Już po kwalifikacjach mina Webbera zdawała się mówić: – Jutro i tak dojadę do mety za nim. Cóż, przynajmniej próbował...

Temat kontrowersyjnych „poleceń zespołowych” powraca niczym bumerang. Nie ma się czemu dziwić i należy pozbyć się złudzeń – to zjawisko niemal tak samo stare jak wyścigi, które nigdy nie zniknie z tego sportu.

Dla ambitnego kierowcy, który prawie całe swoje życie poświęcił na doskonalenie umiejętności za kierownicą, włożył masę wysiłku, pracy i wyrzeczeń w swoją karierę, komunikat radiowy zakazujący podjęcia walki z zespołowym kolegą jest ostatnią rzeczą, którą chciałby usłyszeć. Każdy medal ma oczywiście dwie strony: z jednej zawodnik chce za wszelką cenę osiągnąć najlepszy możliwy wynik, bo takie podejście jest sensem jego istnienia przez całą wyścigową karierę. Z drugiej jest członkiem zespołu: kilkusetosobowej grupy ludzi, pracującej na jeden wspólny sukces. Czy zawsze dobro ogółu jest lepsze od dobra jednostki? To już filozoficzne rozważania, które każdy kierowca rozstrzyga sam. Często ma na to niewiele czasu, a potem może żałować podjętej decyzji.

Tak na pewno nie będzie w przypadku ostatniego zajścia z poleceniami zespołowymi. Swoją drogą to ciekawe, że jeszcze pod koniec poprzedniego sezonu Red Bull z dumą głosił, że takich zagrań nie stosuje i pozwala swoim kierowcom ścigać się ze sobą. Mimo tego w minioną niedzielę Mark Webber otrzymał polecenie utrzymania dystansu do Sebastiana Vettela, do którego się zresztą nie zastosował. Tragedii nie było, bo wynik i tak był taki, na jakim zależało kierownictwu ekipy. Być może Webber niepotrzebnie rozgłaszał, że nie posłuchał polecenia i próbował wyprzedzić Vettela – wszak mu się to nie udało, czyli nawet mimo odgórnego nakazu szans na zamianę pozycji w walce nie było.

Zespołowi zależało oczywiście na jednym: uniknięciu powtórki incydentu z zeszłorocznej Grand Prix Turcji. Może to oznaczać, że mimo dyskusji nad tym tematem i „załatwienia” sprawy wewnątrz ekipy, szefostwo Red Bulla wciąż ma obawy, czy pod presją i w ogniu walki kierowcy zachowają się jak należy i nie doprowadzą do kolejnej efektownej stłuczki. Tym razem jednak to Webber był na pozycji atakującego, więc szansa na zrobienie czegoś głupiego była chyba mniejsza.

Na Silverstone wszystko skończyło się dobrze: Red Bull osiągnął najlepszy możliwy wynik, Webber znów znalazł pretekst do wetknięcia szpileczki zespołowi za nierówne traktowanie, w świat poszedł komunikat o harmonii i zgodzie, a całe zajście nie będzie miało nawet wpływu na negocjacje kontraktu na sezon 2012 pomiędzy Australijczykiem i ekipą. Zastanawiam się tylko, czy w świetle przebiegu tegorocznej rywalizacji zespół Red Bull nie powinien zacząć „pomagać” swojemu drugiemu kierowcy – mistrzowski tytuł Vettela wydaje się być niemal pewny, a Webber wciąż zażarcie walczy o pozycję drugiego po Niemcu. Pytanie tylko, czy ekipie zależy na wicemistrzowskim tytule dla Australijczyka…

Pozostaje jeszcze kwestia fanów. Zawód mogą czuć ci kibice, którym nie podoba się „ustawianie” wyników wyścigu czy nawet całych mistrzostw. Oczywiste jest, że każdy chce oglądać bezpośrednią i zaciętą rywalizację na torze, nawet pomiędzy zespołowymi kolegami. Jednak każdy zawodnik jest do pewnego stopnia „pracownikiem” zespołu, a te mają z kolei swoje interesy. Tak było, jest i będzie zawsze w Formule 1 – czy nam się to podoba, czy nie.

Tych z Was, którzy nie są znudzeni tematem poleceń zespołowych i chcieliby sobie odświeżyć pamięć o niektórych zagraniach tego typu z przeszłości, zapraszam w trakcie weekendu na SokolimOkiem. Szykuję mały przegląd takich sytuacji…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here