenić sukcesy swojego dawnego zespołowego partnera. Nie ma problemu z przyznaniem, że Sebastian był od niego lepszy – przede wszystkim po przesiadce na opony Pirelli, a także dzięki technologii dmuchanego dyfuzora: – Seb wykonał fenomenalną robotę. Dmuchana podłoga była dla niego potężnym narzędziem – i tak jest mistrzem wolnych zakrętów, ale do tego sprawił, że dmuchana podłoga działała lepiej niż w moim przypadku – koniec i kropka. Jest bardzo, bardzo dobry z mapowaniem silnika i oponami, dobrze sobie radzi z pracą z aerodynamiką.

Zawsze byłem przekonany, że Fernando jest najlepszy i nadal tak twierdzę – [jest najlepszy] w niedziele. Sądzę jednak, że na pojedynczym okrążeniu Seb ma go już w garści – i nie mówię tu o szybkości, tylko o przygotowaniu. Swego czasu Fernando zdobył wiele pole position, ale chyba wiek już daje znać o sobie – tracisz te ułamki. Mocną stroną Seba jest ucieczka po starcie i jazda w czystym powietrzu. Jego jedyna słabość to szybkie zakręty.

Wiecie co? Myślę, że Seb do wszystkiego dochodzi wcześnie w życiu: ma już swoje mistrzowskie tytuły i sukcesy, wcześnie ma dziecko i sądzę, że wcześnie zakończy karierę – pewnie przejedzie się jeszcze czerwonym samochodem i sayonara…

Skoro już mowa o czerwonym samochodzie, to po triumfie Webbera w Grand Prix Monako ekipa z Maranello bardzo mocno zaczęła się interesować jego usługami. – Sytuacja szybko się rozwijała – potwierdza Australijczyk. – Ferrari oczywiście chciało, żebym do nich przeszedł i przyniósł dużo informacji z Red Bulla. Do tego Fernando i ja chcieliśmy jeździć w jednym zespole.

Gdybyśmy wtedy doszli do porozumienia [z Ferrari], to zostałbym w F1 na dwa kolejne lata, do końca 2014, bo nie chciałem przechodzić do nowego zespołu na jeden rok. Byłem już gotowy do podpisania kontraktu, ale ludzie z Ferrari zaczęli grać na zwłokę. W Montrealu doszedłem do wniosku, że nie wygląda to dobrze i przed Silverstone postanowiłem: „Zostaję na rok w Red Bullu i to koniec”.

Fernando robił co mógł, żeby mnie przekonać – wciąż mam SMS-y od niego – ale było już za późno. Kiedy Ferrari zaczęło naciskać [na podpisanie umowy], było już za późno. Luca di Montezmolo poprosił o spotkanie dzień po Grand Prix Wielkiej Brytanii… Wiedziałem, że miałem miejsce w Red Bullu na ’13, gdybym tylko chciał: jak wiecie, Helmut był na tyle miły, że przez długi czas oferował mi kontrakty na jeden sezon – nawet po tym, jak w sezonie 2010 walczyłem o tytuł…

Teraz miejsce Webbera na „gorącym fotelu” u boku Vettela zajmuje młodszy rodak Marka, Daniel Ricciardo. – Poradzi sobie – twierdzi nowy kierowca Porsche. – Sądzę, że Seb będzie miał z nim ciężką przeprawę w kwalifikacjach – obstawiam, że w pierwszym sezonie będzie 50:50. W zeszłym roku parę razy pokonałem Seba, a w tym roku nie ma już dmuchanej podłogi. Daniel sobie poradzi i nie przeszkodzi mu to, że wywodzi się z rodziny Red Bulla. Mam tylko nadzieję, że będą mu wychodziły lepsze starty niż mnie!

Przytoczone wyżej wypowiedzi Marka to tylko drobna próbka z całości: Nigel nasłuchał się także o oponach, DRS i sędziach, którzy w obecnych czasach najchętniej powtykaliby kamery w tyłek każdego kierowcy i karali za wszystko… Jeśli uwielbiacie historyczne smaczki i mignie Wam gdzieś w (niestety, raczej tylko zagranicznym…) saloniku z prasą zielona okładka „MotorSportu”, to odżałujcie pięć funtów – każdy numer tego miesięcznika można pochłonąć od deski do deski.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here