Po najnudniejszym wyścigu sezonu Lewis Hamilton powinien już mieć mistrzowski tytuł w zasięgu ręki, bo w normalnych warunkach odrobienie 17 punktów straty przy trzech Grand Prix do końca zmagań powinno graniczyć z niemożliwością. Kierowca Mercedesa oczywiście wie, że można zgubić taką przewagę nawet w dwóch startach, ale – jak sam odparł rosyjskiemu dziennikarzowi, który po wyścigu poruszył ten temat – jest teraz o wiele bardziej doświadczony i dojrzały niż w 2007 roku. Niestety dla niego, durny przepis o punktowaniu ostatniego wyścigu w Abu Zabi może sprawić, że głupi błąd Nico Rosberga z Soczi wcale nie musi mieć decydującego znaczenia dla losów tytułu. Chociaż powinien.

Wicelider punktacji koncertowo zmarnował szansę, która pojawiła się na pierwszych metrach wyścigu. To Hamilton zwykł pękać pod presją i robić dziwne rzeczy, ale tym razem palmę pierwszeństwa zdecydowanie przejął Nico. Jak sam zresztą przyznał, zakręt był już jego. Nie musiał walczyć o opóźnienie hamowania – gdyby hamował tam gdzie Lewis, zmieściłby się w torze i objąłby prowadzenie. Opóźnił i marzenia o zredukowaniu straty w punktacji rozwiały się w chmurze białego dymu spod opon. Takimi błędami przegrywa się tytuł. Przynajmniej powinno.

– To był mój błąd, zahamowałem za późno i za mocno – kajał się Rosberg. – To było zupełnie niepotrzebne, bo zakręt był mój. Opony zrobiły się kwadratowe i przez wibracje nie widziałem, dokąd jadę.

Miał szczęście, że nowy tor w Soczi tak łagodnie obchodzi się z oponami. Niczym Fernando Alonso w GP Monako 2010 na Bridgestone’ach, Nico od razu zjechał na zmianę i nie miał problemów z przejechaniem reszty dystansu na jednym komplecie pośrednich Pirelli. Gdzie są ci, którzy narzekali na szybką degradację i zużycie produktów włoskiej firmy? Teraz można zarzucać zbyt konserwatywne podejście, ale producent obawiał się o stan supermiękkich opon w długim Zakręcie 3.

Kolejny raz okazało się, jaka moc drzemie w Mercedesach. Hamilton przebijał się już z końca stawki na podium, a teraz dokonał tego Rosberg. W normalnym wyścigu nie powinien mieć na to szans. Dublet wystarczył z nawiązką do formalnego zdetronizowania Red Bulla i przypieczętowania pierwszego mistrzostwa świata wśród konstruktorów dla Mercedesa.

Kiedy w 1954 i 1955 roku na torach dominowali Juan Manuel Fangio, Stirling Moss i model W196, nie prowadzono jeszcze klasyfikacji konstruktorów. Tytuł w tej kategorii przyznaje się dopiero od sezonu 1958. W DNA obecnej ekipy Mercedesa można jednak wytropić dwa zespołowe sukcesy: Brawna z 2009 roku (obecne szefostwo podziękowało zresztą Rossowi za jego wkład w budowę ekipy) oraz… Tyrrella z 1971 roku. Żart? Nic z tych rzeczy. Tyrrell został wykupiony przez BAR, który przekształcił się w Hondę, która zostawiła zespół Brawnowi, który sprzedał go Mercedesowi. Proste.

Za plecami srebrnych dominatorów kolejne trzy lokaty zajęli inni użytkownicy silników z Brixworth. Valtteri Bottas po raz piąty w sezonie stanął na podium i awansował na czwarte miejsce  w klasyfikacji kierowców – z dwoma punktami przewagi nad Sebastianem Vettelem (mimo doskonałego początku znów porażka z Danielem Ricciardo) oraz czterema nad Fernando Alonso.

Kierowca Ferrari po przygodzie w alei serwisowej (pod autem załamał się przedni podnośnik) stracił wywalczone na pierwszym kółku miejsce pomiędzy McLarenami, ale potem przyznał, że i tak nie dałby rady obronić się przed Kevinem Magnussenem. Duńczyk też nadrobił sporo pozycji na starcie, a jego piąta lokata w połączeniu z czwartym miejscem Jensona Buttona pozwoliły ekipie z Woking odzyskać piąte miejsce wśród konstruktorów i odskoczyć na 20 punktów od Force India. Może jednak nie będzie kompromitacji?

Wyścig był nudny nie tylko za sprawą układu kolorowego toru oraz prostej jak konstrukcja cepa strategii. Swoją rolę odegrało też zużycie paliwa oraz nadzieja inżynierów na interwencję samochodu bezpieczeństwa. Prawdopodobieństwo neutralizacji skłoniło do zatankowania mniejszych ilości paliwa, z myślą o oszczędzaniu podczas wolniejszej jazdy za Berndem Mayländerem.

– Sądzę, że konieczność oszczędzania paliwa dotknęła chyba całą stawkę i miało to wpływ na widowisko – skomentował Pat Fry. Rywale z Toro Rosso przyznali, że już od 20. okrążenia musieli uważać na spalanie.

– To było jak spokojna niedzielna przejażdżka – dodał Magnussen. – Puszczałem gaz 200 metrów przed zakrętami, oszczędzając paliwo. Byłem naprawdę zaskoczony, że nikt mnie nie doganiał. Inni musieli mieć takie same problemy.

Czwarte z rzędu zwycięstwo Hamiltona było jednocześnie jego 31. w karierze. Tyle samo ma najwyżej klasyfikowany Anglik na liście wszech czasów, czyli Nigel Mansell. Już za trzy tygodnie w USA lider mistrzostw może zrównać się pod tym względem z Alonso. Przed nimi są jeszcze Vettel (39 zwycięstw), Ayrton Senna (41), Alain Prost (51) i Michael Schumacher (91).

Nie będę przytaczał zachwytów kierowców nad torem, imprezą oraz samą Rosją. Zakończę inną wypowiedzią Hamiltona, który zapewne mimowolnie nie zdjął czapki i nie wyjął słuchawek z uszu podczas odgrywania rosyjskiego hymnu przed wyścigiem. – Przez cały weekend myślałem o jednej osobie – przyznał zwycięzca i lider mistrzostw. – To Jules. Chciałbym zadedykować to jemu i jego rodzinie. Dla nich to niewielka różnica, ale mam nadzieję, że każda porcja pozytywnej energii pomoże. Wszyscy musimy wysyłać taką pozytywną energię.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here