Bardzo się cieszę, że w kalendarzu Formuły 1 pozostają jeszcze takie dinozaury jak Suzuka. Miło od czasu do czasu popatrzeć, jak rozpieszczeni przez szerokie asfaltowe pobocza kierowcy nowej generacji wpadają w żwir i kończą z urwanym kołem czy skrzydłem. Cierpi na tym wyłącznie duma zawodników, sprzęt i mechanicy, którzy muszą pogruchotane auto przywrócić do pełnej sprawności. Tryb nieśmiertelności działa na Suzuce tylko w pierwszym zakręcie, gdzie wyasfaltowano szeroki fragment pobocza – trochę szkoda, ale na szczęście pozostają jeszcze inne ciekawe miejsca, w których można na dobre zagrzebać się w żwirze albo walnąć w barierę.

Błędy popełnili nie tylko Esteban Gutiérrez czy Kamui Kobayashi, ale też uznawany przez wielu (w tym przeze mnie) za objawienie sezonu Daniel Ricciardo. Dobrze, że w przypadku wiecznie uśmiechniętego Australijczyka skończyło się tylko na zniszczonym sprzęcie. Pięć lat temu Timo Glock nie miał dokładnie w tym samym miejscu tyle szczęścia – rozcięta lewa noga i pęknięty kręg oznaczały przymusową pauzę do końca sezonu i umożliwiły wyścigowy debiut Kobayashiemu, który poprowadził Toyotę w GP Brazylii i Abu Zabi.

Właśnie dlatego Sebastian Vettel dopytywał się przez radio o to, czy Danielowi nic się nie stało. Czterokrotny mistrz świata dostaje co prawda lanie od nowego zespołowego partnera, ale to jeszcze nie powód, by zapominać o miłych, ludzkich gestach. Nie od dziś wiadomo, że Niemiec dobrze zna historię wyścigów i teraz okazuje się do tego, że pamięta też o różnych wydarzeniach z czasów, w których sam już startował w F1.

Ze sportowego punktu widzenia przewaga Mercedesa na długim i szybkim torze jest na tyle wyraźna, że rywalom pozostaje walka o trzecią pozycję. Jedynie w pierwszym treningu Fernando Alonso zdołał zbliżyć się do „Srebrnych Strzał” na bliżej niż sekundę – tyle, że Hiszpan uzyskał swój najlepszy czas na świeżym komplecie twardych opon, a szybkie okrążenia walczącego o tytuł duetu były wykręcone na używanych gumach.

Kolejne godziny będą stały pod znakiem oczekiwań na rozstrzygnięcia meteorologiczne. Specjaliści z firmy Ubimet zapowiadają przejście oka tajfunu Phanfone w okolicach południowo-wschodniego wybrzeża Japonii, a towarzyszące temu ulewne deszcze urozmaicą niedzielne popołudnie na torze.

Pomysł przesunięcia wyścigu na sobotę spotkał się z odmową ze strony promotora – Honda nie chce zwracać kibicom pieniędzy za bilety wykupione na niedzielę. Nie zerwiemy zatem z tradycją organizowania zawodów w niedzielę, choć w przeszłości zdarzało się, że kierowcy walczyli o punkty nie tylko tego dnia tygodnia – co ciekawe, zupełnie planowo. Ostatni taki przypadek to Grand Prix Południowej Afryki w sezonie 1985.

Wyścig ma rozpocząć się o 15:00 czasu miejscowego, a nawet przy ładnej pogodzie zaczyna się robić ciemno już około 17:30. Rozwiązaniem jest przeniesienie startu na wcześniejszą porę – w grę wchodzi nawet godzina 11:00. Dzięki temu przy ewentualnych kaprysach pogody i ulewnym deszczu sędziowie będą mieli większe pole manewru. Problem będą mieli kibice w Europie (i stacje TV) – po takiej zmianie wyścig zamiast o 8:00 czasu środkowoeuropejskiego wystartuje o 4:00.

Warto pamiętać, że maksymalny czas przerywanego czerwonymi flagami wyścigu to cztery godziny – zatem powtórka z GP Kanady 2011 nam już nie grozi, bo nie da się w nieskończoność przedłużać przerw w akcji.

Na wszelki wypadek przypomnę jeszcze zasady dotyczące punktacji: pełną liczbę punktów przyznaje się, jeśli lider przejedzie 75% planowanego dystansu. Wcześniejsze przerwanie zawodów oznacza połowiczną zdobycz (12,5 punktu za zwycięstwo, 9 za drugie miejsce itp. aż do 0,5 punktu za 10. lokatę). Lider musi jednak pokonać przynajmniej dwa okrążenia.

W przypadku całkowitego odwołania wyścigu regulamin nie przewiduje przyznania punktów za pozycje wywalczone w kwalifikacjach, ale… Nawet przy tropikalnej ulewie można jakoś to obejść. Wystarczy start za samochodem bezpieczeństwa i dwa okrążenia w warunkach neutralizacji, by przyznać połowę punktów de facto za pozycje wywalczone w sobotniej czasówce.

Podwójne punkty w Abu Zabi, połowa punktów na Suzuce… To mi nie odpowiada i mam nadzieję, że wyścig odbędzie się w normalnych warunkach (najlepiej w umiarkowanie deszczowych…). Później zespoły czekają jeszcze jedne zawody: cały sprzęt trzeba spakować i załadować do samolotów, które przetransportują wyposażenie do Soczi. Jeśli nawet tajfun spowoduje zamknięcie lotnisk w Nagoi i Osace, to na pewno nie skończy się to odwołaniem GP Rosji – za to przysporzy członkom ekip nowych siwych włosów.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here